Metoda rządzenia

Co robi PiS? Jaka jest ich technika rządzenia? Myślę, że odpowiedź znajdziemy w „Panopticon, or the Inspection House”, Jeremy Benthama (kolegi Jamesa Milla, który był z kolei ojcem słynnego Johna Stuarta Milla).

Roman Mańka: Teoretycznej koncepcji, którą w praktyce próbowano zrealizować tylko w kilku miejscach na świecie: w Bredzie, w Arnheim (1886), w Haarlemie, a przede wszystkim w stanie Illinois, w więzieniu stanowym Stateville Joliet; w paru jeszcze innych miejscach: we Włoszech, na wyspie Santo Stefano, jak również w istniejącym jeszcze do tej pory więzieniu San Vittore w Mediolanie.

Społeczeństwo dyscyplinarne
Właściwie w pracy Benthama metody stosowanej w procesie sprawowania władzy przez PiS i wiele innych rządów na świecie nie ma, lecz jest jej zaczyn: absolutna inwigilacja oraz kontrola w celu uzyskania maksymalizacji użyteczności (utylitaryzm); diagnozowanie dewiacji oraz odstępstw od normalności – nie obiektywnej, lecz arbitralnej, którą się wcześniej zdefiniowało i narzuciło społeczeństwu, a następnie rozprzestrzeniło.

Jeszcze bardziej te elementy zostały uwypuklone przez interpretatorów Benthama, w tym między innymi przez Michela Foucaulta, w jego słynnej pracy „Nadzorować i karać. Historia więziennictwa”

Foucault mówi o społeczeństwie dyscyplinarnym (jednym z pożądanych celów Panopticonu jest dyscyplina) i rozciąga teorię Panopticonu Jeremy’ego Benthama na całe społeczeństwo.

W opinii Foucaulta kluczowa przewaga rządzących nad społeczeństwem polega na asymetrii widzenia. Nierownomierność widzenia oraz brak równowagi w redystrybucji wiedzy determinuje dyscyplinę. Hannah Arendt pisała o narzędziach: gdy władza korzysta z narzędzi, tak naprawdę posuwa się do przemocy.

Instrument ideologiczny
Co jest istotą Panopticonu? (bardziej w interpretacji kontynuatorów niż samego Benthama). Otóż sztuczne problemy. Tak właśnie rządzi PiS.

Ponopticon stanowi instrument ideologiczny, który wytwarza represje w różnych sferach życia społecznego pod pozorem dobrych intencji. Istotą Panopticonu są rzekome dobre intencje, które jednak maskują prawdziwie zamierzone efekty: dyscypliny oraz represji (chodzi o represje inaczej widziane niż tradycyjne – bardziej symboliczne czy psychiczne).

Celem jest stworzenie nowego sposobu rozumienia relacji społecznych. Wymyśla się problemy i udaje że je rozwiązuje. Tymczasem problemy są sztuczne, wyimaginowane, zaś ich rozwiązywanie (załatwianie) rzekome, pozorowane.

Ale w ten sposób, poprzez inscenizację wymyślonych problemów i ich rzekomego rozwiązywania, uzyskuje się potrzebny w rządzeniu efekt dyscypliny oraz konsolidacji, mobilizuje określone grupy docelowe wokół formacji sprawującej władzę. A dodatkowo odwraca się uwagę od prawdziwych, rzeczywistych, i naprawdę istotnych problemów.

 

Autor jest socjologiem i dziennikarzem, prowadzi własną audycję w „Halo Radio” oraz pełni funkcję redaktora naczelnego „Czasopisma Ekspertów” Fundacji FIBRE. Zajmuje się analizami z zakresu filozofii polityki i socjologii polityki, a także obserwacji uczestniczącej. Interesuje go zwłaszcza fenomenologia oraz hermeneutyka. Jest autorem sześciu książek popularno-naukowych i w dziedzinie dziennikarstwa śledczego. Członek zarządu Fundacji FIBRE.

 

Fundusz Odbudowy – za jaką cenę?

Najprawdopodobniej już niebawem Komisja Europejska otrzyma upoważnienie od wszystkich państw Wspólnoty do zaciągnięcia na rynkach finansowych pierwszego ponadpaństwowego superkredytu, który sfinansuje powstanie wartego 750 mld euro Funduszu Odbudowy. Pieniądze mają pomóc unijnym gospodarkom wyjść z pocovidowego kryzysu. Dla przeciwników poszerzenia zasobów własnych UE drogą takiej pożyczki to nic innego jak „cyrograf z diabłem”, który zniewoli pokolenia na lata.

