Stan poza historią

Przesłanką, która charakteryzuje rządy PiS-u jest sekwencja stanów wyjątkowych. Żeby było to dobrze zrozumiane, nie chodzi o stany wyjątkowe jako o konsekwencję konkretnych wydarzeń uzasadnionych historycznie, lecz jako formy czy figury (bardzo przydatne w rządzeniu) wyabstrahowane, wydedukowane z pojęcia konieczności, zaś nie z pojęcia historii.

Roman Mańka: Kluczowy problem to zrozumienie fundamentalnej różnicy pomiędzy koniecznością a historią. Byli w przeszłości filozofowie, którzy chcieli wprowadzić (i wprowadzali), Georg Wilhelm Friedrich Hegel, Karol Marks, pojęcie konieczności na teren historii. To aberracja i całkowite pomylenie wymiarów: konieczność jest typowa dla logiki, lecz nie dla historii; historią rządzi przypadkowość – można ją opowiadać, stosować różnego rodzaju narracje historyczne, ale nie dedukować.

Władza nadal potrzebuje Boga…
Konieczność w obszarze historii jest czymś podobnym do Boga, ma pokazać, że istnieje przyczyna sprawcza wydarzeń historycznych, która jest logiczna, nieodwracalna i niezależna od człowieka. U Hegla, w Fenomenologii ducha, duch rozwija się i przyjmuje różne postacie (duch subiektywny, duch obiektywny, duch absolutny ); u Marksa komunizm jest logiczną konsekwencją wydedukowaną ze wcześniejszych formacji społeczno-gospodarczych (gospodarki feudalnej i kapitalizmu); chodzi oczywiście o potoczne, stereotypowe rozumienie marksizmu, bo Louis Althusser, który kierował badaniami marksizmu, w ramach nowego odczytania Kapitału Marksa (Lire le Capital) przekonująco zaprzeczył, aby u Marksa historią rządziła konieczność.

Tak więc konieczność na terenie historii ma zastąpić pojęcie Boga, czyli transcendentnej, wykraczającej poza jurysdykcję ludzką siły sprawczej. W gruncie rzeczy charakter niektórych religii oraz teorii naukowych, mieniących się być nowoczesnymi i absolutyzujących pojęcie racjonalności, jest antyhumanistyczny. Gdy wprowadzamy do historii pojęcie Boga lub konieczności (czyli kategorii wydedukowanych, ale nie historycznych), to tak naprawdę, w gruncie rzeczy ograniczamy wolność ludzi, immanentną sprawczość człowieka zastępujemy transcendentną sprawczością jakiejś konieczności.

W sumie obydwie koncepcje są metafizyczne, bo wykraczają nie tylko poza historię, ale też poza fizykę.

Wyjście poza historię
Jednym z filozofów, który wcześniej, zanim pojawili się Hegel i Marks, stosował zasadę konieczności, uzyskiwaną poprzez realizację metody hipotetyczno-dedukcyjnej, był Thomas Hobbes. Jest on postrzegany jako jeden z najbardziej znaczących teoretyków państwa (obok Platona, Arystotelesa, Machiavelliego), apologetów silnej, nieograniczonej, absolutystycznej władzy (Lewiatan) oraz teoretyków umowy społecznej.

U Hobbesa umowa społeczna, a więc w istocie powołanie państwa, nie jest wydarzeniem ani historycznym, ani konkretnym. Działalność naukową Hobbesa, podobnie jak później w przypadku Karola Darwina, motywują przesłanki historyczne i polityczne – konieczność uzasadnienia polityki Karola I (w przypadku Darwina konieczność uzasadnienia polityki kolonialnej poprzez forsowanie wzoru człowieka zachodu jako lepszego od dzikich; i w opozycji do dzikich, których na siłę należy cywilizować, czyli w praktyce eksterminować).

Jednak koncepcję, do których dochodzi Thomas Hobbes, mimo historycznych przesłanek oraz politycznych motywów, nie są historyczne. Umowa społeczna, a więc akt powołania państwa, nigdy w historii nie została zawarta. Jest ona stanem – do którego Hobbes dochodzi nie poprzez historię, lecz poprzez racjonalność, w sposób wydedukowany, abstrakcyjny i ahistoryczny. Umowa społeczna staje się konsekwencją naturalnego stanu człowieka, w którym wszyscy prowadzą wojnę przeciwko wszystkim; w opozycji do stanu cywilizowanego, w którym jednostki ograniczają swoją wolność, cedując wolność oraz prawa, za pomocą umowy społecznej, na rzecz Lewiatana, który ma zapewnić porządek, ład, a także sprawiedliwość.

