Podstęp postępu…


Od dawna nasze zachodnie samopoczucie opiera się na próżności. Zbyt mocno uwierzyliśmy w siebie i we własną nieomylność. W kulturze oraz w zachodnim sposobie myślenia przedstawia się tzw. człowieka Zachodu jako tego, który osiągnął najwyższy poziom rozwoju i przewyższa pod względem cywilizacyjnym pozostałe ludy. „Człowieka Zachodu” kontrastuje się z „człowiekiem dzikim”, który nie osiągnął takiego samego stopnia rozwoju kulturowego i pozostał daleko w tyle.

Roman Mańka: Lecz czy rzeczywiście strategia, którą wybrał „człowiek Zachodu” jest lepsza i czy świadczy o jego wyższości i przewadze na „człowiekiem dzikim”? A może to „człowiek dziki” wybrał lepszą strategię, która pozwala mu przetrwać?
Wbrew pozorom kwestia ta wcale nie jest taka oczywista, zaś słuszność drogi „człowieka Zachodu” i jego domniemana wyższość jest kwestią, co najmniej dyskusyjną.

Oczywista nieoczywistość
Problem wziął na swój naukowy „warsztat”, francuski antropolog, filozof i socjolog, twórca filozofii strukturalizmu, Claude Levi-Strauss. Jest on architektem jednej z najbardziej przełomowych rewolucji w dziedzinie badań antropologicznych oraz przede wszystkim autorem dzieła z 1958 roku pod tytułem „Antropologia strukturalna” (zapowiedź tego zagadnienia miała miejsce już w eseju napisanym w 1949 roku, który zresztą autor zdecydował się włączyć do głównego dzieła).
Co zauważył Levi-Strauss? Zaintrygowała go przede wszystkim skomplikowana relacja pomiędzy niezmienną i atemporalną strukturą oraz procesem historycznym, a także synchroniczna oraz diachroniczna analiza, jak również wnioski, które z tego wynikają.
Pomijając szczegóły i przechodząc do sedna sprawy: zdaniem Claude Levi-Straussa, wcale nie jest powiedziane, że „człowiek Zachodu” (tak dzisiaj w Polsce, co wynika z pewnych kompleksów, sakralizowany) wybrał słuszną drogę i obrał lepsza strategię niż „człowiek dziki”; bynajmniej nie jest to oczywiste.
Słuszność rozumowania Levi-Straussa uwidacznia się zwłaszcza teraz, gdy w Ukrainie trwa brutalna, wyniszczająca ludzi wojna, zaś ludzkość stanęła wobec perspektywy III wojny światowej. Nie bez znaczenia jest okoliczność, iż esej, którego przedmiotem była złożona relacja pomiędzy etnologią a historią, Levi-Strauss napisał w 1949 roku, a działo „Antropologia strukturalna” niespełna dziesięć lat później, w roku 1958, czyli krótko po wojnie.

Metą postępu jest zagłada
A więc co zauważył Claude Levi-Strauss? Rzekoma niższość „człowieka dzikiego” oraz domniemana wyższość „człowieka Zachodu”, nie jest wynikiem struktury (umysłu), genetycznych uwarunkowań strukturalnych, gdyż struktura (umysłu) i związany z nią potencjał intelektualny są mniej więcej, u wszystkich ludzi, takie same, lecz kultury i napotkanych doświadczeń; stąd właśnie biorą się różnice: z różnych doświadczeń. Jednak Levi-Strauss dokonuje czegoś dużo bardziej szokującego naukowy consensus nowoczesności: przewrotnie sugeruje i wprawia współczesny dyskurs naukowy w osłupienie, iż paradoksalnie, to może „człowiek dziki” zasłużył sobie na miano wyższości i być może to on wybrał lepszą strategię na przetrwanie.
Na plan pierwszy wysuwa się pięć zagadnień: 1) właśnie przetrwanie; 2) historia; 3) czas; 4) postęp/rozwój; 5) struktura; 6) trwanie.
Celem obydwu modeli życia, zarówno „człowieka Zachodu”, jak i „człowieka dzikiego” jest przetrwanie. „Człowiek Zachodu” żyje w historii, zdefiniował historię jako diachroniczną przestrzeń rozwoju, a także jako logiczną nadbudowę wobec wydarzeń i rekonstrukcję wydarzeń poprzez język oraz znaczenia. Niezwykle ważny jest tu stosunek do postępu. „Człowiek Zachodu” interpretuje postęp jako szansę i warunek przetrwania. Dlatego stawia na linearny rozwój w czasie i historii. Życie w czasie oraz postęp w czasie „człowiek Zachodu” uznał jako metodę na przetrwanie.
„Człowiek dziki” wybrał strategię dokładnie odwrotną. Nastawił się nie na postęp, lecz na trwanie. W upływającym czasie, w postępie, w rozwoju widzi zagrożenie. Czas i historię, a zwłaszcza postęp zdefiniował jako śmiertelne zagrożenie. „Człowiek dziki” intuicyjnie doszedł do wniosku, że postęp, który zawiera w sobie kuszącą pokusę, immanentnie, strukturalnie niesie w sobie również element zagłady.

