Partia środka…


Strategia PiS na najbliższe lata będzie polegała na próbie przejścia w centrum. Granie aborcją służy właśnie temu celowi; ma pokazać umiarkowaną, powściągliwą formację rządzącą, w kontrze do ekstremizmów.

Roman Mańka: W okresie sprawowania władzy przez koalicję PO-PSL, dr Marek Kochan zidentyfikował zachowanie Platformy, jako budowanie silnego centrum przeciwko ekstremizmom. Było to w czasach (rok 2013), kiedy podczas organizowanych przez środowiska narodowe „Marszów Niepodległości” rozgrywały się ekscesy: szowinistyczne hasła, uliczne rozróby, niszczenie mienia oraz spektakularne walki z policją. To wtedy służby specjalne, na rzekome nieoficjalne polecenie ówczesnego ministra spraw wewnętrznych, Bartłomieja Sienkiewicza, miały użyć prowokacji w postaci podpalenia budki pod rosyjską ambasadą. Wszystko po to, aby pokazać ekstremizm opcji narodowej. Pod drugiej stronie też był kandydat, świetnie nadający się do odgrywania roli radykalizmu: Palikot i stojąca za nim antyklerykalna lewica.

PO próbowała przedstawiać opinii publicznej PiS jako tą samą stronę co narodowcy, jeden obóz (w czym jest zresztą sporo prawdy), tymczasem siebie prezentując społeczeństwu, jako jedyną siłę, polityczne, umiarkowane centrum, zdolną do powstrzymania ekstremizmów.

Niektórzy eksperci, w tym m.in. prof. Antoni Dudek, z Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie, sugerowali, iż Platforma może się stać, podobnie jak niegdyś chadecja we Włoszech, partią hegemoniczną, sprawującą władzę przez długie lata, na zasadzie „tamy” czy „blokady” wobec innych radykalnych sił, mogących dojść do władzy. We Włoszech chadecja sprawowała władzę w różnych koalicjach z socjalistami, socjaldemokratami, i liberałami, przez 47 lat od zakończenia II wojny światowej, na zasadzie mniejszego zła, gdyż po przeciwnej stronie była włoska partia komunistyczna i właśnie jej obawiało się społeczeństwo Italii.

PiS obecnie usiłuje zastosować podobną strategię, jak PO w czasach, gdy formacja ta sprawowała władzę: (czyli) akcentować ekstremizmy, intensyfikować oraz pogłębiać polityczny podział kulturowy, a samemu manifestować się jako rozsądna, siła umiaru, znajdująca się w centrum sceny politycznej.

Legitymizacja symboliczna („błogosławieństwo” elit)
Przemieszczanie się w kierunku centrowym różnych ugrupowań politycznych (zwłaszcza tych, które sprawują władzę), nie jest niczym nowym. Często jest to związane z typem legitymizacji, jakiej w danym momencie procesu politycznego oczekują politycy. Można orientować się na dwa różne sposoby: 1) na społeczeństwo; i na 2) elity. Społeczeństwo jest potrzebne, kiedy walczy się o władzę i właśnie wówczas partie starają się zabiegać o poparcie ludu, w kontrze do elit; jednak, gdy już dana formacja dojdzie do rządzenia, gdy zacznie oswajać się z władzą, wówczas bardziej istotna staje się legitymizacja artykułowana ze strony establishmentu, czyli zabieganie o poparcie elit.

Te dwa typy legitymizacji wynikają pośrednio z taksonomii, jakiej swego czasu dokonał włoski socjolog i politolog, Gaetano Mosca, który podzielił wspólnotę polityczną na: elity oraz resztę społeczeństwa.

Pierwszy czynnik znajduje się w mniejszości (niejednokrotnie w dramatycznej), jednak posiada trzy istotne cechy, które w pewnych warunkach mogą dawać mu przewagę: przede wszystkim posiada zdolność organizacyjną i potencjał opiniotwórczy, a co za tym idzie: umiejętność do mobilizowania, ale i demobilizowania społeczeństwa.

Tymczasem to co Mosca określił jako resztę społeczeństwa znajduje się w przytłaczającej większości, lecz mankamentem społeczeństwa jest brak zdolności organizacyjnej. Jeżeli, wychodząc już poza teorię Moski, poziom tzw. społeczeństwa obywatelskiego jest niski, jeśli niska jest również jego polityczna świadomość, wówczas łatwo jest to społeczeństwo dezinformować i demobilizować albo mobilizować grupy kompletnie nieświadome, co w istocie jest mobilizacją negatywną, a więc czymś gorszym od mobilizacji.

Czasami będące w mniejszości elity, z uwagi na swój potencjał organizacyjny oraz kapitał kulturowy, stają się dla rządzących dużo lepszym partnerem strategicznym, niż zdezorganizowane społeczeństwo; dużo też łatwiej jest zaspokoić oczekiwania establishmentu (choć zazwyczaj gorsząco kosztowne) od potrzeb społeczeństwa.

