Odrzucić II Rzeczpospolitą!


Nigdy nie rozumiałem (i nadal nie rozumiem), dlaczego III Rzeczpospolita obrała za swój wzór II Rzeczpospolitą, państwo w gruncie rzeczy słabe, skorumpowane, o co najmniej kontrowersyjnym systemie politycznym? Dlaczego, za symbol polskiej państwowości został uznany człowiek, na którego pogrzebie, jak pokazują zdjęcia, aż roiło się od oficerów Wermachtu, a który miał niebezpieczne zapędy dyktatorskie?

Roman Mańka: Kiedyś już napisałem, że 1 września 1939 roku obnażył słabość tamtego państwa: II Rzeczpospolitej, oraz naiwność prowadzonej wówczas polityki; infantylną wiarę, że bezpieczeństwo zapewnią nam jakieś międzynarodowe traktaty, a nie potęga własnej armii. Tylko niszcząca dla wrogów potęga własnej armii jest w stanie zapewnić nam bezpieczeństwo oraz stabilny państwowy byt.

Dwie trumny
W roku 1920, bazując na żołnierzach służących w wojskach zaborczych, potrafiliśmy odepchnąć inwazję Związku Radzieckiego, przy okazji ratując przed „czerwoną zarazą” całą Europę. Po upływie 19 lat ponieśliśmy klęskę. Co to oznacza? Zmarnowaliśmy ten okres. Rozwijaliśmy się wolniej niż otoczenie. Ale też nie osiągnęliśmy synergii, gdyż wdaliśmy się w głęboki podział. Marnotrawiliśmy energię ludzi. Zrażaliśmy sobie obywateli.
Przede wszystkim II Rzeczpospolita nie była państwem demokratycznym. Targały nią dwa żywioły: jeden był faszystowski; drugi autorytarny. Dziś mówi się często, że przed drugą wojną światową stały w Polsce dwie trumny: Piłsudskiego i Dmowskiego. Uznając ich zasługi dla wywalczenia w roku 1918 niepodległości (gdyż takie zapewne mają), nie klęknąłbym na obydwa kolana przed żadną.

Polsce potrzebna jest niebywale silna Armia, z której Polacy będą dumni.

Porażki są zawsze brzydkie
Imię Roman zawdzięczam Babci, która je przeforsowała. Otrzymałem je na cześć Dmowskiego. Szybko się jednak z tego otrząsnąłem. Sporo poczytałem. Nie akceptuję ani tradycji Piłsudskiego, ani Dmowskiego. Od słowa naród, wolę słowo społeczeństwo.
Mit o II Rzeczpospolitej, na którym swą egzystencją oparła III, świetnie pasuje do polskiej bajki o: moralnym zwycięstwie. Zaatakowały nas dwa totalitaryzmy. Dzielnie stawiliśmy opór. Broniliśmy się długo, bo miesiąc. A na końcu osiągnęliśmy moralne zwycięstwo. Szczerze mówiąc, od moralnego zwycięstwa wolałbym mniej moralną, ale realną wygraną. Zawsze powtarzam: nie ma moralnych zwycięstw, są tylko zwycięstwa. Tak samo, jak przy okazji meczów piłkarskich mówię (i są to moje autorskie słowa): nie ma pięknych porażek, porażki są zawsze brzydkie.
Otóż, 1 września 1939 roku przegraliśmy. Tyle i tylko tyle. Zawsze to wiedziałem. Ta przegrana obnażyła słabość oraz brak demokracji w II Rzeczpospolitej, podziały i konflikty, jakie wówczas drążyły tamto państwo.

Gardzę moralnymi zwycięstwami
Widać to ewidentnie szczególnie dzisiaj, w kontekście heroicznej obrony Ukrainy. Niestety, Ukraińcy trochę nas zawstydzają. Postawili na obronę totalną. Na spalenie własnej ziemi, lecz jej nieoddanie. Sami niszczą własną infrastrukturę krytyczną. Wysadzają mosty. Psują drogi. Byle wróg nie mógł się przedostać. Zagrali va banque. Postawili wszystko na jedną kartę, aby zwyciężyć. Są gotowi unicestwić siebie, ale zniszczą też wroga. Tak, jak Witalij Skakun, młody ukraiński chłopak, kwiat ukraińskiej młodzieży, który zgłosił się na ochotnika, aby wysadzić most w powietrze, chociaż wiedział, ze sam zginie. Ale żaden rosyjski najeźdźca już po nim nie przejedzie.