Hobbes formułuje negatywną koncepcję wolności na podstawie pesymistycznej wizji człowieka, w myśl diagnozy: „homo homini lupus”, która została zaczerpnięta z dzieła Owidiusza „Przemiany” (choć dosłownie te słowa tam nie padły), a któremu renesansowy, hiszpański prawnik, Francisco de Vitoria, odpowiedział: „Enim homini homo lupus est, ut ait Ovidius, sed homo” (a zatem: człowiek człowiekowi nie jest wilkiem, jak twierdził Owidiusz, lecz człowiekiem).

Uniwersalizacja historii i determinizm
Na czym polega błąd Thomasa Hobbesa? Specyficzną sytuację historyczną rozciąga on na całą historię, zmieniając ją w zasadę historii, generalizuje, uniwersalizuje konkretne wydarzenia i wprowadza do historii (podobnie jak później Hegel) konieczność.

Pozornie okoliczności społeczno-polityczne dzisiejszej Wielkiej Brytanii, a więc Anglii, Szkocji, Irlandii z XVII wieku, wołały o silnego przywódcę oraz rządy twardej ręki, ale nie jest to uniwersalna sytuacja historyczna i nie wynika z konieczności. Zresztą ostateczne rozstrzygnięcia, które później, po okresie niepokojów oraz wojen domowych, historycznie miały miejsce w Anglii i następnie Wielkiej Brytanii (Chwalebna Rewolucja, monarchia konstytucyjna), pokazały, że bieg historii zakwestionował konieczność Hobbesa, prowadząc – przynajmniej w zakresie absolutystycznej władzy – do zgoła innych rezultatów niż chciał sam Hobbes.

Wielu historyków filozofii uważa, że Thomas Hobbes stworzył doktrynę państwa totalitarnego, jako naturalną konsekwencję stanu natury, w którym pozostaje człowiek. Władza absolutna w państwie (Lewiatan) jest niepodzielna, nieograniczona i znajduje się poza wszelką kontrolą. W tym miejscu należy wskazać na jedną kluczową rzecz, której dokonał Hobbes: (mianowicie) zmienił on źródło legitymizacji władzy, które nie jest już teologiczne, jak w Średniowieczu, w którym władza pochodziła od Boga, lecz deterministyczne: władza bierze się z historycznej konieczności, z logiki historii (w sumie to obydwa źródła legitymizacji były deterministyczne).

To jest fundamentalna kwestia. Tu leży gówna przesłanka, punkt ciężkości, najważniejszy czynnik, który odróżnia modele totalitarne od systemów demokratycznych, że te pierwsze w dużo większym stopniu, powołują się na konieczność, w sposób racjonalny (żeby to słowo nikogo nie zmyliło, bo akurat w tym przypadku powołane zostało w sensie pejoratywnym). Dyktatorzy, aby uzasadnić swoją władzę potrzebują powołania się na historyczną konieczność i dedukowania, w oparciu o logikę (a nie historię) systemów totalitarnych.

Konieczność jest cechą konstytutywną systemów totalitarnych, dlatego są one, w odróżnieniu od demokracji, ahistoryczne i przede wszystkim, antyhumanistyczne. Dyktatorów prowadzą do władzy struktury, konieczność, zaś prawdziwą demokrację przynoszą ludzie, w ramach wolnego, oddolnego działania.

Granice państwa?
Jak wiadomo z historii, ideę Hobbesa, który tak naprawdę postulował potrzebę niekończącego się stanu wyjątkowego, jako nieuniknionego rezultatu stanu natury, wykorzystywał filozof Realpolitik, Carl Schmitt, do uzasadnienia teorii totalitaryzmu w nazistowskiej III Rzeszy.

Legitymizacja władzy, uznanie jej przez społeczeństwo, staje się najbardziej skuteczna i przekonująca, kiedy stan sztuczny udaje się przedstawić jako rzeczywistość naturalną. Jest to element przemocy symbolicznej, z którego korzysta władza, co opisał francuski antropolog symboliczny oraz socjolog, Pierre Bordieu, na przykładzie choćby przedrewolucyjnej Francji w XVIII wieku: gigantyczną przewagę liczebną posiadali chłopi, a rządzili monarcha absolutny, a następnie arystokracja.