Tymczasem on chce trwać.

Ludzie dzicy żyją poza czasem i nie tworzą historii.

Wchłonęli czas…
W opozycji do „człowieka Zachodu”, „człowiek dziki” żyje poza czasem i poza historią. Świadomie rozdzielam tu czas i historię, gdyż to nie są pojęcia synonimiczne: czas realnie płynie, zaś historia zawsze stoi, jest konstruowana przez człowieka jako logiczna rekonstrukcja czasu; żyjemy w czasie, ale nie w historii (Heidegger pisał w „Byciu i czasie” o historii i historyczności). Levi Strauss, analizując dorobek etnologów i etnografów zauważył, iż tak naprawdę „społeczeństwa dzikie” nie utrwalają czasu (jak powiedziałby Bergson: nie uprzestrzeniają, nie strukturalizują czasu), nie mają historii; zrekonstruowanie historii „ludów dzikich” jest praktycznie niemożliwe.
„Człowiek dziki”, w pojęciu czasu i w tym co się z nim wiąże: postępu, widzi zagrożenie. Dlatego buduje niezmienną strukturę, organizację rytualną, której zadaniem jest wchłonąć czas. „Ludy dzikie” wchłaniają czas. I zdaniem Claude Levi-Straussa ich strategia jest lepsza, bo daje większe szanse na przetrwanie.
Idee Levi-Straussa, choć zapewne determinowane również wydarzeniami II wojny światowej, miały swoich prekursorów już wcześniej. Jako jeden z pierwszych wątek ten poruszył w XVI wieku filozof z Bordeaux, lecz nie słynny Monteskiusz, ale Michel de Montaigne. W „Próbach”, w części poświęconej kanibalom (w „O kanibalach), w sposób ironiczny kontrastuje świadomość kanibali ze współczesnymi zwyczajami oraz prawami. Gdy spytano kanibali doprowadzonych w Rouen przed oblicze Karola IX, co dziwi ich najbardziej w cywilizowanym społeczeństwie (?), wskazali na dwa fakty: 1) to że dojrzali ludzi oraz starcy usługują dzieciom; 2) oraz to, że ludzie wykluczeni ze społeczeństwa, pozbawieni środków do życia oraz godności, nie rzucą się tym sytym, ponadnormatywnie zamożnym osobom do gardeł.
Tym samym, Michel de Montaigne w efektowny sposób sugerował, iż w „społeczeństwach dzikich”: 1) szanuje się doświadczenie oraz mądrość ludzi; a po 2) że cnotą jest równowaga, w „społeczeństwach dzikich” istnieje egalitaryzm. Tymczasem „człowiek Zachodu”, jak dowiodła Margaret Mead, w swej taksonomii kultury i jak wypunktowali kanibale Michela de Montaigne, socjalizację kulturową odwraca (kultura postfiguratywna, kofiguratywna, prefiguratywna; starsi usługują dzieciom, uczymy się od dzieci, współcześnie to dzieci socjalizują rodziców).
Okazuje się, że postęp może być pułapką. Celowo użyłem słowa: „może”, w odróżnieniu od „jest”. Ale to my ludzie musimy pilnować, aby postęp nie okazał się w praktyce podstępem; aby nas nie zdeterminował i rozwijał się pod kontrolą, w pożądanym, zrównoważonym kierunku. Niestety, jak dotychczas tak nie jest.

Melioryzm
To co rozwinął w bardzo efektowny sposób, Claude Levi-Strauss, w „Antropologii strukturalnej”, pokazując, iż „człowiek Zachodu” wcale nie musi mieć przewagi nad człowiekiem dzikim, wyłożył również wielki filozof Oświecenia i liberalizmu, Jan Jacques Rousseau, tworząc ideę: „szlachetnego dzikusa” w opozycji do wytworzonego przez kulturę zachodnią modelu „człowieka cywilizowanego” (z tym nie zgadzał się Wolter).
Dla Rousseau, problemy rodzi postęp. Kłopoty pojawiają się wówczas, gdy rozwija się cywilizacji, gdyż wówczas pojawia się konkurencja, rywalizacja, nadmiar produktów ponad potrzeby, dobra luksusowe, itp., zaś wzorem dla autora „Umowy społecznej” jest stan natury, w który istnieje równowaga, porządek, współpraca, współczucie, itd. Zdaniem Francuza, zło przychodzi z urządzeń społecznych.
To nie oznacza, i Rousseau o to nie chodziło, że należy cofnąć się od stanu cywilizacji do stanu natury, lecz, że pewne naturalne normy, prawa, wartości, standardy, kryteria, reguły, ramy trzeba wprowadzić do stanu cywilizacji.

„Szlachetny dzikus” obawia się czasu, a konkretnie mówiąc: jego upływu; w postępie i cywilizacji widzi zagrożenie.

