Przyczajony Tygrys. Ukryty Smok – czyli co planuje Trump?

Mijają kolejne miesiące od wyborów w USA. Były Prezydent Donald Trump już nie stara się podważać ważności głosowania, które wskazało na Joe Bidena, ale tak jak obiecał swoim wyborcom nie składa też broni. O co dziś gra zdetronizowany polityk?

 Jerzy Mosoń: Nie ma wątpliwości, że z ostatnimi wyborami w USA było coś nie tak i nie chodzi tylko o zarzuty dotyczące fałszowania głosów czy też brak jedności wśród Republikanów w kwestii poparcia dla ich kandydata. Po raz pierwszy w historii media poprzez sposób relacjonowania kampanii tak otwarcie „zagłosowały” na swojego kandydata – Joe Bidena.

Duet dziadka i wnuczki kontra twardziel
Od początku kampanii przedwyborczej faworytem większości amerykańskich mediów był polityczny tandem złożony z ujmującego staruszka, Demokraty Joe Bidena i wspierającej go młodej prawniczki Kamalii Harris, budzącej z racji swego egzotycznego pochodzenia oczywiste resentymenty związane z kadencją pierwszego czarnego prezydenta USA Baracka Obamy. Ten swoisty marketingowy duet „dziadka i wnuczki” zdeklasował medialny wizerunek twardego konserwatysty budującego mury – ten fizyczny z Meksykiem, ale także gospodarcze z Chinami i z Iranem.

 Hollywood oddało głos
Po raz kolejny w USA zagłosował też przemysł filmowy stanowiący silną gałąź tamtejszej gospodarki. Tym razem nie było już tak żenująco, gdy kandydowała Hillary Clinton – aktorzy, reżyserzy, producenci odrobili lekcję z poprzedniej przegranej swojej kandydatki i pokazali zupełnie na poważnie, że nie zgodzą się na drugą kadencję konserwatysty.

W swoim filmie „Kevin sam w Nowym Jorku” nie chciał go nawet odtwórca głównej roli słynny świąteczny dzieciak – Macaulay Culkin. Aktor żądał publicznie by wyciąć ze słynnego hitu scenę, w której prawie 20 lat temu wystąpił razem z Donaldem Trumpem. To musiało boleć i było niezwykle skuteczne.

Donald Trump zachował polityczne ambicje, aby znów zostać przywódcą Ameryki.

 Media społecznościowe ocenzurowały kampanię
Trump nie przegrał jednak tylko dlatego, że nie lubi go mały Kevin i spółka. Pierwszą kadencję wygrał przecież, właśnie pomimo nagonki, jaką przeprowadziło na niego środowisko filmowe. Więcej, osiągnął sukces pomimo niechęci wielu Republikanów. Zwyciężył, bo miał to, czego zabrakło mu za drugim razem – pomimo zgromadzonego miliardowego majątku był symbolem oddolnego ruchu walczącego o rozbicie systemu, który w celu maksymalizacji zysków stosunkowo wąskiej grupy osób pozwala na przenoszenie środków produkcji z USA za granicę. Trump kupił wtedy rodaków hasłem „America First”. Ale miał szansę to zrobić, tylko dlatego, że był w stanie wykorzystać media społeczłościowe. Za drugim razem już mu się to nie udało, a symbolem niechęci właścicieli tych medialnych gigantów do Trumpa było pierwsze w historii zawieszenie konta Prezydenta na Twitterze.

Prezydencki portal jednak powstanie
Donald Trump zdaje się dostrzegać przyczyny porażki. Jesienią ogłosił, że zbuduje własną sieć medialną, w tym platformę mediów społecznościowych. Firma byłego prezydenta ma zadebiutować na giełdzie. Ale od początku. Platforma mediów społecznościowych będzie nazywać się „TRUTH Social”. Nowa aplikacja będzie pierwszym projektem w ramach firmy Trump Media and Technology Group (TMTG).