Establishment posiada nad społeczeństwem jeszcze jedną przewagę w zabieganiu o zapewnianie legitymizacji rządzącym: (otóż) może on udzielać tzw. kapitału kulturowego, a ujmując problem bardziej precyzyjnie, symbolicznego. Elity rządzące, aby być postrzegane jako elity w głębszym sensie, i aby wchodzić w skład szerszego spektrum bardziej uniwersalnie rozumianych elit, muszą posiadać kapitał symboliczny, będący konwersją kapitału kulturowego. Inaczej mówią i uciekając się do zwulgaryzowanego lecz wymownego przykładu, aby rządzący pozyskiwali kapitał symboliczny, Beata Kępa musiałaby zjeść obiad z Krystyną Jandą, bądź z Małgorzatą Rozenek-Majdan.

Mechanizm ten znakomicie zdefiniował francuski antropolog symboliczny i socjolog, Pierre Bourdieu, rozróżniając tzw. pola, m.in. pole władzy, pole produkcji kulturowej; pole polityczne, pole ekonomiczne.

Władza polityczna, lub różne czynniki polityczne wchodzące w obszar pola politycznego, zazwyczaj balansują pomiędzy społeczeństwem (które możemy nazwać polem społecznym), a terenem, określonym przez Bourdieu, jako pole produkcji kulturowej. Gdy trzeba odróżnić się od elit w walce o władzę, rządzący jawią się bliżej pola społecznego, podkreślając swoją fizyczność w opozycji do kulturowości elit; ten schemat ma zazwyczaj miejsce, gdy dana formacja polityczna dopiero idzie po władzę; gdyż zaś konkretne ugrupowanie już znajdzie się w procesie rządzenia, wówczas potrzebuje kapitału symbolicznego, który może zapewnić oraz udzielić pole produkcji kulturowej (elity kulturowe); wówczas rządzący podkreślają swoją kulturową wyższość w opozycji do fizyczności społeczeństwa, i w ten właśnie sposób tworzą dystanse nieodzowne do sprawowania władzy.

Dystans jest kategorią ambiwalentną: dzięki niemu władzę się utrzymuje, utrwala, lecz z jego powodu (gdy dystanse pomiędzy rządzącymi a społeczeństwem są zbyt wielkie) – również traci.

Ewolucja
Każda władza lub formacja znajdująca się w drodze do rządzenia, musi określić swój stosunek do elementu klientelistycznego, czyi do status quo (kulturowego czy ekonomicznego). Do wyboru ma co najmniej trzy możliwości: 1) całkowicie doorientować się do status quo; 2) całkowicie mu zaprzeczyć; bądź 3) doorientować się częściowo albo stopniowo.

PiS wybrał trzecią drogę.
Jednocześnie prawie wszystkie partie, które zdobyły władzę, prędzej lub później, modyfikują swoją lokalizację w przestrzeni politycznej (nie mylić ze sceną polityczną) i przemieszczają się w kierunku położenia centrowego; przy czym centrowość może tu być rozumiana również na kilka sposobów: np., jako wspomniane powyżej zbliżenie do elit, a więc doorientowanie do elementu klientelistycznego status quo, w celu uzyskanie legitymizacji symbolicznej, a w jej ramach czerpania kapitału symbolicznego czy ekonomicznego; lub w rozumieniu klasycznym, jako zajęcie miejsca w centrum sceny politycznej, czyli blisko punktu środka na odcinku lewica – prawica; albo wreszcie, jako zabieganie o wyborców cechujących się mniejszą intensywnością politycznego zaangażowania, bardziej neutralnych, o niższym poziomie socjalizacji politycznej oraz identyfikacji światopoglądowej.

Z wypowiedzi prof. Waldemara Parucha, jeszcze do niedawna głównego stratega PiS, byłego szefa Centrum Analiz Strategicznych w Kancelarii Prezesa Rady Ministrów, wynikało, że PiS zwyciężał w wyborach przeprowadzonych w latach 2019-2020, odwołując się do tzw, jak ich określił sam Paruch, „wyborców nisko-politycznych”, a zatem tych, którzy nie posiadają silnie zdefiniowanych poglądów politycznych.

Zazwyczaj przesunięciu pozycji formacji rządzącej w stronę establishmentu czy w kierunku elit, towarzyszy także modyfikacja miejsca partii sprawującej władzę na scenie politycznej, właśnie w kierunku centrum.

Populizm jest bardziej użyteczny, kiedy się walczy o władzę, gdy się natomiast ją sprawuje obiektywnie dużo trudniej jest opierać się na populizmie. Gdy w roku 1922, w rezultacie „marszu Czarnych Koszul”, faszysta Benito Mussolini został przez króla Emanuela III mianowany premierem Włoch, stopniowo zaczął przesuwać się z pozycji obrońców uboższych grup społecznych w stronę reprezentantów elit, klasy średniej, oraz klas bogatszych.

Ta ewolucyjność ugrupowań o różnym stopniu populizmu obserwowana była w wielu krajach: we Francji, po tym, jak na czele Frontu Narodowego, Jean Marie Le Pena zastąpiła jego córka, Marin Le Pen, ugrupowanie (jednak) wykonało krok w kierunku centrum, w większym stopniu odwołując się do klasy średniej, dzięki czemu między innymi wygrało wybory do Europarlamentu w 2014 roku, otrzymując poparcie na poziomie 24,86 proc. i tym samym zdobywając 23 mandaty.