Rozum przeciwko rozumowi
Największego jednak fundamentu dla myśli strukturalnej Levi-Straussa można doszukać się w pracy filozofów frankfurckiej szkoły krytycznej, Theodora Wiesengrunda Adorno oraz Maksa Horkheimera pt. „Dialektyka oświecenia”. W wymiarze semantycznym nie chodzi o „Oświecenie” przez duże „O”, rozumiane jako epoka kulturowa czy okres historyczny, lecz o oświecenie jako przywilej rozumu w opozycji do przesądu, lub zabobonu, który następnie na pewnym etapie rozwoju stwarza opozycję do samego siebie.
W ten sposób rozum staje się opozycją w stosunku do rozumu. Adorno oraz Horkheimer twierdzili, że rozum w procesie swojego rozwoju ulega emancypacji i w końcu wyłania się to, co krytyczni filozofowie frankfurccy nazwali rozumem wyrachowanym, który zgodnie z prawami dialektyki obraca się przeciwko człowiekowi; w pierwszej fazie przeciwko części społeczności, a w końcu przeciwko całej ludzkości.
Adorno i Horkheimer argumentowali to m.in. w ten sposób, że każdy kolejny konflikt zbrojny, z którym mieliśmy do czynienia w historii, powodował większe spustoszenie i skutkował bardziej potężnymi stratami, zaś osiągnięcia postępu (wynalazki techniczne) nie są jednoznaczne.
W „Fenomenologii ducha” (1807) Hegel twierdził, że myśl, czyli produkt rozumu może wyjść poza człowieka i partycypować w rzeczywistości, stać się duchem obiektywnym, który składa się na prawo, państwo, oprzyrządowanie materialne, urządzenia społeczne, rzeczy, infrastrukturę, itp. Z kolei Martin Heidegger uważał, że na polu techniki dochodzi do odzyskania rzeczy, poprzez identyfikację, tożsamość idei i rzeczy. Czyli rozum wychodzi poza człowieka (poza nas), a idąc tropem dialektyki Adorno i Horkheimera, ale przede wszystkim analizy strukturalnej Levi-Straussa, można postawić prawdopodobny wniosek, że w ramach swej emancypacji kiedyś nam ucieknie i stracimy nad nim całkowitą kontrolę.
To się już od dawna dzieje, gdy np. dochodzi do wojen, choćby tak jak ostatnio w Ukrainie, ale również w bardziej subtelnych formach, postaciach, i wymiarach cywilizacji, gdy np. nadmiernie ingerujemy w naturę, naruszając równowagę ekologiczną, albo kiedy wchodzimy w geny i w biologię, bądź w manipulacje handlowe czy polityczne poprzez techniki inżynierii społecznej, lub nawet bio-polityki (na tym gruncie polecam prace Michela Foucaulta).

Ostrzeżenie Hawkinga …
Ostatnią instancją dialektyki rozumu może być wytworzenie zbyt inteligentnej sztucznej inteligencji, która po prostu stanie się ostatnim ogniwem procesu emancypacji rozumu, o którym wspominali Adorno i Horkheimer, a więc: rozumu wyrachowanego, który nam po prostu ucieknie, oszuka nas, albo po prostu zniszczy.
Przed czym swoich uczniów, dziś wybitnych profesorów fizyki, przestrzegał Stephen Hawking(?); przed dwoma rzeczami: nie szukajcie kontaktów z inteligencją pozaziemską i nie rozwijajcie zbyt nadto sztucznej inteligencji.
Ci którzy nadmiernie idealizują, wręcz sakralizują rozum i postęp, często sami są antytezą rozumu oraz postępu, bo okazują się bezkrytyczni. Myśliciele tacy, jak Max Weber („żelazna klatka kapitalizmu”, teoria biurokracji) czy Georg Ritzer (makdonaldyzacja), właśnie w nieokiełznanym procesie rozwoju racjonalizmu upatrywali źródła największych nieszczęść XX wieku, a zarazem historii ludzkości.

Widzimy to teraz, w Ukrainie, na naszych oczach.

 

Autor jest socjologiem i dziennikarzem, prowadzi własną audycję w „Halo Radio” oraz pełni funkcję redaktora naczelnego „Czasopisma Ekspertów” Fundacji FIBRE. Zajmuje się analizami z zakresu filozofii polityki i socjologii polityki, a także obserwacji uczestniczącej. Interesuje go zwłaszcza fenomenologia oraz hermeneutyka. Jest autorem sześciu książek popularno-naukowych i w dziedzinie dziennikarstwa śledczego. Członek zarządu Fundacji FIBRE.

Odrzucić II Rzeczpospolitą!


Nigdy nie rozumiałem (i nadal nie rozumiem), dlaczego III Rzeczpospolita obrała za swój wzór II Rzeczpospolitą, państwo w gruncie rzeczy słabe, skorumpowane, o co najmniej kontrowersyjnym systemie politycznym? Dlaczego, za symbol polskiej państwowości został uznany człowiek, na którego pogrzebie, jak pokazują zdjęcia, aż roiło się od oficerów Wermachtu, a który miał niebezpieczne zapędy dyktatorskie?