Tak się walczy!

Ukrainy nie zaatakowała słabsza armia niż nas w 1939 roku. A jednak oni dzielnie i skutecznie stawiają opór. Ich prezydent nie uciekł z zaatakowanej Ojczyzny, tak jak nasze władze w trakcie drugiej wojny światowej. Wołodymyr Zełenski pozostał z Narodem, z ludźmi, by nie załamać morale i dowodzić obroną Ojczyzny. Dał ważny bodziec mentalny i jest bohaterem. Pozostał, bohatersko walcząc ramię w ramię razem z Ukraińcami, chociaż proponowano mu bezpieczną ucieczkę.
Dlatego Ukraina osiągnie realne zwycięstwo, nie tylko moralne, które tak naprawdę zawsze jest i tak porażką. Szczerze mówiąc: gardzę moralnymi zwycięstwami.

Połączenie patriotyzmu i liberalizmu stanowi najlepsze paliwo rozwoju.

Liberalizm i patriotyzm
Dlatego źródłem i odniesieniem nowej Rzeczpospolitej (III czy którejkolwiek) nie może być II. Choćby dlatego, że było to państwo niedemokratyczne, autorytarne, Zaś patronem silnego polskiego państwa nie powinien być ktoś taki, jak Piłsudski. W ogóle: kult jednostki w III Rzeczpospolitej, niby liberalnej i demokratycznej, to aberracja.
Trzeba stanowczo odrzucić zarówno tradycję Piłsudskiego, jak i Dmowskiego. Pierwsza była autokratyczna; druga nacjonalistyczna. Nie tędy droga. Osobiście najbliższa jest mi tradycja jagiellońska, czyli państwa wielkiego, silnego, otwartego, pluralistycznego, multikulturowego, tolerancyjnego.

I trzeba jeszcze jednej rzeczy dokonać w świadomości współczesnych polskich elit: (otóż) nie ma żadnej opozycji, żadnej niespójności, żadnego dysonansu czy zgrzytu pomiędzy patriotyzmem a liberalizmem. Przeciwnie: liberalnym patriotyzmem, wolnością i miłością do Ojczyzny porwiemy nowe pokolenia.

 

Autor jest socjologiem i dziennikarzem, prowadzi własną audycję w „Halo Radio” oraz pełni funkcję redaktora naczelnego „Czasopisma Ekspertów” Fundacji FIBRE. Zajmuje się analizami z zakresu filozofii polityki i socjologii polityki, a także obserwacji uczestniczącej. Interesuje go zwłaszcza fenomenologia oraz hermeneutyka. Jest autorem sześciu książek popularno-naukowych i w dziedzinie dziennikarstwa śledczego. Członek zarządu Fundacji FIBRE.

System jednomandatowy – prawda i mity


Niewiele osób wie, że w 1989 roku komunistów udało odsunąć się od władzy m.in. dzięki jednomandatowym okręgom wyborczym, które istniały w ramach wolnej puli 35 proc. wolnych miejsc w Sejmie, pochodzących z demokratycznego wyboru. Gdyby wówczas funkcjonował typowy system proporcjonalny, zdobycze „Solidarności” okazałyby się dużo mniejsze.

Roman Mańka: Jestem pewien, że jeżeli dziś zastosowanoby system jednomandatowy w wyborach do Sejmu, PiS poniósłby klęskę w starciu z opozycją, Co najmniej z dwóch powodów: zjednoczenia opozycji (bo system jednomandatowy sprzyja tworzeniu bloków wyborczych); a takżę dużo lepszej jakości kandydatów, którymi dysponuje opozycja; po przesunięciu wyborów na bardziej lokalny poziom, zwiększy się rozpoznawalność kandydatów, co spowoduje zmniejszenie nacisku na partyjny szyld, zaś zwiększenie presji na jakość kandydata (przymioty osobiste). Potwierdzają to rezultaty
w ostatnich wyborach do Senatu (2019), w któych – nawet dość karykaturalna wersja modelu jednomandatowego – zapewniła opozycji zwycięstwo.