Pod koniec XX wieku manewr modyfikacji położenia na scenie politycznej z wielkim sukcesem wykonała w Wielkiej Brytanii Partia Pracy, za sprawą swojego przywódcy, Tony’ego Blaira. Zapewniło jej to bezapelacyjne zwycięstwo nad konserwatystami, po ich bez mała dwóch dekadach dominacji oraz spowodowało uzyskanie bezwzględnej, samodzielnej większości: 179 mandatów w Izbie Gmin. Osiągnięcie zostało powtórzone w dwóch kolejnych wyborach: 2001 i 2005 roku.

Metamorfoza formacji rządzących, wyrażająca się w przejściu od ekstremizmu czy populizmu w kierunku elit i centrum, nie jest niczym nowym. Także w Polsce miała miejsce. Typowym tego przykładem jest SLD. Na początku lat 90. XX wieku było to ugrupowanie radykale, o wyraźnie antyestablishmentowym charakterze. Niczym tradycyjna lewica werbalnie wypowiadało się przeciwko najbogatszym warstwom społecznym, kwestionowało rozpoczętą nad Wisłą w 1989 roku transformację ustrojową, a także euroatlantycki kurs Polski, będąc m.in. przeciwko przystąpieniu Polski do NATO.

Po zdobyciu władzy wykonawczej w roku 1993 oraz prezydenckiej w 1995, SLD odeszło od swoich populistycznych, rewindykacyjnych, a nawet lewicowych, socjalnych postulatów, stając się typową partią elit. Pod koniec lat. 90 XX wieku i na początku trzeciego tysiąclecia, establishment uwielbiał SLD, o czym świadczy choćby „eskapada” Lwa Rywina do Adama Michnika.

Niewolnik własnego elektoratu
Czy PiS wykona podobny manewr? Zbliżenie z elitami, dużo większy poziom fraternizacji z establishmentem, jak również przesunięcie na scenie politycznej w kierunku centrum, jest dla PiS-u korzystne z dwóch głównych powodów: pierwszy można określić jako merkantylny i jest on związany z tym co nazywa się konsumpcją władzy; drugi wynika z potrzeb strategicznych zorientowanych na utrzymywanie władzy.

Każda władza, w tym również PiS, chce konsumować korzyści związane z rządzeniem. Nie ograniczają się one jedynie do czerpania z immanentnego kapitału posiadanego przez państwo, czyli zarobków z tytułu świadczonej pracy w aparacie administracyjnym państwa, czy beneficjów płynących z okoliczności zasiadania w spółkach skarbu państwa (samych funkcjonariuszy partyjnych PiS, jak i ich rodzin). Dużo większe zyski dla środowisk oraz grup składających się na obóz władzy, w tym przypadku PiS, może dać to, co socjolog związany z PiS, prof. Andrzej Zybertowicz, określił niegdyś jako „klientelistyczną sieć korzyści”, a więc wejście z rozmaitymi grupami interesów w relacje klientelistyczne, czy może nawet korupcyjne. Zbudowanie takiego klientelistycznego układu może zapewnić formacji rządzącej lub raczej funkcjonującym w jej ramach koteriom, wiele wymiernych korzyści; choćby tego rodzaju działania jak lobbing w parlamencie na rzecz konkretnych rozwiązań legislacyjnych (a stopień przeregulowania stanowi często barometr korupcji), jest w stanie przynieść określone, niebagatelne zyski.

Jednak w polityce nie chodzi tylko o pieniądze. Ważne są również korzyści niewymierne. Gdy formacja rządząca wejdzie z „klientelistyczną siecią korzyści” (czyli tym co w uproszczeniu możemy nazwać elitami, a co Pierre Bourdieu określił jako pola: produkcji kulturowej, bądź ekonomicznej), tworzy się pewnego rodzaju „pole grawitacyjne” dysponujące ogromną siłą politycznego, kulturowego oraz ekonomicznego oddziaływania. Taka struktura, złożona z jednej strony z politycznego pola władzy, a z drugiej z sprzyjającej jej pól kulturowych, jak i ekonomicznych czy biznesowych, posiada niebywałą zdolność opiniotwórczą, a także mobilizacyjną. Dzięki temu może kontrolować obieg informacji (oficjalny i nieoficjalny), dezinformować, mobilizować i demobilizować wyborców.

Klientelistyczna sieć korzyści jest dla każdej władzy atrakcyjnym sojusznikiem… Czy PiS zawrze układ z „układem”?

W sprawowaniu władzy niezwykle ważne są pieniądze, rozpatrując politykę w aspekcie pragmatycznym, oportunistycznym, czy koniunkturalnym poprzez wejście rządzących w układ z „klientelistyczną sieć korzyści” można czerpać wiele zysków o charakterze ekonomicznym; z puntu widzenia władzy dużo ważniejsze od pieniędzy jest jednak znaczenie, prestiż. Prestiż jest czynnikiem nieodzownym w dążeniu do rządzenia, zdobywania, a przede wszystkim utrzymywania władzy. Jest zarazem najistotniejszym środkiem prowadzącym do władzy, lecz również celem, gdyż władza w sprzężeniu zwrotnym, daje również prestiż oraz wytwarza potencjał jego zdobywania. Ten zaś prestiż rządzącym może zapewnić, to co Pierre Bourdieu nazwał: „polem produkcji kulturowej”.