Schmitt, opierając się na Hobbesie, uzasadnia konieczność istnienia totalitarnej władzy (podobnej do monarchii absolutnej) i jest postulatorem stanów wyjątkowych, jako koniecznego (a więc również naturalnego) antidotum na rzeczywistość naturalną. Hobbes nie uważa wojny oraz konfliktów za sytuacje specyficzne czy przejściowe, lecz opisuje je w kategoriach nieodzownego stanu natury, stąd wywodzi, wydedukowuje konieczność powołania autorytarnego państwa, rządzonego przez absolutystyczną władzę. Schmitt podejmuje ten trop i rozwija doktrynę, dochodząc do wniosku, że w ramach każdego państwa toczy się nieustanny konflikt stanowiący dla niego zagrożenie. Teoria państwa Carla Schmitta opisuje państwo jako eliminujące wszelkie różnice oraz neutralizuje (używając eufemizmu) wewnętrzne siły rozsadzające państwo od środka.

U Schmitta stan wyjątkowy przedstawiany jest jako sytuacja szczególna, wyjątkowa, wynikająca z konieczności (niekoniecznie z historii). Czynnikiem zaś który w sposób arbitralny decyduje o wprowadzeniu stanu wojennego, w oparciu o jednostronną ocenę cech sytuacji, do której jednak tylko sam jest uprawniony, jest władca. To on, w opinii Schmitta, wyznacza granicę państwa.

Z rzekomą przejściowością stanu wyjątkowego wiąże się jednak jeden poważny problem: są one bowiem sytuacją specyficzną oraz tymczasową tylko pozornie, a w rzeczywistości stają się rzeczywistością permanentnie konieczną, czymś w rodzaju sekwencji niekończących się stanów nadzwyczajnych.

Adolf Hitler, gdy został führerem, wprowadził w roku 1933 stan wyjątkowy. Dzięki temu pozbył się opozycji oraz uciszył ludzi głoszących wolnościowe poglądy, zdławił swoich przeciwników. Ten stan wyjątkowy, wprowadzony w nazistowskich Niemczech, został odwołany dopiero w 1945 roku, i można zaryzykować tezę, że trwałby aż do dziś, gdyby Hitler nie popełnił samobójstwa, zaś III Rzesza nie przegrała wojny.

Wielka manipulacja
Problem stanów wyjątkowych polega na tym, że mimo iż przedstawiane są one jako stany – par excellence – wyjątkowe, przejściowe, tymczasowe, specyficzne, to w zakamuflowanym sensie teorii totalitarnych, stają się regułą, przedstawianą społeczeństwom jako naturalna konsekwencja stanu naturalnego, który jest zły; konieczność historii lub bezalternatywną opozycję wydedukowaną wg modelu dialektycznego z sytuacji.

W swojej ósmej tezie, zawartej w „O pojęciu historii”, Walter Benjamin, z całą pewnością pośrednia ofiara nazistowskiego systemu, filozof o proweniencji marksistowskiej oraz romantycznej, blisko związany ze szkołą frankfurcką, zamieszcza następujący fragment: „Tradycja uciskanych poucza nas o tym, że stan wyjątkowy, w którym żyjemy jest regułą. Musimy dorobić się takiego pojęcia historii, które temu odpowiada. Wtedy naszym zadaniem będzie wprowadzenie rzeczywistego stanu wyjątkowego; to zaś polepszy naszą pozycję w walce przeciwko faszyzmowi” – konstatuje Beniamin.

Benjamin dotyka clou problemu. Na tym polega wielka manipulacja teoretyków i zwolenników systemów totalitarnych: na przedstawianiu konieczności zamiast historii; oraz stanu wyjątkowego jako właśnie werbalnie wyjątkowego, podczas gdy w rzeczywistości jest on permanentny.

W opozycji do Schmitta, Walter Benjamin definiuje władcę jako czynnik władzy odpowiedzialny za unikanie stanu wyjątkowego, ograniczenie go jedynie do uzasadnionych okoliczności historycznych, a przede wszystkim powstrzymanie się tak dalece jak jest to tylko możliwe, od przemocy i represji.

Beniamin obnaża doktryny totalitarne poprzez ukazanie ich antyhumanizmu (lekceważenie czynnika ludzkiego) oraz ahistoryczności i opieranie się na rozumowaniu dedukcyjnym, koniecznym, abstrahującym od faktów historycznych. Wprowadzając historię do teorii Carla Schmitt, i pośrednio, Thomasa Hobbesa, Benjamin demaskuje stany wyjątkowe jako część historii (ale nie koniczności) i dzieło przypadku, konkretnych uwarunkowań historycznych, zaprzeczając jednocześnie ich uniwersalizacji w odniesieniu do całej historii, które z zasady powinno mieć charakter przejściowy.

Co symptomatyczne dla systemów totalitarnych, Schmitt uważał władcę, a nie prawdę, za fundament prawa i źródło prawodastwa (skąd my to znamy…?).