W polskiej debacie publicznej, wobec systemu jednomandatowego, co jakiś czas wysuwane są oskarżenia. Nie odbyła się na ten temat rzetelna debata. Narosło mnóstwo mitów, wynikających z powierzchownych obserwacji, uproszczeń, oraz skrótów myślowych. Tymczasem systemy jednomandatowe bardzo dobrze wpływają na system polityczny państwa, na mechanizmy selekcji elit, a także jakość estlabishmentu i sprawowania władzy; są stosowane w wyborach do organów reprezentacji (homologicznych do Sejmu) w największych, jajbardziej rozwiniętych politycznie i gospodarczo potęgach świata (Stanach Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii, Francji, jak również Niemczech i Włoszech, gdzie istnieje system mieszany).

Jaka jest prawda o jednomandatowych systemach wyborczych? Najczęściej podnoszone zarzuty przez przeciwników JOW-ów są następujące.

System jednomandatowy petryfikuje układ polityczny, niektórzy definiują go nawet za pomocą metafory „żelazobetonu”. Ma to miejsce w wymiarze ogólnym, na zewnątrz systemu polityznego (partii/formacji politycznych). Ale czy stabilizacja polityczna jest czymś złym…?! Czy ustabilizowanie systemu sprzyja czy przeszkadza w dobrym rządzeniu. Obecny system polityczny funkcjonujący w Polsce – proporcjonalny – również petryfikuje przestrzeń polityczną: od ponad 15 lat borykamy się z układem dialektycznym PO-PiS-u.

Kiedyś, znany publicysta, Łukasz Warzech, użył terminu „zabetonowania sceny politycznej”. Jednak zabetonowanie na powierzchni systemu, na zewnątrz, w stosunku do partii politycznych, nie jest niczym złym. Dużo gorszym zjawiskiem jest petryfikacja układów wewnątrz partii politycznych. System proporcjonalny utrwala, konserwuje wewnętrzne relacje w partiach; system jednomandatowy, jeśli jest właściwie skonfigurowany, modyfikuje wewnętrzne życie partyjne. Kiedy obserwuję polskie życie polityczne, a obserwuję często i wnikliwie, zwłaszcza na poziomie lokalnym, od 30 lat, na dole Polski, to zauważam, że w okręgach wyborczych dominują ci sami ludzie, ewentualnie te same rodziny.

Zmienić to może system jednomandatowy, a nie proporcjonalny.

Kolejny zarzut: system jednomandatowy prowadzi do duopolu, do układy dwupartyjnego. Argument ten jest słuszny jedynie w wymiarze powierzchownym. To typowy brak rozróżnienia pomiędzy pozorami, a istotą rzeczy. Obecnie mamy w Polsce system proporcjonalny i co? Od 15 lat dominuje duopol – PO-PiS – z małą domieszką pozostałych partii. Prawda na temat systemów jednomandatowych jest zupełnie inna. Rzeczywistość wygląda inaczej: odwrotnie. Systemy jednomandatowe porządkują scenę polityczną, ale sprzyjają pluralizmowi, tworzą bardziej heterogeniczne formacje polityczne. Imputowana dwupartyjność jest pozorna, zaś samo zdefiniowanie problemu wydaje się nieprecyzyjne. Mamy bardziej do czynienia z dwublokowością, niż z dwupartyjnością.

Ważne jest porządkowanie sceny politycznej. Lecz wcale nie tworzą się dwie partie, a dwie formacje – pluralistyczne oraz heterogeniczne, budowane w sposób sieciowy bloki polityczne. Amerykańskie partie polityczne nie stanowią substancji w polskim rozumieniu.

Z tym wiąże się jeszcze inna pozytywna cecha jednomandatowych systemów wyborczych. Koalicje wyborcze zawierane są przed wyborami, a nie po wyborach i zazwyczaj mają perspektywę daleko wykraczającą poza jedne wybory.

W wyborach proporcjonalnych, proporcjonalność traktowana jest jako alibi w celu niezrealizowania programu. Dzieje się tak, bo systemy proporcjonalne dają zazwyczaj bardziej rozwarstwione wyniki i do rządzenia potrzebny jest koalicjant. Wówczas koalicjant traktowany jast jako alibi. Właśnie na niego można zrzucić odpowiedzialność za nierealizowanie programu. W systemie proporcjonalnym po wyborach otrzymuje się wymówkę dla wyborców.