Medialna grupa Trumpa będzie mogła funkcjonować na Nasdaqu dzięki fuzji z Digital World Acquisition Group, która jest spółką SPAC. Cały biznes może mieć wartość nawet 1,7 mld USD – tak przynajmniej twierdzi rzeczniczka byłego prezydenta Liz Harrington.

Biden z mniejszym poparciem niż rywal
Ktoś może powiedzieć, że to wszystko za późno. Że Donald Trump niedługo zniknie z pamięci Amerykanów. Że podobnie jak Joe Biden nie jest już najmłodszym politykiem. Ale za Trumpem przemawia coraz więcej argumentów. Od czasu przegranych wyborów Demokraci nie byli w stanie wykreować nowego silnego lidera swojej partii. Kraj zarządzany przez nową administrację jest ogrywany gospodarczo przez Chiny, co pokazuje chociażby deficyt na rynku półprzewodników uderzający w amerykańskie firmy technologiczne, jak i geopolityczne – przez Rosją, która umiejętnie zarządza kryzysem na rynku paliw. Co więcej, amerykańska stopa inflacji w październiku była najwyższa od 31 lat!

Nie ma się zatem co dziwić, że obecnie Joe Bidena popiera mniej Amerykanów niż Donalda Trumpa w ostatnich miesiącach jego prezydentury. Niekorzystne dla Bidena wyniki badań opinii publicznej w Stanach Zjednoczonych opublikował w grudniu portal FiveThirtyEight. Według badaczy, sędziwego prezydenta popiera obecnie tylko 36 proc. respondentów.

A co z Kamalą?
Warto jednak pamiętać, że Joe Biden nigdy nie był w pełni samodzielnym prezydentem, choć należałoby powiedzieć kandydatem na prezydenta. Razem z nim, niejako w tandemie walczyła Kamala Harris, której wieszczono zostanie następcą starszego kolegi jeszcze przed upływem pierwszej kadencji. Joe Biden jednak umiejętnie pozbył się rywalki z najbliższego otoczenia. Co prawda w listopadzie 2021 Kamala Harris na półtorej godziny przejęła obowiązki prezydenta USA, w czasie, gdy ten przechodził badania, to jednak przez ostatni rok nie była zbyt widoczna. Nic dziwnego, pani wiceprezydent od razu po objęciu władzy przez Bidena musiała zająć się niewdzięczną walką z nielegalną imigracją, a przecież to na „kolorowej” ludności Stanów Zjednoczonych miała ona budować swą popularność. Co więcej w połowie 2021 r. wokół Harris wybuchł skandal. Odpowiada za to głośny artykuł opublikowany przez „The Washington Post”, w którym prawniczka przedstawiona została jako tyranka. Dziennik dotarł do 18 osób, które skrytykowały jej sposób zarządzania i traktowania ludzi.

Atak na elity?
Gdyby zatem o fotel prezydenta USA znów w szranki miał stanąć Donald Trump to przeciwko sobie nie będzie miał już kryształowej Kamalii Harris, co znacząco ułatwi mu zadanie. Co jeszcze przemawia za Trumpem? Wszystkich kart były prezydent nie ujawnia. Ale kilka razy przed i w czasie prezydentury ujawniał informacje na temat elit, które jego zdaniem zarządzają światem, wypowiadając się o nich krytycznie. Czy wyciągnie przysłowiowego królika z kapelusza, a może użyje karty, która zmieni wszystko?

 

Autor jest szefem Zespołu ds. Geopolityki i Polityki Zagranicznej Fundacji FIBRE. W przeszłości pełnił funkcję redaktora naczelnego magazynu „Gentleman”, a także z-ca redaktora naczelnego czasopisma Polish Market. Kierował Działem Prawnym tygodnika „Gazeta Finansowa”. Na swoim koncie ma wiele publikacji w „Rzeczpospolitej” (w której pracował), w Kwartalniku Geopolitycznym „Ambassador”, w miesięczniku „Home&Market” oraz w czasopismach prawniczych, m.in. w prestiżowym branżowym miesięczniku „Radca prawny”.Jest także reżyserem i producentem filmów. 