Roman Mańka: Kiedyś już napisałem, że 1 września 1939 roku obnażył słabość tamtego państwa: II Rzeczpospolitej, oraz naiwność prowadzonej wówczas polityki; infantylną wiarę, że bezpieczeństwo zapewnią nam jakieś międzynarodowe traktaty, a nie potęga własnej armii. Tylko niszcząca dla wrogów potęga własnej armii jest w stanie zapewnić nam bezpieczeństwo oraz stabilny państwowy byt.

Dwie trumny
W roku 1920, bazując na żołnierzach służących w wojskach zaborczych, potrafiliśmy odepchnąć inwazję Związku Radzieckiego, przy okazji ratując przed „czerwoną zarazą” całą Europę. Po upływie 19 lat ponieśliśmy klęskę. Co to oznacza? Zmarnowaliśmy ten okres. Rozwijaliśmy się wolniej niż otoczenie. Ale też nie osiągnęliśmy synergii, gdyż wdaliśmy się w głęboki podział. Marnotrawiliśmy energię ludzi. Zrażaliśmy sobie obywateli.
Przede wszystkim II Rzeczpospolita nie była państwem demokratycznym. Targały nią dwa żywioły: jeden był faszystowski; drugi autorytarny. Dziś mówi się często, że przed drugą wojną światową stały w Polsce dwie trumny: Piłsudskiego i Dmowskiego. Uznając ich zasługi dla wywalczenia w roku 1918 niepodległości (gdyż takie zapewne mają), nie klęknąłbym na obydwa kolana przed żadną.

Polsce potrzebna jest niebywale silna Armia, z której Polacy będą dumni.

Porażki są zawsze brzydkie
Imię Roman zawdzięczam Babci, która je przeforsowała. Otrzymałem je na cześć Dmowskiego. Szybko się jednak z tego otrząsnąłem. Sporo poczytałem. Nie akceptuję ani tradycji Piłsudskiego, ani Dmowskiego. Od słowa naród, wolę słowo społeczeństwo.
Mit o II Rzeczpospolitej, na którym swą egzystencją oparła III, świetnie pasuje do polskiej bajki o: moralnym zwycięstwie. Zaatakowały nas dwa totalitaryzmy. Dzielnie stawiliśmy opór. Broniliśmy się długo, bo miesiąc. A na końcu osiągnęliśmy moralne zwycięstwo. Szczerze mówiąc, od moralnego zwycięstwa wolałbym mniej moralną, ale realną wygraną. Zawsze powtarzam: nie ma moralnych zwycięstw, są tylko zwycięstwa. Tak samo, jak przy okazji meczów piłkarskich mówię (i są to moje autorskie słowa): nie ma pięknych porażek, porażki są zawsze brzydkie.
Otóż, 1 września 1939 roku przegraliśmy. Tyle i tylko tyle. Zawsze to wiedziałem. Ta przegrana obnażyła słabość oraz brak demokracji w II Rzeczpospolitej, podziały i konflikty, jakie wówczas drążyły tamto państwo.

Gardzę moralnymi zwycięstwami
Widać to ewidentnie szczególnie dzisiaj, w kontekście heroicznej obrony Ukrainy. Niestety, Ukraińcy trochę nas zawstydzają. Postawili na obronę totalną. Na spalenie własnej ziemi, lecz jej nieoddanie. Sami niszczą własną infrastrukturę krytyczną. Wysadzają mosty. Psują drogi. Byle wróg nie mógł się przedostać. Zagrali va banque. Postawili wszystko na jedną kartę, aby zwyciężyć. Są gotowi unicestwić siebie, ale zniszczą też wroga. Tak, jak Witalij Skakun, młody ukraiński chłopak, kwiat ukraińskiej młodzieży, który zgłosił się na ochotnika, aby wysadzić most w powietrze, chociaż wiedział, ze sam zginie. Ale żaden rosyjski najeźdźca już po nim nie przejedzie.

Tak się walczy!

Ukrainy nie zaatakowała słabsza armia niż nas w 1939 roku. A jednak oni dzielnie i skutecznie stawiają opór. Ich prezydent nie uciekł z zaatakowanej Ojczyzny, tak jak nasze władze w trakcie drugiej wojny światowej. Wołodymyr Zełenski pozostał z Narodem, z ludźmi, by nie załamać morale i dowodzić obroną Ojczyzny. Dał ważny bodziec mentalny i jest bohaterem. Pozostał, bohatersko walcząc ramię w ramię razem z Ukraińcami, chociaż proponowano mu bezpieczną ucieczkę.
Dlatego Ukraina osiągnie realne zwycięstwo, nie tylko moralne, które tak naprawdę zawsze jest i tak porażką. Szczerze mówiąc: gardzę moralnymi zwycięstwami.

Połączenie patriotyzmu i liberalizmu stanowi najlepsze paliwo rozwoju.