Tymczasem nie ma nic gorszego niż osiągnięcie większości bezwzględnej przez jedną partię w ramach systemu proporjonalnego. Wówczas niska przejrzystość powoduje, iż oprócz wypełniania przedwyborczych obietnic implementuje się wiele niedobrych rozwiązań, jak również kreuje patologiczne sytuacje. Niska rozpoznawalność, towarzysząca systemom proporcjonalnym, to zdecydowanie ułatwia.

Największym walorem systemu jednomandatowego jest przejrzystość, efekt tego rodzaju zachodzi, gdy opiera się na relatywnie małych okręgach wyborczych. W systemie proporcjonalnym rzeczywistość przejrzysta jest jedynie dla rządzących i – ujmując problem w szerszym sensie – elit politycznych. Rządzący (politycy) widzą wyborców (za pomocą np. różnego rodzaju badań demoskopijnych. W systemach jednomandatowych wyborcy mogą również obserwować swoich reprezentantów.

Złagodzeniu ulega więc zjawisko, na które zwrócił uwagę Michel Foucault, w „Nadzorować i karać. Historia więzienia”, czyli asymetrii widzenia w relacji rządzących ze społeczeństwem.

Z przejrzystością wiąże się sześć innych ważnych atutów: lojalność, odpowiedzialność, możliwość rozliczania, realna decentralizacja, mobilność wyborców i wzrost socjalizacji (świadomości) politycznej.

Na czym polega lojalność? Systemy proporcjonalne sprzyjają tworzeniu stosunków klientelistycznych, ocierających się o serwilizm wobec centralnego partyjnego lidera (przywódcę), tudzież centralną administrację partyjną (dwór). To właśnie obecny model systemu proporcjonalnego ukształtował w Polsce partie charyzmatyczne (osobiście używam takiego terminu). W relacjach wewnątrzpartyjnych dominuje oportunizm, konformizm i klientelizm. Posłowie lub działacze partyjni chcą sobie za wszelką cenę i wszelkimi możliwymi sposobami zapewnić miejsca na partyjnych listach. Tak więc lojalność jest zorientowana na centralnych partyjnych liderów, ewentualnie na centralną partyjną biurokrację (dwór).

Systemy jednomandatowe zasadniczo zmeniają kierunek lojalności. Upodmiotawiają wyborców. Wyborcy stają się ważni. Zyskują status. Zwiększa się poczucie sprawczości obywateli, jeden z podstawowych i kluczowych parametrów demokracji; w Polsce znajdujący się na wciąż niskim poziomie, w całym okresie transformcji.

Wzrost poczucia sprawczości w społeczeństwie wpływa na podwyższenie frekwencji. Mogę zaryzykować hipotezę, że gdyby w Polsce wprowadzono jednomandatowy system wyborczy, frekwencja wyborcza w wyborach do Sejmu, wzrosłaby od 10 do 15 proc.

Przejrzystość przyczynia się do zwiększenia frekwencji wyborczej (mobilności). W wymiarze empirycznym pośrednio potwierdza to zjawisko polaryzacji. Kolej rzeczy jest taka, że polaryzacja podnosi przejrzystość, zaś wysoka przejrzystość determinuje frekwencję.

Przejrzystość spowodowałaby również, że wyborcy zyskaliby możliwość rozliczania swoich reprezentantów. W systemie proporcjonalnym ewentualność taka jest słaba. System proporcjonalny zamula, zaciemnia obraz rzeczywistości politycznej. Wszystko dzieje się w myśl zasady:
„w mętnej wodzie łatwiej łowić ryby”, a wówczas korzystają na tym zwłaszcza kłusownicy.

System jednomandtowy daje dużo większe szanse na identyfikowania poczynań reprezentantów przez wyborców. Zwiększa czytelność wyborczej sceny, również tej lokalnej. Działania reprezentantów stają się transparentne. Lojalność reprezentantów przesuwa się na continuum
w stronę wyborców, zyskują wyborcy kosztem centralnych partyjnych liderów oraz elit.