PiS nie różni się od innych partii funkcjonujących na scenie politycznej. Działacze PiS oraz różne koterie czy środowiska działające w ramach tej formacji są tak samo, a może nawet bardziej napędzani motywami koniunkturalnymi, merkantylnymi, jak członkowie i ośrodki skupione w innych ugrupowaniach. Jak powiedział jednen z niedawno nagranych działaczy PiS z Wałbrzycha: „my jesteśmy tacy sami jak członkowie PO czy SLD” (cytat nie jest wierny, ale całkowice oddaje sens wypowiedzi).

Dla celów konsumpcyjnych PiS już dawno wszedłby w układ z „układem”, który sam swego czasu usiłował werbalnie zwalczać i piętnować: a więc z „klientelistyczną siecią korzyści”. Przemawiają za tym kalkulowane przez działaczy PiS różnego szczebla korzyści prestiżowe oraz ekonomiczne., które następnie mogą zostać rekonwertowane na polityczne zyski.

Jest jednak jeden problem uniemożliwiający PiS-owi wejście w alians ze istniejącym w Polsce status quo, czyli z elitami: żelazny elektorat PiS. Partia Jarosława Kaczyńskiego dysponuje niezwykle specyficznymi wyborcami: można próbować nazwać ich ambitnymi albo pryncypialnymi, lecz obydwa terminy byłyby poznawczo mylące.

W istocie wyborcy PiS nie cechują się pryncypialności ani dogmatycznością; w wielu przypadkach potrafili być niezwykle pragmatyczni czy nawet oportunistyczni, akceptując dla celów strategicznych różnego rodzaju wolty Jarosława Kaczyńskiego i centrali na Nowogrodzkiej. Prawidłowa definicja populacji wyborczej popierającej PiS jest inna: elektorat PiS jest pretensjonalny, zaś jego poparcie wobec „Zjednoczonej Prawicy” napędzane jest przez resentyment, sprowadzający się do nienawiści wobec tego, co sami wyborcy PiS nazywają: „liberalnymi elitami”. Elektorat partii Jarosława Kaczyńskiego wybaczy wiele, zaakceptuje prawie wszystko, ale nie alians z establishmentem III Rzeczpospolitej, przynajmniej z jego dominującą, ortodoksyjną częścią.

Z tego właśnie powodu, do dziś PiS nie wszedł otwarcie w typowo konsumpcyjną funkcję władzy, nie zawarł sojuszu z „klientelistyczną siecią korzyści. Po prostu stał się niewolnikiem własnego elektoratu.

Substytut dynamitu
PiS przesunie się w kierunku centrum z powodów strategicznych. Będzie to podyktowane dwoma celami: utrzymania przy sobie wyborców, jak to określił po wyborach do Europarlamentu w 2019 roku, jeden z głównych ówcześnie strategów PiS, prof. Waldemar Paruch, „nisko-politycznych”, a więc tych o mniejszym natężeniu emocjonalnym; wrażliwych w większym stopniu na impulsy pragmatyczne czy redystrybucyjne.

W filozofii istnieje pojęcie „posiadania tematu”, jest ono mniej więcej tym samym, co w piłce nożnej posiadanie piłki. Drużyna, która w ujęciu statystycznym dominuje w aspekcie posiadania piłki, może kontrolować rytm gry, a dzięki temu stwarza sobie większe (choć bywają wyjątki) szanse na zwycięstwo.

PiS celowo wrzuca w przestrzeń polityczną tematy ideologiczne, światopoglądowe, emocjonalne, gdyż czyniąc to spycha opozycję do politycznej defensywy i powoduje w jej ramach polityczne podziały. Opozycji może wydawać się, iż jest w ofensywie, że posiada polityczną inicjatywę, lecz to wszystko odbywa się na polach ideologicznych. Tymczasem dla pozyskania albo utrzymania wyborców o mniejszym zaangażowaniu politycznym, dużo istotniejsze okazują się pola pragmatyczne.

Inaczej mówiąc: opozycja dominuje w obszarze ideologicznym, a PiS na terytorium egzystencjalnym. W kontekście wyborów parlamentarnych w 2023 roku (pamiętajmy, że mniej więcej w tym samym czasie odbędzie się elekcja samorządowa), „Zjednoczona Prawica” będzie robiła wszystko, aby utrzymać przy sobie tematy socjalne, aby je, jak mówi filozofia polityki: posiadać.

Rytm gry w dalszym ciągu kontroluje partia Jarosława Kaczyńskiego.

Wg rachub PiS, utrzymanie inicjatywy politycznej w obszarze postulatów egzystencjalnych (socjalnych) ma dla partii znaczenie strategiczne i zapewni sympatię ze strony wyborców centrowych, czyli wg definicji prof., Parucha, wyborców mniej intensywnych w artykułowaniu emocji politycznych, o słabszym poziomie zaangażowania („nisko-politycznych) oraz skromniejszej socjalizacji politycznej.

Drugi poziom definiowania centrowego położenia elektoratu, odwołuje się do stosunku wobec radykalnych postaw w polityce, wobec tego co nazywamy ekstremizmami. Ważnym momentem w polskiej polityce, i paradoksalnie, wbrew temu co twierdzi wielu ekspertów, korzystnym dla PiS, było pojawienie się na scenie politycznej środowisk narodowych, zinstytucjonalizowanych następnie w „Konfederacji”. To pozwoliło „odbić” PiS-owi od skrajnie prawej strony i przesuwać się w kierunku centrum. Diagnoza, że „na prawo od PiS jest już tylko ściana”, dziś nie obowiązuje. Tym samym „Zjednoczona Prawica” może schodzić z osi konfliktu politycznego, a zwłaszcza kulturowego i uciekać od polaryzacji w pragmatyzm, w socjal, w problemy egzystencjalne. Może tworzyć iluzję, że nie jest jednym z dwóch głównych biegunów polaryzacyjnych, a także, że nie jest stroną ostrej wojny światopoglądowej.