Jerzy Mosoń: Czy naprawdę jest się czego bać i co wspólnego z Funduszem Odbudowy ma finansista i spekulant George Soros? Kto będzie największym beneficjentem tego rewolucyjnego pomysłu, a komu przypadnie rola głównego spłacającego unijny kredyt? Dlaczego Niemcy mieli tak dużo wątpliwości by zatwierdzić zgodę na ponadpaństwową pożyczkę i co mogło ich przekonać do zmiany zdania?

Podatki już nie tylko państwowe
Fundusz Odbudowy w przeciwieństwie do budżetu UE nie będzie opierał się na składkach krajowych. Jeśli wszystkie unijne państwa zatwierdzą zgodę na poszerzenie zasobów własnych UE, o co obecnie toczy się bój m.in. w Polsce, to na mocy właściwego upoważnienia Komisja Europejska będzie mogła pożyczyć te środki na rynkach finansowych. Mogłoby się wydawać, że to kopia pomysłu finansisty i spekulanta George’a Sorosa, który u progu pandemii proponował by UE zaczęła pożyczać pieniądze na rynkach finansowych. Pomysł z Funduszem Odbudowy różni się jednak tym od planu Sorosa, że przynajmniej w planach unijnych urzędników ma być spłacony, i to najpóźniej do…2058 r. Soros z kolei wymarzył sobie, że zobowiązanie będzie wieczne, a spłacane będą jedynie odsetki od pożyczonej kwoty, co na zawsze związałoby państwa w jednej organizacji, a sama UE byłaby zależna od banków i instytucji finansowych. Jednym słowem: urzędnicy unijni staliby się de facto niższym managementem, który dbałby jedynie o właściwą realizację zadań opracowywanych przez zarządy wielkich korporacji finansowych. Można założyć, że tak się nie stanie, chyba, że w najbliższych kilku dekadach pojawi się kolejny wielki kryzys, który uniemożliwi zwrot pieniędzy. Na dzisiaj sprawa wygląda jednak dość niewinnie.

System wpłat i spłat
Pieniądze z Funduszu Odbudowy mają spływać do 2026 roku, a dług powinien być zwracany przez Unię stopniowo, od 2027 r. do 2058 r. Realizację zobowiązania gwarantuje budżet UE. Trzeba przy tym pamiętać, że jego największym płatnikiem są Niemcy. Zgodnie z wyliczeniami Komisji Europejskiej, średni roczny wkład Niemiec w latach 2021-27 do unijnej kasy ma wynieść około 32,8 mld euro – to prawie sześć razy więcej niż przewidziany udział Polski. Z tej perspektywy, w interesie Warszawy oraz innych stolic biedniejszych państw UE byłoby zatwierdzenie Funduszu Odbudowy czym prędzej. Z kolei z punktu widzenia Berlina może istnieć zagrożenie, polegające na tym, że niemiecka gospodarka weźmie na siebie lwią część długu. Bo kto zagwarantuje, że cała Wspólnota za pięć lat wskoczy na ścieżkę rozwoju Chin? Nie ma się, zatem co dziwić, że debata w Niemczech dotycząca Funduszu Odbudowy była tak burzliwa i skończyła się wnioskiem do Trybunału Konstytucyjne w Karlsruhe. Notabene odrzuconym. Ale przecież nikt nie ma wątpliwości, że oponentom powołania Funduszu wcale nie chodziło tylko o jego zgodność z niemiecką ustawą zasadniczą. Czyżby Niemcy upewnili się, że nie stracą na Funduszu? Kluczem do odpowiedzi na to pytanie są nowe podatki, które nadejdą wraz poszerzeniem zasobów własnych UE oraz mechanizm powiązania funduszy z praworządnością.

Rzeczywiście, gdyby architektura dochodów, UE miała wyglądać tak jak dotychczas (w ramce) to Berlin miałby się czego obawiać. Niemieccy politycy i unijni urzędnicy zadbali jednak o parę zmian, które mogą sprawić problemy szczególnie takim państwom jak Polska i Węgry.