Możliwość rozliczania odnosi się nie tylko do zwykłego reprezentanta, lecz również w stosunku do centralnych partyjnych liderów, związanej z nimi partyjnej biurokracji oraz partyjnych grup interesów (sieć klientelistyczna) i ośrodków wpływu. W Polsce, w okresie 2006-2015, przywódca PiS, Jarosław Kaczyński, przegrał siedem kolejnych wyborów, licząc z samorządowymi, mimo to ciągle pozostawał liderem partii. W warunkach systemu jednomandatowego zostałby zdmuchnięty z powierzchni ziemi przy okazji pierwszej porażki.

Wejście centranych partyjnych liderów do Sejmu nie byłoby oczywiste, co sprzyja elastyczności oraz fluktuacjom w wewnętrznym wymiarze formacji politycznych, wymianie kadr oraz lepszej selekcji elit.

Umacnia i sprzyja przede wszystkim demokracji.

Decentralizacja. Pozornie polski system polityczny (instytucjonalny) został zdecentralizowany, istnieją samorządy, lokalne struktury partyjne, instytucje. Jest to jednak obserwacja powierzchowna. W rzeczywistości wyborczy system proporcjonalny centralizuje cały system polityczny, niezależnie od jego ogólnego, zewnętrzego kształtu. Proces selekcji elit odbywa się w ramach partii politycznych i jest mocno scentralizowany.
O miejscach na listach wyborczych decydują centralni partyjni liderzy albo partyjna biurokracja (dwór). Zakres centralizacji systemu wyborzego jest niezwykle głęboki i rzutuje na cały system polityczny, który w gruncie rzeczy został również mocno scentralizowany. W Polsce, nawet w wyborach do rad powiatów, funkcjonuje proporcjonalny system wyborczy.

Decentralizacja Polski jest mitem i pozorem.

System jednomandatowy marnuje głosy. Kolejny mit. W systemie jednomandatowym wyborcy mają wpływ na swoich reprezentantów.
W systemie proporcjonalnym tracą wpływ minutę po wyborach. Nielojalność wyborcza, turystyka parlamentarna, transfery z klubu parlamentarnego do innego klubu, zmiana barw politycznych jeszcze przed złożeniem ślubowania poselskiego w Sejmie – są w dużo większym, miażdżącym, stopniu, cechą systemów proporjonalnych niż jednomandatowych. Modele jednomandatowe mocno tego rodzaju skłonności ograniczają, właśnie dzięki wymienionym powyżej cechom: przejrzystości, lojalności, odpowiedzialności, i możliwości rozliczeń.

W tym sensie system jednomandatowy, w dużo mniejszym stopniu marnuje głosy niż systemy proporjonalne.

Poza tym, system jednomandatowy odrzuca znacznie mniejszą liczbę kondydatów, a w ślad za tym ich wyborców w stosunku do systemów proporcjonalnych.

W systemie polskiego systemu proporcjonalnego istnieją bardzo wielkie okręgi wyborcze (w najmniejszych można zdobyć po 7, 8,9 oraz 10 mandatów) oraz – idiotyczna, absurdalna – reguła podwójnej obsady mandatów. Na marginesie: te dwa czynniki w stopniu radykalnym obniżają rozpoznawalność wyborczą i przejrzystość.

W okręgu liczącym 10 mandatów, każda partia może wystawić po 20 kandydatów. Gdy do wyborów zgłosi się 5 ugrupowań politycznych, razem w grze wyborczej bierze udział 100 kandydatów. Wyborcy nie są w stanie zlustrować tak dużej liczby kandydatów, ich decyzje wyborcze są więc nieświadome. Wyborcy ulegają totalnej dezorientacji.

Gdyby jeden taki okręg zamienić na system jednomandatowy, w rezultacie konwersji powstałoby 10 jednomandatowych okręgów. W każdym z nich pięć uczestniczących w wyborach partii mogłoby wystawić po jednym kandydacie. W każdym okręgu o mandat ubiegałoby się po 5 kandydatów
(w rzeczywistości jeszcze mniej, gdyż system jednomandatowy sprzyja konsolidacji, fuzjom). W sumie w całej przestrzeni wyborczej (okręgu, który wcześniej działał w ramach modelu proporcjonalnego) system jednomandatowy odrzuciłby łącznie 40 kandydatów; tymczasem, gdyby wybory odbywały się w ramach systemu proporcjonalnego, liczba odrzuconych kandydatów wynosiłaby 90, czyli o 50 więcej, wraz z wyborcami.