Rządzić nami powinna Arystokracja…

W jaki sposób utrzymać wolność w demokratycznym społeczeństwie, to pytanie które zadał Alexis de Tocqueville w swoim dziele „O demokracji w Ameryce”; to także kwestia przed którą stoją współczesne systemy demokratyczne, dotknięte erozją, i to również sprawa, któej w ogóle nie rozumie PiS.

Roman Mańka: Francuski filozof i socjolog, Alexis de Tocqueville, wraz ze swym przyjacielem Gustave de Beaumontem, wybrał się w pierwszej połowie XIX wieku do Ameryki, aby obserwować tamtejszy system więziennictwa (na ten cel była przeznaczona dotacja z właściwego ministerstwa), lecz przede wszystkim ich uwaga koncentrowała się na analizie utworzonego niedawno w Stanach Zjednoczonych systemu demokratycznego.

Demokratyczny despotyzm
Z wielu ciekawych obserwacji, które wyciągnął Tocqueville, na szczególne uwypuklenie zasługuje zagrożenie, jakie zauważył w równości oraz zjawisko, które nazywa „tyranią większości”. Gdy wszyscy są równi, powstaje większość zlożona z równych. Wówczas ta sytuacja z pozoru wydaje się demokratyczna, jednak jednocześnie jest swego rodzaju despotyzmem: (bo) większość narzuca opinię mniejszości, która musi się z nią pogodzić, łamie jej prawa oraz wolności, np. rasowe czy płciowe; poza tym, często bagatelizowane są uniwersalne prawa, które mogłyby ograniczać większość w swojej omnipotencji.

Opozycja pomiędzy równością a wolnością
Tu dotykamy kluczowego punktu demokracji, która zawsze w większym stopniu akcentuje równość niż wolność. Lecz właśnie żeby zachować system demokratyczny, należy przeciwdziałać tyranii większości, ograniczać większość w jej zapędach i przede wszystkim zabezpieczyć wolność mniejszości. Dlatego liberalne systemy w większym stopniu odwołują się do ograniczania wolności (również David Hobbes) niż roższerzania wolności w nieskończoność; ograniczanie wolności służy zrealizowaniu czy – używając lepszego słowa – zabezpieczeniu wolności możliwej.

Jak pisze Tocqueville, najgorzej dzieje się wówczas, kiedy rządy, tak jak np. było to w okresie praw napoleońskich, ustanawiają prawa egalitarne oraz centralizują struktury państwa i rządu, nie mając w ogóle pojęcia czym jest wolność.

Tocqueville zauważył, w jaki sposób i jak bardzo równość paraliżuje wolność. Człowiek nie dysponuje możliwością zbuntowania się przeciwko tyranii większości, a przynajmniej jego motywacja, która mogłaby prowadzić do tego celu jest mocno przygaszona, gdyż większość została ustanowiona przez ludzi równych sobie oraz jemu (tak samo równych, jak on), stąd sprzeciw, bądź protest mógłby oznaczać nie bunt, lecz alienację, wyizolowanie się, odejście, separację od wspólnoty (równych).

Naturalna równość i realna nierówość
Inny francuski filozof i historyk, François Guizot, współczesny Tocquevillowi, podnosi niezwykle ważną kwestię: kto może rządzić w systemie demokratycznym i na czym to prawo powinno się opierać (prawo do rządzenia). Uważa, iż aby istniała prawdziwa demokrcja należy zachować demokrację na poziomie społeczeństwa oraz arystokrację na poziomie politycznym (sprawowania władzy).