Wrzucanie tematów ideologicznych w przestrzeń debaty politycznej, powoduje, że PiS uwypukla ekstremizmy: z jednej strony lewicowy, z drugiej prawicowy, w ramy którego łatwo jest PiS-owi włożyć „Konfederację” oraz środowiska narodowe. Poza tym, za pomocą konfliktów ideologicznych „wypalane” są emocje społeczne i rozładowywane napięcie. Warto przywołać metaforę saperów, którzy detonują miny poprzez celowe wrzucenie granatu na pole minowe. W miarę, jak kolejne dni zaczną Polskę przybliżać do wyborów parlamentarnych, „Zjednoczona Prawica” będzie coraz częściej sięgała po kwestie ideologiczne, aby inspirować ostry, gwałtowny ideologiczny konflikt uwypuklający ekstremizmy – lewicowy oraz skrajnie prawicowy, tymczasem sam PiS spróbuje się zaprezentować jako umiarkowane, rozsądne centrum przeciwko ekstremizmom, siła rozsądna, pragmatyczna, mogąca powstrzymać radykalizmy.

Ideologia jest jak dynamit. Może spowodować wybuch, który przebuduje całą scenę polityczną.

Uruchomienie problemów światopoglądowych (takich jak aborcja czy LGBT) będzie przebudowywało polską scenę polityczną i może automatycznie zepchnąć PO na lewą stronę, zaś PiS przesunąć w kierunku centrum. Taka jest strategia PiS.

Główny nurt PiS z pewnością będzie się starał przesunąć w kierunku centrum. Pytanie jest inne: czy „Zjednoczona Prawica” pozostanie do wyborów w 2023 roku nadal zjednoczona? Czy może rozpadnie się w rezultacie spontanicznych procesów odśrodkowych, czy może z powodów taktycznych i instrumentalnych?

Nie jest wykluczone, iż operacji przesuwania PiS do centrum, będzie towarzyszyła, jako swego rodzaju support, wyreżyserowana, kontrolowana fronda, polityków fundamentalnych oraz radykalnie konserwatywnych, takich jak np. Zbigniew Ziobro czy Przemysław Czarnek, których zadaniem będzie zbudowanie pozornie odrębnego ugrupowania posiadającego zdolność zagospodarowania konserwatywnych, katolickich oraz narodowych wyborców.

Zresztą, w zarysowanej hipotetycznie sytuacji, jeżeli miałoby do niej dojść, momentalnie zafunkcjonują automatyzmu. Jakakolwiek fronda po prawej stronie PiS poskutkuje przesunięciem jego jądra do centrum.

 

Autor jest socjologiem i dziennikarzem, prowadzi własną audycję w „Halo Radio” oraz pełni funkcję redaktora naczelnego „Czasopisma Ekspertów” Fundacji FIBRE. Zajmuje się analizami z zakresu filozofii polityki i socjologii polityki, a także obserwacji uczestniczącej. Interesuje go zwłaszcza fenomenologia oraz hermeneutyka. Jest autorem sześciu książek popularno-naukowych i w dziedzinie dziennikarstwa śledczego. Członek zarządu Fundacji FIBRE.

Polski naród na drodze do wyginięcia?


Liczby zgonów i narodzin w 2020 r. w Polsce są alarmujące. Czy pandemia koronawirusa wyniszczająca polskie społeczeństwo utrwali polski kurs do wyginięcia? Czas na zdecydowane działania.

Jerzy Mosoń: Według danych z Rejestru Stanu Cywilnego, w 2020 r. w Polsce zmarło niemal 480 tys. osób. W tym samym okresie na świat przyszło ok. 360 tys. dzieci. Liczba zgonów jest o blisko 70 tys. większa niż w 2019 r., a liczba narodzin mniejsza o ok. 15 tys. Dane dotyczące emigracji także mogą budzić niepokój – więcej niż co dziesiąty Polak, który urodził się w Ojczyźnie żyje obecnie na emigracji. Czy negatywne procesy możemy jeszcze powstrzymać?

Żyjemy krócej niż inni
Złe wskaźniki demograficzne Polski nie są nowością. Już w latach 90. wielu ekspertów głowiło się nad tym, jak poprawić dzietność Polaków. Kłopot w tym, że oprócz niskiego poziomu narodzin palącym problemem była również stosunkowo krótka średnia długość życia Polaków względem średniej europejskiej. Pomimo wzrostu zamożności Polaków, a co za tym idzie poprawie poziomu służby zdrowia do dziś nie osiągnęliśmy w tym obszarze średniej unijnej. Według danych Eurostatu do 2019 r., polscy mężczyźni żyją prawie cztery i pół roku krócej niż wynosi pod tym względem średnia unijna. W przypadku kobiet to niecałe dwa lata krócej.