Prawda między wierszami
Wielu obserwatorów, a także komentatorów polskiego życia politycznego, często zarzuca przywódcy Zjednoczonej Prawicy, Jarosławowi Kaczyńskiemu, że z teoretyków polityki (państwa czy władzy) czyta jedynie Niccolo Machiavelliego; patrząc jednak i oceniając jego politykę myślę, że stosowne jest się zastanowić, czy nie czyta również dzieł, które wyszły spod pióra innych filozofów polityki, jak choćby Thomasa Hobbesa czy Carla Schmitta, czy jego poczynania nie są tymi treściami inspirowane.

Gdy bowiem popatrzy się na rządy PiS czy mówiąc w szerszym horyzoncie ZP, trudno oprzeć się wrażeniu, iż stanowią one niekończący się (przynajmniej w znaczeniu realnym, niekoniecznie formalnym) stan wyjątkowy, przedstawiany jako nieunikniona, naturalna konsekwencja historycznych wydarzeń, w rozumieniu konieczności, oraz rzeczywistość obiektywną.

Rzekomo rządy PiS miały być dialektycznym rezultatem rzeczywistości historycznej , spisku zrealizowanego przy Okrągłym Stole – „Polski w ruinie” – w opozycji do której, w trybie wręcz natychmiastowym, w momencie przejęcia władzy, w 2015 roku, PiS stworzył diagnozę „Polskę miodem i mlekiem płynącą”, synonim dobrobytu, żeby później ostatecznie w drugiej kadencji swoich rządów doprowadzić znowu do Polski w ruinie.

Reformy systemu wymiaru sprawiedliwości, w praktyce likwidacja wywodzącego się od Monteskiusza trójpodziału władzy i stworzenie ośrodków władzy pozostających właściwie poza prawną czy społeczną kontrolą, arbitralny sposób obsady Trybunału Konstytucyjnego, zostały przedstawione opinii publicznej jako konieczny element walki z szkodzącą obywatelom „sędziowską kastą” i korupcją.

Zaostrzenie kontroli na granicach stanowiło konieczny rezultatu przeciwdziałania terroryzmowi oraz proliferacji różnego rodzaju chorób („pierwotniaków”), które mieli roznosić przenikający do Polski uchodźcy. Zakup operacyjnych systemów szpiegowskich – np. typu Pegasus – jest efektem konieczności walki z terroryzmem oraz zorganizowaną przestępczością; podczas, gdy jak się okazało, w praktyce posłużył represjom wobec opozycji i nieprzychylnym rządom PiS konkretnym obywatelom.

Obfite obdzielanie swoich działaczy różnymi dotacjami, jak również intratnymi wynagrodzeniami w spółkach skarbu państwa jest nieodzowną, integralną częścią koniecznego programu walki z biedą i ubóstwem oraz otwieraniem nowych dróg awansu (dla ludzi o wątpliwych kompetencjach).

Wreszcie, legalny, konstytucyjny stan wyjątkowy przy granicy z Białorusią, choć wprowadzony trochę na wyrost wobec rzeczywistej sytuacji, przedstawiany jest jako konieczna, naturalna obrona niepodległości Polski, walki o jej suwerenność, efekt naturalnego zagrożenia ze strony domniemanych agresorów – Białorusi oraz Rosji – podczas, gdy w rzeczywistości służy ograniczeniu praw obywatelskich, represjom wobec dziennikarzy i okrucieństwa w stosunku do migrantów czy uchodźców.

Cały okres rządów PiS to sekwencja niekończących się stanów wyjątkowych, zazwyczaj realnych, lecz niekoniecznie formalnych, wynikających z jakiejś wyimaginowanej lub przedefiniowanej (wobec konkretnych okoliczności historycznych), naciąganej konieczności.

 

Autor jest socjologiem i dziennikarzem, prowadzi własną audycję w „Halo Radio” oraz pełni funkcję redaktora naczelnego „Czasopisma Ekspertów” Fundacji FIBRE. Zajmuje się analizami z zakresu filozofii polityki i socjologii polityki, a także obserwacji uczestniczącej. Interesuje go zwłaszcza fenomenologia oraz hermeneutyka. Jest autorem sześciu książek popularno-naukowych i w dziedzinie dziennikarstwa śledczego. Członek zarządu Fundacji FIBRE.

Przyczajony Tygrys. Ukryty Smok – czyli co planuje Trump?

Mijają kolejne miesiące od wyborów w USA. Były Prezydent Donald Trump już nie stara się podważać ważności głosowania, które wskazało na Joe Bidena, ale tak jak obiecał swoim wyborcom nie składa też broni. O co dziś gra zdetronizowany polityk?