Liberalizm i patriotyzm
Dlatego źródłem i odniesieniem nowej Rzeczpospolitej (III czy którejkolwiek) nie może być II. Choćby dlatego, że było to państwo niedemokratyczne, autorytarne, Zaś patronem silnego polskiego państwa nie powinien być ktoś taki, jak Piłsudski. W ogóle: kult jednostki w III Rzeczpospolitej, niby liberalnej i demokratycznej, to aberracja.
Trzeba stanowczo odrzucić zarówno tradycję Piłsudskiego, jak i Dmowskiego. Pierwsza była autokratyczna; druga nacjonalistyczna. Nie tędy droga. Osobiście najbliższa jest mi tradycja jagiellońska, czyli państwa wielkiego, silnego, otwartego, pluralistycznego, multikulturowego, tolerancyjnego.

I trzeba jeszcze jednej rzeczy dokonać w świadomości współczesnych polskich elit: (otóż) nie ma żadnej opozycji, żadnej niespójności, żadnego dysonansu czy zgrzytu pomiędzy patriotyzmem a liberalizmem. Przeciwnie: liberalnym patriotyzmem, wolnością i miłością do Ojczyzny porwiemy nowe pokolenia.

 

Autor jest socjologiem i dziennikarzem, prowadzi własną audycję w „Halo Radio” oraz pełni funkcję redaktora naczelnego „Czasopisma Ekspertów” Fundacji FIBRE. Zajmuje się analizami z zakresu filozofii polityki i socjologii polityki, a także obserwacji uczestniczącej. Interesuje go zwłaszcza fenomenologia oraz hermeneutyka. Jest autorem sześciu książek popularno-naukowych i w dziedzinie dziennikarstwa śledczego. Członek zarządu Fundacji FIBRE.

Dlaczego PiS-owi nie spada poparcie?

Znana dziennikarka „Gazety Wyborczej, Dominika Wielowieyska, postawiła ciekawe pytanie: dlaczego, mimo uwikłania w afery korupcyjne oraz liczne zjawiska nepotyzmu, rządzącej Polską formacji PiS nie spada społeczne poparcie, „Zjednoczona Prawica” wygrywa kolejne wybory, a partia Kaczyńskiego jest od wielu lat zdecydowanym liderem wszystkich sondaży.

Roman Mańka: Obecni w studiu naukowcy, prof. Magdalena Środa oraz prof. Janusz Majcherek, odpowiedzieli, odpowiednio, że przyczyną tego rodzaju sytuacji jest fakt, że „PiS dzieli się z wyborcami” i że politycy tego ugrupowania są postrzegani na zasadzi „naszych”. Obydwie odpowiedzi nie trafiają w sedno sprawy; są prawidłowe, lecz fragmentaryczne, i sprowadzają problem tylko do jednego czynnika. Tymczasem, aby wyjaśnić to zjawisko (korupcji oraz nepotyzmu rzącącego ugrupowania), które nie powoduje spadków społecznej popularności i sondażowych notowań, trzeba zastosować metodę/podejście Monteskiusza oraz Alexisa de Tocquvilla i odwołać się do wielu czynników, do tego co nazywamy wieloaspektowością problemu.

Obiecywałem dziś, że ustosunkuję się do tego zagadnienia. To właśnie czynię. Przyczyn tego rodzaju sytuacji jest kilka.

Patologia stała się normą
Po pierwsze: paradoks powszechności zjawisk korupcyjnych. Już w grudniu 2010 roku, w publikacji/analizie dla „Gazety Finansowej” postawiłem tezę, iż w Polsce korupcja wpisała się w kulturę. Chodzi o długi kulturowy proces, mający swoje źródła m.in. w czasach PRL i wcześniej, kiedy nagromadzenie zjawisk korupcyjnych spowodowało, iż korupcja zaczęła się w świadomości społecznej zamieniać z kategorii patologii w kategorię normy. Jeżeli występuje wysoka powtarzalność określonych faktów patologicznych (np. korupcji, ale równie dobrze alkoholizmu), to wówczas dochodzi do swego rodzaju kulturowej autoindoktrynacji, w ramach której dokonuje się ewolucja patologii w kierunku normy.

Korupcja wiąże się z negatywnym wymiarem kapitału społecznego (wiążącego), którego analizy prowadzi socjolog Alejandro Portes, i podobnie, jak w przypadku kapitału społeczengo występuje paradoks, polegający na tym, iż im większe jest zużycie kapitału społecznego, tym większy jego przyrost, czyli zależność wprost proporcjonalna; tak samo w przypadku korupcji: im więcej praktyk korupcyjnych, tym większa tolerancja do tego rodzaju zjawisk.

To powoduje, że w mierę jak powtarzają się sytuacje korupcyjne, społeczeństwo w coraz większym stopniu się na nie imunizuje. Maleje stopień zbulwersowania związany z faktami korupcji i w ziązku z powyższym, rośnie akceptacja dla nich. Ludzie uodparniają się na korupcję, dlatego jej obecność w życiu publicznym czy społeczno-gospodarczym, uważana jest za coś normalnego, nie powodując spadków poparcia dla ugrupowań uczestniczących we władzy.