Odchodzi starsze pokolenie
Raczej nie ma szans na to by statystyki dotyczące długości życia uległy szybkiej poprawie. Podczas trwającej już niemal rok pandemii koronawirusa, w jej bezpośrednim następstwie zmarło w Polsce ponad 37 tys. osób. Prawdopodobnie przeważająca część z nich to seniorzy. Prawdopodobnie – bo po pierwszych paru miesiącach publikowania szczegółowych statystyk dotyczących ofiar patogenu Ministerstwo Zdrowia zrezygnowało z podawania wieku i płci zmarłych. Zważywszy jednak na informacje z początkowego okresu trwania pandemii, nawet 90 proc. wszystkich zgonów może dotyczyć osób powyżej 65 roku życia. Co więcej, wnioskując z danych publikowanych przez analityków Coronavirus – Monitor Instytutu Roberta Kocha, w ramach bloga: Corona-Zahlen: Karte zeigt aktuelle Fälle in Deutschland und der Welt (morgenpost.de), Polska jest w czołówce państw, które procentowo straciły dotychczas najwięcej obywateli.

Zgony towarzyszące
Niestety, trudno obecnie oszacować także liczbę zgonów będących następstwem wstrzymania leczenia ciężko chorych z powodu obawy przed możliwością zarażenia się koronawirusem. Należy się jednak spodziewać, że w najbliższych latach takie pośrednie skutki pandemii będą widoczne także i w tych statystykach. To jednak nie koniec złych prognoz. Kryzys demograficzny może bowiem pogłębić się również wskutek ubożenia społeczeństwa, którego część za sprawą wprowadzanych od kilkunastu miesięcy lockdownów zdaje się już teraz być na granicy egzystencji. Dowodem na to jak poważna jest sytuacją są pojawiające się co raz częściej manifestacje oraz lokalne bunty przedsiębiorców. Warto w tym miejscu podkreślić, że naturalną konsekwencją ubożenia społeczeństwa jest między innymi słabsza dostępność do służby zdrowia, a co za tym idzie wzrost śmiertelności.

Znów wzrost samobójstw?
Choć od kryzysu finansowego z lat 2008-2013, minęło już trochę czasu, to statystycy mają zapewne w pamięci jedną z wielu jego upiornych konsekwencji, tj. znaczny wzrost liczby samobójstw. Według danych zebranych przez naukowców z uniwersytetów w Oxfordzie, Bristolu oraz w Hongkongu, a następnie opublikowanych przez periodyk „British Medical Journal”, tylko w 2009 r. odnotowano o ponad 5 tysięcy więcej samobójstw w Europie i w Ameryce niż w latach poprzednich. I choć bez wątpienia kryzys finansowy był dla wielu ludzi wielkim przeżyciem: odbierał fortuny i doprowadzał do bezdomności tysiące osób to trudno go porównywać z obecnym, kiedy to oprócz problemów natury gospodarczej, od wielu miesięcy ludność poddawana jest izolacji i żyje w nieustannym strachu o siebie i bliskich. Uwaga! Pomimo to, w Polsce nie powstał jeszcze żaden społeczny program wsparcia psychologicznego dla osób dotkniętych przez pandemię. A to już ostatni dzwonek by reagować.

Konsumpcjonizm pokonał rodzinę
Polskie problemy z przyrostem naturalnym miały się skończyć wraz ze wzrostem dobrobytu spowodowanym zmianą systemu polityczno-gospodarczego w 1989 r. Przejście z gospodarki planowej na rynkową nie poprawiło jednak sytuacji demograficznej Polski. Kolejne nadzieje na wzrost liczby mieszkańców Polski budziła akcesja unijna z 2004 r. Zamiast jednak zwiększać zasoby ludności Polska oddała najbardziej przedsiębiorczych rodaków bogatszym krajom Europy Zachodniej, i znów było nas mniej, zamiast więcej. Ci, którzy zostali od lat targani są z jednej strony lękiem o przetrwanie spowodowanym niskim poziomem pewności pracy, a z drugiej strony – pokusą konsumpcjonizmu. Jeden i drugi czynnik jest niezwykle skuteczny w zniechęcaniu do posiadania dzieci. Jak widać, nie pomogło nawet „500+”, które z planowanego programu prorodzinnego stało się szybko tylko programem wyrównywania szans.

Hej, hej Polonio!
Prawdopodobnie nie spełni się również kolejne oczekiwanie: powrót do kraju Polonii rozsianej po całym świecie. Na repatriantów z Kazachstanu i innych byłych państw ZSRR raczej szybko nie znajdą się środki, a dziesięciomilionowa diaspora Polaków w USA zdążyła się już wtopić w amerykańskie społeczeństwo. Być może część rodaków wróci z Wysp, gdy okaże się, że po brexicie nie mają tam czego szukać.

Ale nawet, gdyby wróciła cała polska emigracja to bez rewolucji w polityce prorodzinnej wyludnienie kraju będzie tylko kwestią czasu. Rewolucji w rozumieniu stworzenia systemu zachęt do zakładania rodzin i trwania w nich. Rewolucji wyrażonej poprzez tworzenie stabilnego prawa chroniącego pracownika przed nieuczciwym pracodawcą. Rewolucji także w służbie zdrowia, która zmienia się zbyt wolno wobec wyzwań, z jakimi mamy do czynienia i będziemy mieć w kolejnych dekadach.