System proporcjonalny, poprzez niską przejrzystość oraz silną pozycję centralnych partyjnych liderów, a także wyrażany wobec nich oportunizm, sprzyja korupcji forsowanej za pomocą lobbingu. W Polsce od wielu lat parlament jest areną lobbingu oraz różnego rodzaju relacji i poczynań korupcyjnych.

Podległość reprezentantów i subordynacja wobec centralnych partyjnych liderów, klientelizm i serwilizm, ułatwiają rozmaitym grupom interesów oddziaływania korupcyjne. Ławiej skorumpować jest kogoś z otoczenia lidera lub osobę wchodzącą w skład kierownictwa partii, albo centralnej biurokracji partyjnej niż wielu reprezentantów wybranych w warunkach wyborów jenomandatowych.

Lojalność reprezentantów wobec centralnych partyjnych liderów sprzyja korupcji, umożliwiając oraz upraszczając oddziaływania lobbingowe.

Tu również decydującym czynnikiem jest przejrzystość. W systemie proporcjonalnym, nawet mocno kontrowersyjne głosowanie, może być dla wyborców nieczytelne, i nie musi wiązać się z eliminacją z polityki danych reprezentantów, gdyż zawsze można uzyskać elekcję z wysokiego miejsca na liście, bądź z innego okręgu wyborczego (chowanie kandydatów).
W systemie jednomandatowym jest to dużo trudniejsze.

W latach 90. XX wieku zrozumieli to włosi, którzy w rezultacie natłoku ogromnych afer korupcyjnych, związków polityków z mafią, w roku 1993, zorganizowali referendum, opowiadając się za systemem jednomandatowym. Ostatecznie powołano system mieszany. Uznano jednak, iż istniała korelacja pomiędzy zjawiskami korupcji, a proporcjonalnym systemem wyborczym.

Opinia publiczna i świadomość społeczna nie zdają sobie sprawy, jak wielka istnieje zależność między korupcją a systemami wyborczymi.

W istocie system proporcjnalny, zwłaszcza w przyjetej w 2001 roku
w Polsce, formule – dehumanizuje. W ramach niskiej przejrzystości, małej rozpoznawalności kandydatów, trudności identyfikowania ich poczynań, głosowanie ma charakter strukturalny, żeby nie powiedzieć rutynowy, czy rytualny. Wyborcy głosują nie na człowieka, lecz na strukturę, na pozycję, na miesce na liście.

Jest to system bardzo scentralizowany i arbitralny, gdyż decyduje w pierwszej kolejności nie wola wyborców, ale wola centralnego partyjnego lidera, tudzież centralnej administracji partyjnej. Wyborcy, w decyzjach wyborczych, w indywidualnym akcie głosowaia, kierują się parytetem partyjnym ustrukturalizowanym na liście. Głosowanie jest strukturalnie zdeterminowane przez parytet.

Obniża to wyborczą świadomość. Głosowanie nie jest świadomym aktem. Paradoksalnie głosy oddane na osoby z górnej części listy (tzw, jedynki) są najmniej świadome i często przypadkowe. Jeżeli ktoś poparł kandydata z niższych stref listy wyborczej, istnieje większe prawdopodobieństwo, iż go znał i głosował świadomie, bądź kierował się względami lokalnymi, środowiskowymi, lub towarzyskimi. Świadomość głosowania jest wówczas większa.

Teoretycznie, można wyobrazić sobie sytuację, że do Sejmu, w ramach systemu proporcjonalnego wejdzie kandydat fikcyjny, osoba, która fizycznie nie istnieje, jeżeli zostanie umieszczona na jednych z trzech pierwszych miejsc/pozycji dwóch najpopularniejszych partii politycznych.

Wbrew zarzutom środowisk lewicowych, systemy jednomandatowe niwelują, marginalizują znaczenie oraz siłę organizacji radykalnych, ekstremalnych, nacjonalistycznch, faszystowskich, czy komunistycznych. Najlepszym przykładem na potwierdzenie tej tezy jest Francja, w której mimo wysokich notować Frontu Narodowego, liczonych w liczbach względych, przełożenie na rezultaty wyborcze oraz zdobycze mandatowe, w ramach systemu jednomandatowego, jest nieproporcjonalnie mniejsze.