 Jerzy Mosoń: Nie ma wątpliwości, że z ostatnimi wyborami w USA było coś nie tak i nie chodzi tylko o zarzuty dotyczące fałszowania głosów czy też brak jedności wśród Republikanów w kwestii poparcia dla ich kandydata. Po raz pierwszy w historii media poprzez sposób relacjonowania kampanii tak otwarcie „zagłosowały” na swojego kandydata – Joe Bidena.

Duet dziadka i wnuczki kontra twardziel
Od początku kampanii przedwyborczej faworytem większości amerykańskich mediów był polityczny tandem złożony z ujmującego staruszka, Demokraty Joe Bidena i wspierającej go młodej prawniczki Kamalii Harris, budzącej z racji swego egzotycznego pochodzenia oczywiste resentymenty związane z kadencją pierwszego czarnego prezydenta USA Baracka Obamy. Ten swoisty marketingowy duet „dziadka i wnuczki” zdeklasował medialny wizerunek twardego konserwatysty budującego mury – ten fizyczny z Meksykiem, ale także gospodarcze z Chinami i z Iranem.

 Hollywood oddało głos
Po raz kolejny w USA zagłosował też przemysł filmowy stanowiący silną gałąź tamtejszej gospodarki. Tym razem nie było już tak żenująco, gdy kandydowała Hillary Clinton – aktorzy, reżyserzy, producenci odrobili lekcję z poprzedniej przegranej swojej kandydatki i pokazali zupełnie na poważnie, że nie zgodzą się na drugą kadencję konserwatysty.

W swoim filmie „Kevin sam w Nowym Jorku” nie chciał go nawet odtwórca głównej roli słynny świąteczny dzieciak – Macaulay Culkin. Aktor żądał publicznie by wyciąć ze słynnego hitu scenę, w której prawie 20 lat temu wystąpił razem z Donaldem Trumpem. To musiało boleć i było niezwykle skuteczne.

Donald Trump zachował polityczne ambicje, aby znów zostać przywódcą Ameryki.

 Media społecznościowe ocenzurowały kampanię
Trump nie przegrał jednak tylko dlatego, że nie lubi go mały Kevin i spółka. Pierwszą kadencję wygrał przecież, właśnie pomimo nagonki, jaką przeprowadziło na niego środowisko filmowe. Więcej, osiągnął sukces pomimo niechęci wielu Republikanów. Zwyciężył, bo miał to, czego zabrakło mu za drugim razem – pomimo zgromadzonego miliardowego majątku był symbolem oddolnego ruchu walczącego o rozbicie systemu, który w celu maksymalizacji zysków stosunkowo wąskiej grupy osób pozwala na przenoszenie środków produkcji z USA za granicę. Trump kupił wtedy rodaków hasłem „America First”. Ale miał szansę to zrobić, tylko dlatego, że był w stanie wykorzystać media społeczłościowe. Za drugim razem już mu się to nie udało, a symbolem niechęci właścicieli tych medialnych gigantów do Trumpa było pierwsze w historii zawieszenie konta Prezydenta na Twitterze.

Prezydencki portal jednak powstanie
Donald Trump zdaje się dostrzegać przyczyny porażki. Jesienią ogłosił, że zbuduje własną sieć medialną, w tym platformę mediów społecznościowych. Firma byłego prezydenta ma zadebiutować na giełdzie. Ale od początku. Platforma mediów społecznościowych będzie nazywać się „TRUTH Social”. Nowa aplikacja będzie pierwszym projektem w ramach firmy Trump Media and Technology Group (TMTG).

Medialna grupa Trumpa będzie mogła funkcjonować na Nasdaqu dzięki fuzji z Digital World Acquisition Group, która jest spółką SPAC. Cały biznes może mieć wartość nawet 1,7 mld USD – tak przynajmniej twierdzi rzeczniczka byłego prezydenta Liz Harrington.

Biden z mniejszym poparciem niż rywal
Ktoś może powiedzieć, że to wszystko za późno. Że Donald Trump niedługo zniknie z pamięci Amerykanów. Że podobnie jak Joe Biden nie jest już najmłodszym politykiem. Ale za Trumpem przemawia coraz więcej argumentów. Od czasu przegranych wyborów Demokraci nie byli w stanie wykreować nowego silnego lidera swojej partii. Kraj zarządzany przez nową administrację jest ogrywany gospodarczo przez Chiny, co pokazuje chociażby deficyt na rynku półprzewodników uderzający w amerykańskie firmy technologiczne, jak i geopolityczne – przez Rosją, która umiejętnie zarządza kryzysem na rynku paliw. Co więcej, amerykańska stopa inflacji w październiku była najwyższa od 31 lat!