 

Autor jest szefem Zespołu ds. Geopolityki i Polityki Zagranicznej Fundacji FIBRE. W przeszłości pełnił funkcję redaktora naczelnego magazynu „Gentleman”, a także z-ca redaktora naczelnego czasopisma Polish Market. Kierował Działem Prawnym tygodnika „Gazeta Finansowa”. Na swoim koncie ma wiele publikacji w „Rzeczpospolitej” (w której pracował), w Kwartalniku Geopolitycznym „Ambassador”, w miesięczniku „Home&Market” oraz w czasopismach prawniczych, m.in. w prestiżowym branżowym miesięczniku „Radca prawny”.Jest także reżyserem i producentem filmów.

Wchłanianie buntu


W 1968 roku podczas pamiętnych protestów studentów we Francji,
w pewnym momencie, na trasie do Gare de l’Est do placu Denfert-Rochereau swój sprzeciw wobec francuskich władz, prezydenta Charlesa de Gaulle’a oraz premiera Georgesa Pompidou, manifestowało ponad milion osób. Była to wspólna demonstracja środowisk studenckich, robotników
i członków partii komunistycznej.

Roman Mańka: Mimo ogromnej skali społecznego wzburzenia we Francji, do dziś wydarzenia z drugiej połowy lat 60. XX wieku przywoływane są jako symbol spektakularnego buntu, trudno doszukiwać się bezpośrednich konsekwencji politycznych, również kapitalistyczny system organizacji gospodarki nie został zasadniczo zmieniony.

Prezydentem dalej pozostał Charles de Gaulle. Zmiana dotknęła funkcji premiera: Georgesa Pompidou zastąpił Maurice Couve de Murville; ale Pompidou szybko powrócił do francuskiej polityki i to na najwyższy urząd
w państwie, gdy w 1969 roku, w rezultacie przegranego referendum
w sprawie reformy Senatu, de Gaulle zrezygnował.

Wybory parlamentarne z czerwca 1968 roku przyniosły zwycięstwo prawicy gaullistowskiej, socjaliści ponieśli miażdżąca klęskę, komuniści zdobyli 20 proc. Dominacja prawicy we Francji trwało jeszcze przez całą dekadę lat 70., socjaliści doszli do władzy dopiero 13 lat później, kiedy prezydentem kraju nad Sekwaną został François Mitterrand.

Tolerancja represywna
Z francuskiej lekcji płyną wnioski o bardziej ogólnym charakterze, które szanując wszelkie osobliwości, można przenieść na teren innych wspólnot politycznych, w tym również Polski. Obecnie w Polsce trwa zażarty spór światopoglądowy wokół problemu aborcji, środowiska lewicowe organizują intensywne protesty, zaś wielu obserwatorów dopatruje się analogii pomiędzy przykładem polskim a francuskim, mimo nieco innej zawartości merytorycznej konfliktu. Pytanie, jakie pojawia się w tle całej sytuacji, dotyczy kwestii: czy zmiana jest możliwa? Czy w rezultacie społecznych protestów można zmodyfikować system?

Francuski filozof reprezentujący Frankfurcką Szkołę Krytyczną, jednocześnie mentor zbuntowanej młodzieży z roku 1968, Herbert Marcuse, uważa, że nie jest to możliwe. W jego opinii, społeczeństwa industrialne (dziś już postindustrialne), a więc społeczeństwa późnego kapitalizmu, wypracowały pewną specyficzną dynamikę, która neutralizuje poczynania opozycji politycznej, w taki sposób, że zmiana, a mówiąc bardziej precyzyjnie: radykalna zmiana, przestaje być możliwa. Po fali burzliwych protestów, francuscy studenci, a także wspierający ich robotnicy, wycofali się w głąb społeczeństwa konsumpcyjnego, zadowolili się konsumpcją oraz dobrobytem. Na podobną, jak w 1968 roku skalę, sytuacja już się w najnowszej historii Francji nie powtórzyła.

Marcuse używa w tym kontekście, kluczowego chyba dla zrozumienia procesów współczesności terminu, „tolerancji represywnej”. Jest to mechanizm wykształcony przez społeczeństwa konsumpcyjne czy, jak kto woli, industrialne i postindustrialne, który pacyfikuje wszelką możliwość zmian, odnoszących się do głębszej struktury systemu. W żądnym z krajów zachodnich, mimo rozmaitych napięć oraz kryzysów, radykalna zmiana okazała się niemożliwa. Szczególnie w przestrzeni gospodarki status quo zostało utrzymane.

Cicha większość
Strajki kobiet, które miały miejsce w Polsce na jesieni 2020 roku i odbywają się teraz, są jakby kontynuowane, nie nastawiają się na zmianę
o charakterze ekonomicznym, nie odnoszą się do próby zmodyfikowania przestrzeni gospodarczej, jeżeli podnoszona jest w ich ramach problematyka ekonomiczna, to w sposób marginalny i niebezpośredni. Protesty koncentrują się głównie wokół tematu aborcji, która w rezultacie decyzji Trybunału Konstytucyjnego, została mocno ograniczona oraz obalenia rządu. Na ulice wychodzi sporo osób. Niektórzy szacują, że
w jednej z jesiennych demonstracji brało udział nawet 100 tys. manifestujących. Czy to oznacza, że w Polsce może dojść do rychłej zmiany rządu albo wycofania się prawicowej ekipy z zaostrzenia aborcji pod naciskiem protestów?