Dotychczasowe składowe unijnego budżetu:

• Dochody własne UE (10-15 proc.), w tym cła,

• VAT (10-15 proc.),

• składki członków Wspólnoty wyliczane na podstawie wielkości ich gospodarek (70 proc.),

• Podatki pracowników instytucji UE,

• Kary nakładane przez KE na firmy za łamanie przepisów antymonopolowych.

Jak nowe podatki sfinansują Fundusz
Zgoda na powiększenie zasobów własnych UE ma zapewnić dochody budżetowi UE w latach 2021-27 na poziomie 1074 mld euro oraz umożliwić powstanie Funduszu Odbudowy o wartości 750 mld euro. Tylko 390 mld euro z tej kwoty państwa otrzymają w subsydiach. Reszta trafi do państw na zasadzie tanich pożyczek.

W debacie publicznej nie przebija się też inna ważna informacja, że zgodna na zwiększenie zasobów własnych UE będzie wiązało się z wprowadzeniem nowych podatków. To, co może najbardziej zaboleć obywateli takich państw jak Polska to opłata proekologiczna. Urzędnicy wyliczą nową daninę od ilości tworzyw sztucznych z opakowań, które nie zostały w danym kraju poddane recyklingowi. I tak za każdy kilogram odpadów, które nie wrócą do gospodarki trzeba będzie oddać UE aż 0,8 euro. Eurokraci liczą na to, że wpływy z nowego podatku będą stanowić nawet cztery procent wszystkich dochodów w budżecie UE. Co to oznacza dla Polski?

Recykling albo miliardy
Badania przeprowadzone w 2020 r. przez producenta zrównoważonych opakowań, firmę DS Smith wskazują na to, że statystyczny Polak przyznaje się do wyrzucania ponad 34 proc. surowców wtórnych do odpadów zmieszanych. Dotychczas oznaczało to prawie 100 mln euro kosztów rocznie dla polskiej gospodarki i to bez unijnego podatku, ponieważ segregacja, składowanie i utylizacja śmieci to też ogromny koszt.

Jak wynika z danych Głównego Urzędu Statystycznego, w 2019 roku w Polsce zebrano 12,8 mln ton odpadów komunalnych, co oznacza 332 kg na jednego mieszkańca. Z tego udało się odzyskać tylko 7 mln 70 tys. ton (55,6 proc.). Jeśli te statystyki się utrzymają to polscy podatnicy będą musieli oddawać UE dodatkowe 4-5 mld euro rocznie. Oczywiście pod warunkiem, że wejdzie w życie powiększenie zasobów własnych UE i finansowany przez nie Fundusz Odbudowy, bo z nimi powiązany jest ten nowy podatek.

Podatki przyszłości
To jednak tylko wierzchołek góry lodowej albo jak kto woli podatkowej. Unijne państwa do 2023 r. mają bowiem wprowadzić także inne daniny, m.in. podatek cyfrowy oraz graniczną opłatę węglową od importu z państw, które za słabo redukują emisje CO2. Opodatkowany ma zostać także handel zezwoleniami na emisję CO2 w sektorze lotniczym czy morskim. Wszystkie wymienione obszary podatkowe to punkty newralgiczne polskiej gospodarki z uwagi na wciąż daleką perspektywę transformacji energetycznej Rzeczpospolitej oraz realizacje nowych, czołowych inwestycji. Dla przykładu: polski rząd od kilku lat stawia na rozwój portów morskich. W samej tylko Gdyni przekazane środki na rozwój tamtejszej infrastruktury sięgnęły już czterech miliardów złotych. Rozpoczęła się też realizacja programu powstania Centralnego Portu Komunikacyjnego, którego elementem składowym ma być Centralnym Port Lotniczy w Baranowie. Zakładając, że Parlament Europejski wymusi na państwach wprowadzenie danin uderzających w energetykę węglową oraz transport to opłacalność z tytułu powołania do życia Funduszu Odbudowy stanie dla Polski pod wielkim znakiem zapytania. No, ale może Polska będzie dużo wpłacać, ale znacznie więcej zyska?