Zwycięstwo w okręgach jednomandatowych nie jest osiągane jedynie dzięki poparciu ekstrem czy twardych, żelaznych elektoratów, lecz wymagają pozyskania wyborców z przestrzeni centrum. Sprzyja to promocji kandydatów obliczalnych, merytorycznych oraz umiarkowanych.

W systemach jednomandatowych człowiek ważniejszy jest od partii; preferowane są walory i przymioty personalne, intelektualne, merytoryczne, moralne. Mówi się o nich: jakość kandydata czy klasa kandydata. Rónice między kandydatami są ważniejsze od różnić między partiami.

Wbrew stereotypom, co pokazują przykłady amerykańskie oraz brytyjskie, łatwiejsza jest współpraca.

Błędem jest postrzeganie systemu jednomandatowego jako idealnego. Idealny system wyborczy nie istnieje. System jednomandtowy posiada również wady, ale jest jednym z najlepszych modli, jakie wytworzyła ludzkość; z pewnością dużo lepszym od systemów proporcjonalnych.

Osobiście polecałbym w Polsce inplementację albo systemu jednomandatowego, albo STV (tzw. pojedynczego głosu przechodniego; wiele tur liczenia głosów), który jest jednak dużo mniej przejrzysty od systemu jednomandatowego; jest zawiły, chociaż w perspektywie czasu rozwija polityczną świadomość wyborczą.

Skuteczność oraz wartość systemu jednomandatowego zależy od jego wersji, a przede wszystkim odniesienia (spójności) w stosunku do całego systemu politycznego dnego kraju.

 

Autor jest socjologiem i dziennikarzem, prowadzi własną audycję w „Halo Radio” oraz pełni funkcję redaktora naczelnego „Czasopisma Ekspertów” Fundacji FIBRE. Zajmuje się analizami z zakresu filozofii polityki i socjologii polityki, a także obserwacji uczestniczącej. Interesuje go zwłaszcza fenomenologia oraz hermeneutyka. Jest autorem sześciu książek popularno-naukowych i w dziedzinie dziennikarstwa śledczego. Członek zarządu Fundacji FIBRE.

Fabryka konsensusu


W Polsc twa zażarta dyskusja o mediach, warto jednak zejść z podwórka krajowego (lokalnego), aby przyjrzeć się bardziej uniwersalnym, globalnym i głębokim procesom.

Roman Mańka: W opinii amerykańskiego filozofa, Avrama Noama Chomsky’ego, media ukrywają się za zniekształconym celem społecznym, który w rzeczywistości sprowadza się do pośredniczenia między podażą a popytem, w ramach którego odbiorcy są tylko produktem.

Towar na sprzedaż
Chomsky wyraźnie daje do zrozumienia, że odbiorcy mediów: (czyli) czytelnicy, słuchacze, widzowie, internauci, są towarem (on sam używa bardziej eufemistycznego sformułowania: „produktu”).

Cały proces wygląda tak: media to przedsiębiorstwa, które sprzedają swój produkt – odbiorców – innym przedsiębiorstwom zajmującym się np. reklamą. Zadaniem mediów jest więc wychowanie konsumentów; nie obywtaeli a konsumentów, którzy kupią określone towary.

Nie prawda jest zatem celem mediów, lecz użyteczność przy sprzedaży różnego rodzaju towarów (przy czym sami odbiorcy mediów są również towarem) oraz kształtowanie relacji podaży i popytu.

Kontola opinii publicznej
Zdaniem Noama Chomsky’ego, społeczeństwo wyraża formy dominacji, jest zarządzane przez przemoc (jak to miało miejsce w dawnych modelach rządzenia, które opisał Michel Foucault, w „Nadzorować i karać. Narodziny więziemnnictwa”), lub przez kontrolowanie opinii publicznej. Jak pokazuje Chomsky, w systemach demokratycznych w Stanach Zjednoczonych i na Zachodzie Europy, dominacja (inaczej przymus) sprawowana jest poprzez kontrolę opinii publicznej oraz za pomocą uzyskiwania społecznej zgody na określone działania władzy oraz poszczególnych grup interesów; ta kontrola jest sprawowana za pośrednictwem mediów.