PiS przeniósł pewne patologie, zjawiska, czy mechanizmy, takie jak instrumentalne, arbitralne stosowanie prawa, korupcja, czy nepotyzm z poziomu samorządowego na poziom centralny; z poziomu polski powiatowej na poziom Warszawy. Wszystkie te procesy są mieszkańcom polski lokalnej od wielu lat dobrze znane, dlatego nie budzą zniesmaczenia.

Poza tym, korupcja była obecna we wszystkich rządach po 1989 roku, w trakcie ostatnich ponad 30 lat transformacji, zaś jej skala była zawsze wysoka. Nie jest to więc zjawisko nowe. To co zrobił PiS, to nie istotna zmiana jej charakteru (choć zmienił się społeczny odbiór), a znaczne zwiększenie skali.

Równanie w dół
Po drugie: destrukcyjny symetryzm, czyli, inaczej mówiąc, przeświadczenie, że wszyscy kradną. Kilka razy, jako szef wojewódzkiego sztabu wyborczego, miałem okazję prowadzić kampanię wyborczą w wyborach parlamentarnych i prezydenckich, uczestniczyłem również w kampaniach samorządowych, nic tak nie przeskadzało w funkcjonowaniu opisanego przez Vilfredo Pareto mechanizmu krążenia elit, kluczowego z punktu widzenia selekcji (wymiany) elit, jak symetryzm ocen wyborców, którego najlepszym przejawem są obecne w języku potocznym, w sferze obiegowej opinii publicznej, powiedzenia: „każde grabie grabią do siebie”; „wszyscy kradną”; albo: „każdy ci będzie dobrze godoł”.

W rzeczywistości są to nieuprawnione generalizacje. Nigdy, bowiem nie jest tak, że „wszyscy kradną”; i też nie wszystkie grabie „grabią dla siebie”. Zawsze jest jakiś zasięg konkretnego zjawiska, określona skala patologii; mogę się zgodzić, że w Polsce są to wielkości znaczne, duże, dość powszechne. Jednak tego rodzaju uogólnienia wytwarzają nastrój kulturowy sprzyjający zawsze aktualnie rządzącym. Dominuje tego rodzaju schemat myślowy: skoro wszyscy kradną, skoro każde grabie grabią dla siebie, to nie ma sensu zmieniać obecnej władzy. Ułatwia to sytuację rządzącym i utrudnia opozycji; co dużo gorsze, w głębszym i bardziej uniwersalnym sensie, blokuje dwa kluczowe z punktu widzenia życia demokratycznego mechanizmy: selekcji elit (krążenia elit Vilfredo Pareto) oraz poczucia wpływu. Zrównując wszystkie elity, jak również mając niskie poczucie wpływu na bieg wydarzeń politycznych, obywatele/wyborcy nie widzą potrzeby większego zaangażowania politycznego, a przede wszystki dążenia do zmiany układu władzy.

Wzmacnianie inercji
Po trzecie: płacenie za bierność. PiS dobrze rozpoznał wyżej opisane przeze mnie zjawiska społeczne, o charakterze kulturowym i postanowił wzmocnić inercję. Główna funkcja wszystkich programów społecznych, takich jak: „Rodzina 500 plus” (w zamyśle miał być to program demograficzny, prokreacyjny) czy wyprawek szkolnych dla dzieci, jest polityczna czy – idąc nawet w analizie dalej – wyborcza; można nawet postawić tezę, iż jest to subtelny rodzaj korupcji wyborczej.

Pozornie te programy aktywizują bierne dotychczas grupy społeczne, wyposażają w poczucie obywatelskości ludzi, którzy do tej pory znajdowali się poza systemem, lub – jak to określił niegdyś prof. Andrzej Zybertowicz – funkcjonowali w szczelinach systemu. Jednak tego rodzaju argument może się wydawać przekonywający tylko powierzchownie. W rzeczywistości mamy do czynienia ze zjawiskiem zupełnie odwrotnym: petryfikacją bierności za pomocą uruchomienia programów rzekomo prokreacyjnych lub socjalnych, za którymi kryją się rzeczywiste funkcje z zakresu inżyneiri społecznej.

Wiąże się z tym głębszy proces, wyposażania najniższych klas społecznych w prestiż (redystrybucja prestiżu) ponad ich realną wartość, który miał miejsce we Francji, w roku 1720, a więc na 69 lat przed wybuchem Rewolucji Francuskiej, kiedy szkocki ekonomista John Law, w czasach regentury Filipa II Orleańskiego (późniejszy Ludwika XV), tak „zamieszał” stratyfikacją społeczno-gospodarczą, że doprowadziło to do wielkich zamieszek oraz nieporozumień społecznych: jak pisał Monteskiusz w „Listach perskich”: „lokaj ważniejszy jest od sułtana”. A wg analizy Alexisa de Tocquevilla – „Dawny ustrój a rewolucja” – była to jedna z przyczyn rewolucji z 1789 roku: zmiany w obrębie kals społecznych.