Beneficjenci Funduszu Odbudowy
Celem Funduszu Odbudowy jest przede wszystkim ratowanie gospodarek, które najbardziej ucierpiały wskutek pandemii Covid-19. Dlatego największe środki mają trafić do tych państw, które najmocniej odczuły skutki pandemii. Na pewno są wśród nich państwa południa Europy: Włochy (ten kraj może liczyć nawet na 200 mld euro wsparcia), Hiszpania, Portugalia, a nawet Francja, które znaczną część swojego PKB opierają na turystyce, w zasadzie wyłączonej podczas lockdownów. A co z Polską? Gdyby wsłuchać się w głos premiera Mateusza Morawieckiego, Polska poradziła sobie z pandemią i kryzysem jaki wywołała zaraza wzorcowo: tarcze obroniły miejsca pracy i biznesy tysięcy przedsiębiorców a służba zdrowia stanęła na wysokości zadania. Gdyby te oceny pokryły się z danymi statystycznymi to ciężko byłoby liczyć Warszawie na hojność ze strony Brukseli. Według wstępnych szacunków unijnych urzędników, Polska może liczyć na 23,9 mld euro.

Szczęście w nieszczęściu, że Polska wciąż należy do państw o niewielkich rezerwach służących wychodzeniu z kryzysu, więc przynajmniej można by liczyć na duże środki przyznawane tradycyjnie z unijnego budżetu. Tu dominuje zasada wyrównywania szans, a że realnie relacja polskiego PKB do średniej unijnej stawia Polskę wciąż po stronie uboższych członków wspólnoty to być może uda się nadrobić część z tego, czego nie uda się pozyskać z Funduszu Odbudowy.

Pesymistyczny i realny scenariusz
Może zdarzyć się jednak też tak, że niektóre kraje, w tym Polska nie zobaczą ani euro z Funduszu, stając się jednak zobowiązani do jego spłaty.

– Będę forsowała rozwiązanie, które ewentualną karą obłoży pieniądze, które dopiero mają zostać przekazane, a nie te już rozdysponowane. To wielka zmiana, bo pozwoli nam na podjęcie działań jeszcze w tym roku” – powiedziała wiceprzewodnicząca KE Věra Jourová w niedawnym wywiadzie dla „Bloomberga”.

Wydaje się, że słowa Jourovej nie są groźbami bez pokrycia. Już w styczniu tego roku KE

zażądała od węgierskiego rządu przeprowadzenia szybkich reform w systemie przydzielania zamówień państwowych i przeprowadzania przetargów publicznych, dając do zrozumienia, że jeśli do nich nie dojdzie, Węgry nie otrzymają pieniędzy z Funduszu Odbudowy.

Jourová zapowiedziała też, że planuje zastosowanie nowego mechanizmu powiązania funduszy z praworządnością w szerokim spektrum okoliczności. Kluczowa w jej ocenie ma być właśnie sytuacja systemu zamówień publicznych, sądownictwa oraz funkcjonowania prokuratury – zasugerowała urzędniczka.

Trybunał się pospieszy?
Teoretycznie blokowanie funduszy państwom uznanym za niepraworządne miało być możliwe dopiero po wydaniu w tej sprawie opinii przez Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej, a ta spodziewana było najwcześniej w 2023 r. Takie podejście miało być sukcesem dyplomatycznym Warszawy i Budapesztu w relacji z Komisją Europejską, podczas grudniowego szczytu. Tymczasem okazuje się, że najprawdopodobniej TSUE wypowie się w tej sprawie już latem 2021 r., czyli tuż po ratyfikacjach w poszczególnych państwach zgody na poszerzenie zasobów własnych UE i Funduszu Odbudowy. Po unijnym szczycie w grudniu 2020 r. wiadomo było także, że wypłaty z budżetu będą mogły zostać wstrzymane państwu, który nie przestrzega zasad rządów prawa, jeśli tak zdecyduje 5 z 27 krajów Unii obejmujących 65 proc. ludności UE (czyli większość kwalifikowana). Najbliższe trzy miesiące pokażą zatem czy premierzy: Węgier – Wiktor Orban i Polski – Mateusz Morawiecki dali się okpić unijnym urzędnikom czy raczej gorycz porażki będzie musiała przełknąć komisarz Jourová.