Świadomość jest zagrożeniem
W tym miejscu Chomsky wskazuje kluczowy mchanizm, jak go nazywa: fabryki konsensusu. Fabryką konsensusu są prywatne media, one wytwarzają konsensus. Zarządzanie konsensusem polega na produkowaniu wrażenia, że dane działanie rządzących, albo wladzy innego rodzaju, jest konieczne; podczas gdy w rzeczywistości, to wrażenie jest pozorne, a nawet fałszywe. W taki sposób zamula, zniekształca się realny, prawdziwy kształt różnego rodzaju sytuacji i okoliczności, oraz sprawia, że wyborcy głosują, lub podejmują decyzje, wyrażane np. w badaniach opinii publicznej, przeciwko własnym interesom.

Jak pisze Chomsky, w książce „The Consensus Factory”, napisanej razem z analitykiem rynku mediów, a także profesorem finansów, Edwardem S. Hermanem, współczesne media (im chodzi głównie o media amerykańskie, chociaż możliwe jest rozszerzenie tego modelu na każdy inny kraj o podobnym systemie gospodarczym do Stanów Zjednoczonych), posiadają propagandowy charakter; żeby była jasność, bo polski przykłąd może tę diagnozę zniekształcić: Chomsky’emu oraz Hermanowi nie chodzi o media publiczne, ale przede wszystkim o prywatne; prywatne media cechują się również propagandowym charakterem.

Jak argumentują Chomsky i Herman w „The Consensus Factory”: gdyby ludzie, a więc główni aktorzy demokracji naprawdę byli w stanie uświadomić sobie – zrozumieć – konsekwencje swojego głosowania oraz własnych decyzji wyborczych czy politycznych, i wiedzieli co popierają, nigdy na określone działania rządzących nie wyraziliby zgody, gdyż nie leży to w ich interesie. Lecz ludzie ulegają pozornym i fałszywym wrażeniom wytwarzanym, produkowanym za pomocą mechanizmu „fabryki konsensusu” przez prywatne media (w przypadki Polski również publiczne).

Nierównowaga – przewada oligarchów
Proces demokratyczny jest skomplikowany. Pozornie wydaje się, iż w demokracji wszyscy mają równe szanse i mogą cieszyć się takimi samymi prawami oraz wolnością. Ale to złudzenie. Gra jest dużo bardziej skomplikowana, ponieważ demokracją (w tym również wyborami i procesami sprawowania władzy), jak pozazuje Chomsky, zarządzają grupy interesów oraz różnego rodzaju ośrodki nacisku (często oligarchowie), likwidując ograniczenia, które dla równowagi powinien narzucać (jak chciał np. John Stuart Mill) system demokratyczny, a nawet tworząc przywileje. W ten sposób, w konsekwencji, powstaje niezrównoważony układ demokratyczny, zaś władza sprawowana jest w wariancie klientelistycznym, lub nawet kratokracji. Wszystko zaś ma uzasadnić, usprawiedliwić mechanizm, który Noam Chomsky nazywa „fabryką konsensusu”.

A jak jest nad Wisłą?
Przykład polskiej demokracji (demokracji bardzo wypaczonej i ograniczonej) jest dla teorii Chomsky’ego oraz Hermana, tylko częściowo reprezentatywny, z uwagi na fakt, że obecnie, oprócz mediów prywatnych, funkcję „fabryki konsensusu”, w przeważającej mierze realizują media publiczne (zwłaszcza TVP), wbrew swojej misji.

W okresie rządów PO rolę „fabryki konsensusu” pełniła natomiast głównie telewizja TVN, „Gazeta Wyborcza” oraz „Newsweek”; częściowo również „Polityka”.

 

Autor jest socjologiem i dziennikarzem, prowadzi własną audycję w „Halo Radio” oraz pełni funkcję redaktora naczelnego „Czasopisma Ekspertów” Fundacji FIBRE. Zajmuje się analizami z zakresu filozofii polityki i socjologii polityki, a także obserwacji uczestniczącej. Interesuje go zwłaszcza fenomenologia oraz hermeneutyka. Jest autorem sześciu książek popularno-naukowych i w dziedzinie dziennikarstwa śledczego. Członek zarządu Fundacji FIBRE.