Nie ma się zatem co dziwić, że obecnie Joe Bidena popiera mniej Amerykanów niż Donalda Trumpa w ostatnich miesiącach jego prezydentury. Niekorzystne dla Bidena wyniki badań opinii publicznej w Stanach Zjednoczonych opublikował w grudniu portal FiveThirtyEight. Według badaczy, sędziwego prezydenta popiera obecnie tylko 36 proc. respondentów.

A co z Kamalą?
Warto jednak pamiętać, że Joe Biden nigdy nie był w pełni samodzielnym prezydentem, choć należałoby powiedzieć kandydatem na prezydenta. Razem z nim, niejako w tandemie walczyła Kamala Harris, której wieszczono zostanie następcą starszego kolegi jeszcze przed upływem pierwszej kadencji. Joe Biden jednak umiejętnie pozbył się rywalki z najbliższego otoczenia. Co prawda w listopadzie 2021 Kamala Harris na półtorej godziny przejęła obowiązki prezydenta USA, w czasie, gdy ten przechodził badania, to jednak przez ostatni rok nie była zbyt widoczna. Nic dziwnego, pani wiceprezydent od razu po objęciu władzy przez Bidena musiała zająć się niewdzięczną walką z nielegalną imigracją, a przecież to na „kolorowej” ludności Stanów Zjednoczonych miała ona budować swą popularność. Co więcej w połowie 2021 r. wokół Harris wybuchł skandal. Odpowiada za to głośny artykuł opublikowany przez „The Washington Post”, w którym prawniczka przedstawiona została jako tyranka. Dziennik dotarł do 18 osób, które skrytykowały jej sposób zarządzania i traktowania ludzi.

Atak na elity?
Gdyby zatem o fotel prezydenta USA znów w szranki miał stanąć Donald Trump to przeciwko sobie nie będzie miał już kryształowej Kamalii Harris, co znacząco ułatwi mu zadanie. Co jeszcze przemawia za Trumpem? Wszystkich kart były prezydent nie ujawnia. Ale kilka razy przed i w czasie prezydentury ujawniał informacje na temat elit, które jego zdaniem zarządzają światem, wypowiadając się o nich krytycznie. Czy wyciągnie przysłowiowego królika z kapelusza, a może użyje karty, która zmieni wszystko?

 

Autor jest szefem Zespołu ds. Geopolityki i Polityki Zagranicznej Fundacji FIBRE. W przeszłości pełnił funkcję redaktora naczelnego magazynu „Gentleman”, a także z-ca redaktora naczelnego czasopisma Polish Market. Kierował Działem Prawnym tygodnika „Gazeta Finansowa”. Na swoim koncie ma wiele publikacji w „Rzeczpospolitej” (w której pracował), w Kwartalniku Geopolitycznym „Ambassador”, w miesięczniku „Home&Market” oraz w czasopismach prawniczych, m.in. w prestiżowym branżowym miesięczniku „Radca prawny”.Jest także reżyserem i producentem filmów. 

Gdzie jest rzeczywistość…?

Młode dziewczyny z liceum z Paryża śmiały się do rozpuku, gdy ówczesny ich nauczyciel, późniejszy wybitny francuski filozof, Henri Bergson, omawiał słynne paradoksy Zenona z Elei, opowiadając o strzale wystrzelonej z łuku, która stoi w miejscu oraz żółwiu, którego nawet sam Herkules nie jest w stanie dogonić.

Roman Mańka: Dziewczyny tak naprawdę śmiały się same z siebie, gdyż Bergson przekazywał im głęboką prawdę, której nie potrafiły zrozumieć. Martin Heidegger, autor niedokończonego „Bycia i czasu” (1927) używa terminu „przejścia” do scharakteryzowania bycia. Jednak dużo lepszym wyrażeniem byłoby słowo, którym w Starożytności posługiwał się Heraklit: „płynie” – „Panta rhei” („wszystko płynie”), czyli najlepszym opisaniem bycia jest stwierdzenie, że ono płynie.

Język oddziela nas od bycia
Sęk w tym, że my ludzie nie jesteśmy w stanie bycia dotknąć. Tym co pozwala nam opisywać rzeczywistość, lecz jednocześnie, co powoduje, że jej bezpośrednio nie poznajemy, że ją tracimy, w momencie kiedy próbujemy – jak pisze Heidegger – utematyzować czy zdefiniować rzeczy, jest język. Łapiemy, chwytamy to, co pozostaje w naszym języku: byt, ale bycie tracimy, ono nam umyka, ucieka, pozostaje z tyłu. Nigdy nie dotykamy rzeczywistości bezpośrednio, odczytujemy ją poprzez nasze idee, pojęcia, a pomiędzy nie, pomiędzy tę sferę mentalną, wkrada się jeszcze język, który odgradza/oddziela nas od bycia rzeczy.