Stany Zjednoczone Europy na kredyt
Ale Fundusz ma nie tylko pomóc państwom najbardziej dotkniętym w następstwie lockdownów spowodowanych pandemią, ale też sprawić, że UE będzie bardziej stabilna politycznie. Trudno w tym kontekście nie dostrzec analogii do słynnego „momentu Hamiltona”, który w historii USA jest postrzegany jako wydarzenie, które najmocniejszy sposób przysłużyło się powstaniu Stanów Zjednoczonych Ameryki. W 1790 r. Alexander Hamilton i Thomas Jefferson zawarli porozumienie, w wyniku którego USA po raz pierwszy zaciągnęły dług jako konfederacja. Jak wiadomo również i z naszego podwórka: nic tak nie łączy jak wspólny kredyt. Niejedna para małżonków przyzna, że scala on niekiedy mocniej niż sakramentalne tak wypowiedziane przed obliczem kapłana. Czy zatem wspólny kredyt państw UE sprawi, że spełni się sen euroentuzjastów o jednym, europejskim superpaństwie?

Oby tylko udało się go spłacić? Inaczej unijni marzyciele zostaną tylko lokajami bankierów?

 

Autor jest szefem Zespołu ds. Geopolityki i Polityki Zagranicznej Fundacji FIBRE. W przeszłości pełnił funkcję redaktora naczelnego magazynu „Gentleman”, a także z-ca redaktora naczelnego czasopisma Polish Market. Kierował Działem Prawnym tygodnika „Gazeta Finansowa”. Na swoim koncie ma wiele publikacji w „Rzeczpospolitej” (w której pracował), w Kwartalniku Geopolitycznym „Ambassador”, w miesięczniku „Home&Market” oraz w czasopismach prawniczych, m.in. w prestiżowym branżowym miesięczniku „Radca prawny”.Jest także reżyserem i producentem filmów.

Dwa wybrzeża…

Pod koniec ubiegłego (2020) roku napisałem na moim profilu FB, mniej więcej coś takiego: to czego spodziewam się w Nowym 2021 Roku, to bardziej rozpad „Koalicji Obywatelskiej” („Platformy Obywatelskiej”) niż rozpad „Zjednoczonej Prawicy”.

Roman Mańka: W tym samym wpisie z ubiegłego roku postawiłem również tezę, że rozpad PO doprowadzi do głębokiej rekonfiguracji polskiej sceny politycznej.

To się właśnie materializuje. Ostatni sondaż dla Radia RMF pokazuje w stosunku do Platformy, najgorszy w historii notowań tej partii rezultat (12 proc.). Niezagłosowanie za ratyfikacją Funduszu Odbudowy spowodowało spadek notowań aż o – 6 proc. Tymczasem lewica nie straciła, co zresztą też przewidywałem.

Co teraz będzie?
Spodziewam się kilku procesów. Pierwszy to taki, że wygaśnie, zacznie wygasać, albo co najmniej ulegnie modyfikacji dotychczasowa polaryzacja PO-PiS; swoją drogą może być to również problem dla PiS, bo gdzie dwóch się nie bije, tam trzeci korzysta. Polską polityką rządzi dialektyka; ona wynika z napięć: historycznych, kulturowych, majątkowych, warstwowych, czyli – ujmując problem generalnie – strukturalnych.

W dialektyce najczęściej ma zastosowanie reguła Hegla, a więc „pana i niewolnika”, w ramach której wrogowie są partnerami, i wzajemnie się legitymizują.

Wielowymiarowa zdolność koalicyjna
To co mogłoby uratować Platformę, to wzmocnienie lub przynajmniej odtworzenie polaryzacji (dlatego wiele wpływowych ośrodków opiniotwórczych oraz grup nacisku, np. TVN, będzie starało się zradykalizować podział), lecz to się raczej nie stanie, ale nawet, gdy do tego dojdzie, to z obecnym – katastrofalnym – przywództwem PO, nic to nie da.

Konsekwencją wygaszenia lub osłabienia polaryzacji będzie wielowymiarowa zdolność koalicyjna; to oznacza, że przyszłe sojusze oraz warianty koalicyjne mogę stać się bardziej złożone i wielowymiarowe. Być może nie będzie ich już porządkowała emocja antyPiS-u, bo sam PiS przesunie się mocno w stronę centrum.

Partie sprawujące władzę, nawet te najbardziej radykalne, prędzej lub później ucentrawiają się, np. Konserwatyści czy Partia Pracy w Wielkiej Brytanii, czy choćby w Polsce SLD.