O aktywności obywatelskiej czy wyborczej, można mówić w przypadku wyskiego poziomu socjalizacji politycznej. Śmiadomość polityczna oraz edukacja jest dużo ważniajszą zmienną od samej aktywności fizycznej czy fizycznego zaangażowania. Ta ostatnia kategoria nie wystarcza, aby określić dane społeczeństwo jako aktywne, mobilne, czy obywatelskie. Kluczowym, bowiem czynnikiem jest świadomość.

W związku z powyższym, często dochodzi do tzw. paradoksu wysokiej frekwencji. Mówi się o tym już otwarcie na wydziałach socjologii czy politologii amerykańskich uniwersytetów. Może zaistnieć sytuacja – i tego rodzaju stan rzeczy miał miejsce, kiedy w Polsce w wyborach zwyciążał PiS – że mamy do czyniania z wysoką frekwencją, że frekwencja w stosunku do poprzednich wyborów tego samego rodzaju rośnie, lecz świadomość wyboru czy jakość wyboru jest niska, gdyż w procesie wyborczym zyskują przewagę najmniej świadome grupy społeczne. Frekwencja frekwencji nierówna… Niski poziom socjalizacji politycznej wyborców prowadzi do paradoksu: mimo że mamy do czynienia z większą aktywnością fizyczną (z wyższą frekwencją), to nadal jest wysoka bierność.

Celem uruchomienia przez PiS różnego rodzaju transferów socjalnych jest właśnie wzmocnienie tej bierności, wzmocnienie inercji. Do funkcjonującego w ramach potocznej opinii publicznej komunikatu: „wszyscy kradną”, PiS dodaje korzystną dla siebie modyfikację: my też kradniemy, lecz jesteśmy lepsi od tamtych, bo się dzielimy.

Osłabienie kontroli społecznej
Po czwarte: podział kulturowy (polityczny). Tolerancja dla zjawisk korupcji, złodziejstwa, czy nepotyzmu jest jednym z kluczowych następstw wysokiego stopnia polaryzacji politycznej. W rzeczywistości polaryzacja tego rodzaju sytuacje usprawiedliwia czy racjonalizuje. Intensywność podziału powoduje, iż stosunek do rządzących czy określonych graczy politycznych na scenie politycznej, przenosi się z pól oceny racjonalnej na obszary reakcji emocjonalnych. Tworzy to stan rzeczy, w ramach którego można sprawować władzę niezależnie od jakości rządzenia; inaczej mówiąc, można rządzić źle, bez wyraźnych efektów, łamać prawo, uwikłać się w afery korupcyjne czy skandale obyczajowe, a i tak będzie się utrzymywało wysoką popularność społeczną, bądź dominować w sondażach, gdyż istnieje druga – demonizowana – strona, deprecjonowany kontekst większego zła.

Wynika to wprost z teorii konfliktu (Lewis A. Coser i Ralf Dahrendorf): konflikt w pewnych sytuacjach może być konstruktywny (dla skonfliktowanych, antagonistycznych grup), gdyż zwiększa solidarność wewnątrzgrupową, centralizuje układ władzy i procedury rządzenia, wzmacnia poczucie posłuszeństwa, a także zmniejsza tolerancję dla zachowań dewiacyjnych, wprowadza większą tolerancję wobec odstępstw od określonych norm, a nawet ustanawia swego rodzaju bezkarność.

Wiąże się z tym asymetryczność, nieadekwatność, czy wybiórczość, arbitralność kontroli społecznej: razi złodziejstwo, korupcja, czy nepotyzm w zwaśnionej grupie, lecz nie przeszkadza w tożsamym środowisku.

Intensywny konflikt czy podział (kulturowy, polityczny) znacznie osłabia kontrolę społeczną oraz funkcję krytyki, za to wzmacnia oportunizm – lecz jest to specyficzny oportunizm, występujący pod przykrywką ostrej krytyki drugiej – zantagonizowanej – strony oraz patologicznego bezkrytycyzmu i idealizowania swoich.

Brak obiektywnych, bezstronnych ocen. Nieumiejętność odróżnienia dobra od zła. Jednowymiarowość, o której swego czasu pisał Herbert Marcuse w „Człowieku jednowymiarowym”.

Słaba edukacja
Po piąte: niski poziom moralny społeczeństwa, związany z niskim (realnym) wykształceniem. Polskie społeczeństwo jest – wbrew temu co się mówi w obiegu oficjalnym oraz wbrew statystykom – na bardzo niskiem poziomie etycznym. Bierze się to bezpośrednio z innych parametrów, związanych z edukacją. Świadomość obywatelska jest niewielka, zaś stan socjalizacji politycznej niewysoki. Społeczeństwo polskie przeżywa kryzys moralny i intelektualny.