To właśnie tą osobliwość miał na myśli Platon, gdy w swej dychotomii sformułował opozycję idei (from) do rzeczy. W głębszym sensie u Platona nie ma żadnej opozycji, została ona stworzona jedynie funkcjonalnie, z uwagi na cale analityczne, aby ułatwić wszechstronne zrozumienie rzeczywistości. Z pozoru paradoksalnie, opozycja zapewnia spójność, jedność. Platon łączy dwa spierające się, pozostające ze sobą w konflikcie, stanowiska filozoficzne: 1) Parmenidesa, który uważał, że światem rządzi stabilizacja, że rzeczy są stałe, trwałe i niezmienne („byt jest wieczny, bo niepodobna aby byt powstał z niebytu”); a także 2) Heraklita, rzeczywistość jest zmienna, zaś jedyną jej stałą cechą jest zmienność („wszystko płynie”).

Skąd bierze się to rozwarstwienie? Jakie podłoże ma ten podział? Kto mylił się, a kto głosił prawdę? Ani Parmenides, ani Heraklit nie mówili prawdy. Aczkolwiek, w pewnym zawężonym, pomniejszonym obszarze obydwaj stwierdzali prawdę. Lecz na pewno nie była to prawda wszechstronna.

Rzeczy nieustannie uciekają ideom
Platon zjednoczył obydwa stanowiska i dlatego – poprzez opozycję – osiągnął koherencję, spójność. Tak właśnie wygląda nasze poznanie czym zajmuje się epistemologia. U Platona, podobnie jak u kilku innych filozofów (np. Kanta) epistemologia rodzi konsekwencje ontologiczne. Z tym, że Platon, w odniesieniu do współczesnych teorii, odwrócił epistemologiczną i ontologiczną kolejność: w jego systemie rzeczy biorą się z idei, są jak gdyby pochodną (kopiami) pierwowzoru, a więc idei; nowsze stanowiska, np. Thomasa Hobbesa, wyznaczają raczej kierunek odwrotny, mówiąc, że idee, za pośrednictwem języka, czerpiemy z rzeczy, a właściwie z akcydensów wspólnym podobnym (wielu) rzeczom.

Platon, tak naprawdę przedstawia dwa na pozór odrębne światy, dzięki temu uzyskując jeden spójny, zwarty świat. Idee, wieczne, trwałe oraz niezmienne, stabilne są właściwe dla porządku umysłu, dla naszego rozumu, dla procesów mentalnych; zmienne rzeczy, to świat, porządek zewnętrzny, rzeczywistość.

Wg Platona, to co poznajemy rozumowo – idee (formy) jest niezmienne, trwałe, wieczne, tak jak u Parmenidesa; tymczasem, to co poznajemy zmysłowo, empirycznie jest zmienne, niestabilne, płynie, jak u Heraklita.

Później Immanuel Kant, też idealista, jeszcze bardziej rozbuduje to myślenie, w „Krytyce czystego rozumu”. Źródłem naszego poznanie są zmysły, jednak rzeczywistość poznajemy za pomocą kategorii estetyki transcendentalnej (przestrzeń, czas), które należą do porządku naszego umysłu. Ten ostatni, rozum, do poznania, w trybie symultanicznym, dodaje kategorie, kategoryzuje (porządkuje, systematyzuje) materiał pobierany przez zmysły. Poznajemy rzeczywistość za pomocą narzędzi: zmysłów, lecz poznaniem kieruje rozum. – „Myśli bez zmysłów byłyby ślepe, a zmysły bez myśli ciemne” – pisze Kant.

Trzeba uważać, bo w dążeniu do porządkowania, jak twierdzi Kant, rozum może okazać się kreatywny, komponować, narzucać pewne rzeczy, które w procesie poznawczym ulegają modyfikacji, bo w rzeczywistości wyglądają inaczej. Paradoksalnie, obecność rozumu, praca rozumu, powoduje, że możemy poznawać rzeczywistość, opisywać ją, systematyzować, ale obiektywnie, w formie czystej nigdy jej nie poznajemy; stąd krytyka (tylko częściowa) racjonalizmu Kartezjusza, w filozofii gnoseologicznej Johna Locke.

Systematyzacja, porządkowanie jest już zafałszowaniem, jak powiedziałby Heidegger: utraceniem.

Bycie/prawda prześwituje
Gdzie zatem znajduje się czysta rzeczywistość? Powróćmy do Heideggera, posiłkując się Platonem. Gdy dokonamy podobnego podziału, jak Platon, na idee i rzeczy, to w naszych głowach chwytamy byt, zaś bycie – sens rzeczywistości – jest gdzie indziej, gdyż sensem bycia jest z kolei czasowość, ono płynie.