Oprócz tolerancji represywnej, która w tym przypadku, a więc w obliczu polskich protestów w sprawie aborcji, może mieć jakieś znaczenie, Hektor Marcuse posługuje się drugim jeszcze pojęciem: „cichej większości”. Nazwa ta została zapożyczona od Massimo de Carolisa i pozostaje w stosunku antynomicznym, jest antytezą, do zbuntowanej mniejszości. We Francji lat 60. XX wieku protesty miały niesamowicie intensywny przebieg, mogły wskazywać (patrząc na ulice), że to studenci oraz wspierające ich grupy lewicowe posiadają przygniatającą większość, tymczasem prawda okazała się inna: zorganizowane miesiąc później wybory parlamentarne pokazały, że to Charles de Gaulle i popierająca go formacja prawicowa ma w społeczeństwie dużo większe poparcie.

Fałszywy barometr
Czasami ulica daje fałszywy odczyt sympatii politycznych albo rozkładu opinii w danej sprawie. Czy tak jest w tym przypadku? Trudno powiedzieć. W każdym razie badania preferencji politycznych, analizy socjometryczne, nie pokazują, aby gwałtowne oraz spektakularne protesty w sprawie aborcji miały wpływ na poważną re-konfigurację sceny politycznej. Nie zyskuje lewica, co wielu może dziwić, gdyż demonstracje mają „Lewicowy” charakter. Ale swojego kapitału politycznego nie pomnaża również Platforma Obywatelska.

Dzieje się tak dlatego, że relacja pomiędzy społeczną przestrzenią protestów a polityczną strefą debaty publicznej, jest asymetryczna. Nie istnieje kompatybilność jednego wymiaru w stosunku do drugiego. Strajkujące kobiety nie dysponują zdefiniowaną reprezentacją polityczną. Żadne z istniejących w Polsce ugrupowań nie reprezentuje protestujących jako prosta emanacja polityczna.

Stąd bunt, choć intensywny i głośny, nie koresponduje ze wzrostem sympatii politycznych.

Kluczowe jest jednak użyte przez Massimo de Carolisa, którego sens
w swoich pracach wyrażał również Hektor Marcuse, pojęcie „cichej większości”. Jeśli partia obecnie rządząca Polską (PiS) o coś gra, to jest to właśnie „cicha większość”, a zatem ta populacja, która nie artykułuje swojego niezadowolenia i nie uczestniczy w demonstracjach. Zachowuje się w sposób bierny, często poziom socjalizacji politycznej tej grupy jest niski, lecz pójdzie do wyborczych lokali i można ją bardzo łatwo zmobilizować różnego rodzaju projektami socjalnymi.

Niewidzialna rewolucja
W socjologii polityki istnieje termin posiadania tematu. Dla wyjaśnienia: posiadanie tematu jest mniej więcej tym samym, co w piłce nożnej: posiadanie piłki. Zespół, który dłużej utrzymuje się przy piłce ma większe szans na zwycięstwo (choć to nie reguła) i może regulować rytm gry. PiS celowo wpycha opozycji temat aborcji, aby utrzymać się przy tematach socjalnych, aby posiadać tematy socjalne.

Swego czasu amerykański socjolog, Ronald Inglehart zauważył tak zwaną „cichą rewolucję”, wyrażającą się w niewidzialnym przejściu pomiędzy wartościami materialnymi a postmaterialnymi; pierwsze odwołują się do potrzeb bytowych, związanych z bezpieczeństwem społeczno-ekonomicznym; drugie do potrzeb kulturowych, duchowych, takich jak np. edukacja, samorealizacja, czy prawa człowieka.

O zapotrzebowaniu na określone wartości, o orientacji na konkretne potrzeby, decyduje okres adolescencji, a właściwie niedobór, deficyt
w okresie adolescencji. Nastawiamy się na te wartości, które są deficytowe w czasie dojrzewania. Podstawą jest piramida potrzeb Abrahama Maslowa. W miarę, jak społeczeństwa się bogacą, wahadło zapotrzebowania powinno się przesuwać od wartości materialnych w stronę postmaterialnych.

Pytanie: czy w Polsce to już jest ten czas? Czy uda się wygrać wybory parlamentarne za pomocą akcentowania wartości postmaterialnych, czyli
w uproszczeniu: kulturowych?
PiS zakłada, że nie, dlatego „wpychając” opozycji temat aborcji, prowokując ją do ulicznych protestów, chce utrzymać przy sobie tematy społeczno-ekonomiczne, a zwłaszcza socjalne. Partia Kaczyńskiego spycha opozycję w przestrzeń wartości postmaterialnych, albowiem uważa, że będzie osiągała kolejne sukcesy polityczne, jeżeli utrzyma posiadanie wartości materialnych.

 

Autor jest socjologiem i dziennikarzem, prowadzi własną audycję w „Halo Radio” oraz pełni funkcję redaktora naczelnego „Czasopisma Ekspertów” Fundacji FIBRE. Zajmuje się analizami
z zakresu filozofii polityki i socjologii polityki, a także obserwacji uczestniczącej. Interesuje go zwłaszcza fenomenologia oraz hermeneutyka. Jest autorem sześciu książek popularno-naukowych i w dziedzinie dziennikarstwa śledczego. Członek zarządu Fundacji FIBRE.