Jednak w taksonomi Guizota, arystokracja polityczna ma zupełnie inną semantykę od etymologocznego znaczenia tego słowa: nie chodzi o arystokrację w sensie urodzenia i wywodzonego z tego prawa do rządzenia, ale w sensie zdolności, umiejętności, godności.

Guizot, z czym zgadza się Tocqueville, zauważa, iż system demokratyczny, w kwestii wywodzenia prawa do rządzenia, nie różni się od systemu arystokratycznego; obydwa bowiem prawo do rządzenia wywodzą z faktu urodzenia: arystokracja uznaje, że rządzić mogą ci, którzy reprezentują przynależność do określonej klasy społeczej, grupy, ze względu na urodzenie; tymczasem również demokracja odwołuje się do okoliczności urodzenia – wszyscy są równi, a więc wszyscy mają prawo nie tylko do bycia rządzonymi, lecz również do rządzenia.

I w tym punkcie tkwi właśnie błąd, który zauważają Guizot oraz Tocqueville, który degeneruje systemy demokratyczne. Równość nie może oznaczać, że wszyscy, którzy się urodzili mają prawo rządzić; w ogóle sprawowanie władzy nie może być konstytuowane przez fakt urodzenia, lecz fakt odpowiednich predyspozycji, zdolności, umiejętności, godności, w kontekście mobilności społecznej, a zatem inaczej mówiąc, kwalifikacji intelektualnych oraz moralnych. W demokracji również potrzebna jest arystokracja, jednak inaczej definiowana niż arystokracja historyczna; chodzi o arystokrację z uwagi na zdolność do rządzeia; a nie na okoliczność urodzenia. To tak, jak Giovanni Sartorii definiuje wybór elitarny: rządzić nami mają najlepsi z najlepszych.

Równość – zdaniem Guizota – jest bardziej naturalną nierównością niż równością. To, że jesteśmy równi oznacza, iż posiadamy równe szanse, jednak realne uwarunkowania, losowe okoliczności oraz dary natury, powodują, iż posiadamy różne – nierówne – zdolności. W wymiarze więc rzeczywistym, odwołującym się do równości (szans) istnieje faktyczna i również naturalna nieróność.

To powoduje, iż różne są zdolności do osiągania sukcesu, w tym również do rządzenia.

Problem rasy
Tocqueville oraz Beaumont, w „O demokracji w Ameryce” zwracają uwagę na trudne położenie mniejszości, np. rasowych. Twierdzą, iż samo instytucjonalne zniesienie niewolnictwa absolutnie nie rozwiązuje problemu, bo pozostaje pogarda. Problemem jest wzgardzanie – problem bardziej kulturowy niż instytucjonalny. To tak samo, jak w przypadku LGBT, uznanie praw mniejszości seksualnych oraz wyrażenie zgody na związki homoseksualne, nie wystarczy; kluczowy jest respekt, szacunek, usunięcie stygmatyzacji i pogardy z przestrzeni społeczno-kulturowej,

Co decyduje o jakości systemu demokratycznego? Wiele lat po Tocqueville i Beaumoncie, inny przedstawiciel nurtu liberalnego, John Rawls, napisał w „Teorii sprawiedliwości”, iż miarą wartości systemu demokratycznego jest położenie (realna kondycja) najsłabszych grup społecznych. Ma to zastosowanie zarówno (tak uważam) w aspekcie spółeczno-gospodarczym, jaki kulturowo-politycznym. I to jest liberalizm.

 

Autor jest socjologiem i dziennikarzem, prowadzi własną audycję w „Halo Radio” oraz pełni funkcję redaktora naczelnego „Czasopisma Ekspertów” Fundacji FIBRE. Zajmuje się analizami z zakresu filozofii polityki i socjologii polityki, a także obserwacji uczestniczącej. Interesuje go zwłaszcza fenomenologia oraz hermeneutyka. Jest autorem sześciu książek popularno-naukowych i w dziedzinie dziennikarstwa śledczego. Członek zarządu Fundacji FIBRE..