Na pierwszy rzut oka wydaje się, że byt jest w naszych głowach (idee, pojęcia), zaś bycie (sens rzeczy/rzeczywistości) jest na zewnątrz. W tym miejscu trzeba sięgnąć jeszcze po trzeci element, o którym wspomina Heidegger: język. Język, jak uważa Hobbes i inni, np. Noam Chomsky, jest pośrednikiem pomiędzy sferą zewnętrzną (światem) a mentalną (myślami, pojęciami, bytem). Martin Heidegger widzi, to inaczej, ale różnica jest subtelna: byt znajduje się w języku. – „Język jest domem bytu” – pisze Heidegger.

A gdzie w takim razie znajduje się bycie, czyli rzeczywistość? Pochopna odpowiedź mogłaby sformułować tezę, że na zewnątrz, lecz to nie byłaby odpowiedź precyzyjna i prawidłowa: bycie nie znajduje się na zewnątrz, znajduje się na progu. Próg łączy ze sobą dwie sfery, dwa wymiary: wewnętrzną i zewnętrzną; należy integralnie do domu, jednak styka się również z tym co jest na zewnątrz: z podwórkiem.

Jak pisze Heidegger w Liście o humanizmie: bycie a mówiąc z innej perspektywy – prawda – prawda bycia – jest światłem, czy używając bardziej jeszcze precyzyjnego określenia: prześwitem.

Otóż bycie prześwituje przez nasz język, ale mu umyka.

Nieaktualna fotografia
Jeżeli rozwiniemy metaforę Heideggera, to otrzymamy następujący obraz: byt mieszka w języku, który jest jego domem, wydawałoby się wtedy, że bycie powinno znajdować się na zewnątrz, stać jak gdyby pod drzwiami, lecz bycie ociera się o język, znajduje się na progu, choć tak naprawdę nie posiada lokalizacji, bo wciąż biegnie, płynie, a ta prawda (bycia) do nas prześwituje, właśnie poprzez język. Gdy próbujemy je całe uchwycić w język (utematyzować, zdefiniować), to je tracimy, zastępujemy je znaczeniami, nakładamy znaczenia (kulturę) na czyste bycie/czystą rzeczywistość.

Heidegger nazywa to różnicą ontologiczną. Różnica ontologiczna, to to miejsce, w którym rozchodzi się bycie i byt, to sens rzeczywistości. Jeszcze inaczej ujął to Henri Bergson, uwypuklając rolę pamięci, wyobraźni, dzięki której poznajemy i dzięki, której jesteśmy też wolni, bo możemy spowalniać odpowiedź na bodźce, nie reagować automatycznie, jak zwierzęta, a wybierać pomiędzy różnymi opcjami/wariantami odpowiedzi, bo w pamięci mamy zachowane wzory/idee spośród których wybieramy, a którymi posługuje się i operuje nasza wyobraźnia.

Jak twierdzi Bergson, nasze poznanie polega na wycinaniu bytu z bycia, gromadzeniu bytu w pamięci, i następnie rozpoznawaniu rzeczywistości poprzez byt.

Paradoksy Zenona z Elei, to nic innego tylko ukazanie bytu, czy mówiąc innymi słowy: substancji, jednostek trwałych, a więc tego co znajduje się w naszych głowach, zademonstrowanie w jaki sposób budujemy pojęcia/idee; czy jak napisał Henri Bergson: to uprzestrzennienie (ustrukturalizowanie) czasu. Umysł pragnie rzeczy wiecznych, trwałych, substancji, jak uważał John Locke, nie da się poznać realnie, ani empirycznie dowieść, stanowi ona tylko operację umysłową łączącą zazwyczaj symultanicznie kilka idei prostych, w ideę złożoną, a więc w pewne ramy, podłoże, podstawę.  U Zenona z Elei strzała wystrzelona z łuku stoi w miejscu, a Herkules nigdy nie dogoni uciekającego żółwia – to wymiar umysłu; w rzeczywistości (bycie) wszystko leci, biegnie, płynie.

Byt, to fotografia nieaktualnego bycia…

 

 Autor jest socjologiem i dziennikarzem, prowadzi własną audycję w „Halo Radio” oraz pełni funkcję redaktora naczelnego „Czasopisma Ekspertów” Fundacji FIBRE. Zajmuje się analizami z zakresu filozofii polityki i socjologii polityki, a także obserwacji uczestniczącej. Interesuje go zwłaszcza fenomenologia oraz hermeneutyka. Jest autorem sześciu książek popularno-naukowych i w dziedzinie dziennikarstwa śledczego. Członek zarządu Fundacji FIBRE.