Jedną z głównych przyczyn, jest dojmujący proces makdonaldyzacji szkolnictwa wyższego (fenomen opisany w latach 60. XX wieku przez George Ritzera, w ramach szerszego procesu makdonaldyzacji na przykładzie Stanów Zjednoczonych) oraz powszechna, masowa edukacja na poziomie wyższym, która powinna mieć charakter elitarny. Rozszeżenie i ułatwienie dostępu do studiów wyższych (w wielu przypadkach złej jakości), spowodowało drastyczne obniżenie poziomiu kształcenia wyższego, co niesie również negatywne konsekwencje dla diagnostyki oraz rynku pracy. Masa ciąży w dół… Wg moich szacunków, 75-80 proc. absolwentów wyższych uczelni, nie reprezentuje wyższego poziomu wiedzy; przeciwnie: daleko od niego odbiega. Na studia idzie się obecnie nie po wiedzę, a po dyplom, tymczasem powinno być odwrotnie.

W konsekwencji poziom intelektualny oraz śwaidomość moralna czy obywatelska polskiego społeczeństwa, kształtują się na niskim poziomie; przekłada się to niestety na moralną ocenę różnego rodzaju patologicznych zjawisk i ich tolerancję oraz negatywną selekcję elit.

Demokracja ma sens tylko wówcza, jak twierdził m.in. John Stuart Mill, gdy towarzyszy jej wysoki poziom edukacji; w tym kontekście fundamentalne znaczenie uzyskuje postulat Milla: „powszechne wybory wymagają powszechnej edukacji”.

Bez edukacji i wysokiej świadomości obywatelskiej, dobrego przygotowania intelektualnego, moralnego, demokracja prędzej czy później, ale raczej prędzej niż później, przemieni się w tyranię, albo despotyzm, lub w kratokrację, czyli system, w którym elity obsługują same siebie i następuje reprodukcja tych samych elit władzy, replika rządzenia.

Potrzebna abstrakcyjność i banalność
Po szóste: umoralnienie politycznego praksis oraz banalność zdarzenia. Aby patologiczne zjawiska z udziałem rządzących elit (w tym przypadku PiS, lecz również wszystkich innych) spowodowały społeczne oburzenie i spadek popularności formacji sprawujących władzę, potrzebne są dwa przeciwstawne procesy: z jednej strony – umoralnienie politycznego praksis, proces, który opisał Jean Paul Sartre, w kontekście wydarzeń na Węgrzech w roku 1956 oraz protestów we Francji (1968); zaś z drugiej strony, banalnego wydarzenia, dzięki, któremu korupcja rządzących stanie się dla obywateli zjawiskiem mniej abstrakcyjnym, bardziej przyziemnym i bardziej zrozumiałym.

Są to dwa socjopolityczne – przeciwstawne, ale jednocześnie wzajemnie się uzupełniające – procesy, na których wyczerpujące, wszechstronne opisanie nie mam tu miejsca, ani czasu, ale mogę je tylko, pokrótce, w kilku zdanich, przybliżyć.

Umoralnienie politycznego praksis oznacza nagromadzenie patologicznych zjawisk (np. korupcyjnych) do tego stopnia, że społeczeństwo zacznie je postrzegać w kategoriach bardziej uniwersalnych, ogólnych, kategorialnych, wychodzących poza konkretne zdarzenia jednostkowe. Chodzi o to, aby w świadomości społecznej coś występowało jako proces, a nie zdarzenie; jako reguła czy zasada, a nie fakt; i aby co najważniejsze, w świadomości społecznej dominowały nie poszczególne, konkretne okoliczności, a ogólna ocena moralna.

Z drugiej jednak strony, potrzebny jest też jednostkowy, konkretny, a nawet banalny fakt, aby wyrafinowane mechanizmy korupcyjne, związane z np. lobbingiem czy optymalizacją podatkową, stały się powszechnie zrozumiałe, nawet dla prostych ludzi, aby korupcyjny proces zyskał symbol, został przełożony na memy, ikony, itd., aby jego fabuła była prosta, czytelna i zrozumiała, aby dało ją się wyrazić jednym prostym zdaniem.

Zazwyczaj podział funkcji w świadomości społecznej jest następujący: umoralnienie politycznego praksis to beczka prochu; banalne zdarzenie, to zapalnik.

W okresie rządów PO, tym banalnym zdarzeniem (zapalnikiem) były słynne ośmiorniczki; jak dotychczas szczęściem PiS jest to, iż nie miał jeszcze swoich ośmiorniczek.

W przypadku zjawisk korupcyjnych istnieje pewien paradoks. Wysoka korupcja, opiewająca na wielkie, milionowe sumy, może być dla zwykłych ludzi niezrozuiała, gdyż jej wielkość staje się abstrakcyjna, daleka od doświadczenia oraz praktyki normalnych obywateli, dlatego też potrzebne są banalne przypadki, które dużo bardziej przemawiają do wyobraźni społecznej.

Autor jest socjologiem i dziennikarzem, prowadzi własną audycję w „Halo Radio” oraz pełni funkcję redaktora naczelnego „Czasopisma Ekspertów” Fundacji FIBRE. Zajmuje się analizami z zakresu filozofii polityki i socjologii polityki, a także obserwacji uczestniczącej. Interesuje go zwłaszcza fenomenologia oraz hermeneutyka. Jest autorem sześciu książek popularno-naukowych i w dziedzinie dziennikarstwa śledczego. Członek zarządu Fundacji FIBRE.