Wielowymiarowość koalicyjna wytworzy nowe warianty strategiczne w stosunku do PiS, lewicy, „Polski 2050” (Szymona Hołowni), a także w PSL.

Z kolei formacjami o najmniejszym potencjale koalicyjnym staną się PO i „Konfederacja”.

AwueSizacja….Kogo najbardziej dotyczy?
W tle tych procesów wystąpią inne, mniej globalne, uniwersalne procesy. Być może Platformę Obywatelską czeka coś w rodzaju „rozbioru”, podobnego do tego, który kiedyś dotknął AWS. Często wobec „Zjednoczonej Prawicy” komentatorzy polityczni oraz eksperci, używają pojęcia „AWueSizacja”, dla opisania podziałów, konfliktów, działania sił odśrodkowych oraz rozdrobnienia tej formacji; ja od dawna twierdzę, że użycie terminu „AWueSizacja”, byłoby dużo bardziej adekwatne i trafione w odniesieniu do PO.

Całości procesu jeszcze nie widać, gdyż na razie docierają do nas najbardziej spektakularne fenomeny w postaci perfuzji parlamentarzystów z PO do „Polski2050”, ale na dole, na poziomie Polski lokalnej i samorządowej dzieje się dużo więcej niedobrych dla Platformy rzeczy: w stronę Hołowni mkną znani lokalni działacze samorządowi, wielu członków PO zmienia barwy partyjne.

PO przeżywa największy w swojej historii kryzys. Mentalnie oraz strukturalnie jest bardzo słaba.

Wielki wybuch
Przycisk do detonatora znajduje się w ręku jednego człowieka: Rafała Trzaskowskiego. Gdy zdecyduje się bardziej dynamicznie budować własny ruch polityczny (a na to się zanosi), wówczas na polskiej scenie politycznej nastąpi „wielki wybuch”. Wtedy Platforma Obywatelska zniknie z powierzchni ziemi (co prognozuję od wielu lat), a na jej gruzach powstaną dwa nowe ruchy polityczne: Hołowni i Trzaskowskiego. Solidarnie podzielą się oni „spadkiem”, masą upadłosciową po PO.

Jeżeli ktoś kiedyś odsunie PiS od władzy, zrobią to wspólnie Trzaskowski i Hołownia. Będzie to powrót do Polski sprzed czasu rządów PiS; tymczasem w Polsce trzeba naprawić to co zostało zepsute wcześniej i nigdy dobrze nie funkcjonowało.

Bieg wydarzeń może zmienić lewica, jeżeli obierze mądra strategię i zmieni swój dotychczasowy paradygmat.

Lewica nie ma wyboru
W układzie z Hołownią i Trzaskowskim lewica zawsze będzie autsajderem (oni w dużo większym stopniu preferują ludowe i konserwatywne PSL), zaś Polska Hołowni nie będzie mniej konserwatywna niż Polska PiS, ale na pewno mniej socjalna. Ani dla PO (Trzaskowski), ani dla Hołowni, lewica nigdy nie była, nie jest i nigdy nie będzie, partnerem pierwszego wyboru, traktowanym podmiotowo.

Gdy do tej dwójki dojdzie Kosiniak-Kamysz, to Polska stanie się dużo bardziej konserwatywna niż za czasów PiS, natomiast skala nepotyzmu, klientelizmu i korupcji będzie mniej więcej taka sama.

Tak naprawdę Trzaskowski i Hołownia, to politycy zachowawczy, kunktatorscy, którzy nie zamierzają wiele zmienić, tymczasem Polska potrzebuje ogromnych zmian w różnych dziedzinach, jak również wielu głębokich, dalekosieżnych, nowoczesnych reform.

Strategię jaką powinna przyjąć lewica nazywam: „strategią „Dwóch Wybrzeży”.

Autor jest socjologiem i dziennikarzem, prowadzi własną audycję w „Halo Radio” oraz pełni funkcję redaktora naczelnego „Czasopisma Ekspertów” Fundacji FIBRE. Zajmuje się analizami z zakresu filozofii polityki i socjologii polityki, a także obserwacji uczestniczącej. Interesuje go zwłaszcza fenomenologia oraz hermeneutyka. Jest autorem sześciu książek popularno-naukowych i w dziedzinie dziennikarstwa śledczego. Członek zarządu Fundacji FIBRE.