Polskie problemy mają charakter strukturalny


Gdy po PiS przyjdzie jakaś inna, albo nowa ekipa wszystkie problemy, z jakimi boryka się Polską przeminą” – zdaje się, że takie myślenie dominuje dziś w przestrzeni publicznej. Niestety, to wytłumaczenie psychologiczne, oparte na przeświadczeniu, wierze, że gdzie indziej, w innych ekipach znajduą się inni ludzie niż w PiS, tymczasem ludzie wszędzie są mniej więcej tacy sami.

Roman Mańka: Problemy, które obserwujemy w Polsce są dużo starsze niż PiS, i szersze, wykraczają poza Polską perspektywę i są problemami, z jakimi dzisiaj borykają się demokracje.

Utylitaryzm w kontekście partykularyzmu
Wiele pisali o tym Michel Foucault, Charles Mills, Pierre Bourdieu, John Keane, a ostatnio tematy te poruszali także Robert Putnam i Noam Chomsky

Jest to wynik filozofii utylitaryzmu oraz źle pojętego indywidualizmu, czy mówiąc inaczej, stosowanie utylitaryzmu w kontekście indywidualizmu oraz partykularyzmu, przy calkowitym przekreśleniu zasady dobra wspólnego. W dzisiejszym świecie znaczenie dobra wspólnego jest marginalizowane. Liczy się konsumpcja oraz maksymalizacja zysków, kosztem minimalizacji ryzyka; przy czym żeby zredukować ryzyko, najłatwiej zredukować świadomość (w myśl zasady, że głupimi rządzi się łatwiej).

W polityce dziś, w rządzeniu, w rywalizacji politycznej realizuje się to co użyteczne, co skuteczne, wdraża się w życie – jak to pisał Jurgen Habermas – strategi instrumentalne, a nie komunikacyjne czy deliberatywne (nie chodzi o porozumienie ze społeczeństwem i osiągnięcie konsensusu); działa się jedynie w interesie indywidualnym, egoistycznym, lub wąskiej grupy politycznej (partii, koterii, klanu, kartelu), a nie szerokiej zbiorowości.

Inwigilacja i populizm
Dodatkowo, pręgież użyteczności i skuteczności prowadzi do inwigilacji przesuwanej na coraz niższy poziom indywidualny (Foucault), zaś na tej podstawie do populizmu (Krastew). To jest dzisiaj dominująca praktyka rządzenia.

Ważna rolę w tego rodzaju metodzie rządzenia odgrywa podizał, bo on pozwala sprawować władzę niezależnie od jakości rządzenia. Można rządzić fanalnie, lecz nie będzie to powodowało wielkich ubytków społecznego poparcia, gdyż decyzje polityczne ludzi nie są oparte o przesłanki racjonalne, a emocjonalne: przeważa nienawiść, do znienawidzonej grupy, która jest po drugiej stronie.

W tej logice, jak pisał Maurice Merleau-Ponty, nawiązując do dialektyki Hegla: wrogowie stają się partnerami, a nawet przyjaciółmi; zwalczają się, ale jednocześnie nie mogą bez siebie żyć, nie mogę bez siebie istnieć.

Instytucje III Rzeczpospolitej zawodzą
Problemy z jakimi obecnie borykamy się w Polsce mają charakter strukturalny, kulturowy i nie są zależne (a przynajmniej w małym stopniu od czynnika ludzkiego). Po prostu mechanizmy, procedury oraz instytucje, które zbudowano w III Rzeczpospolitej nie sprawdzają się, zawodzą. Prawo jest napisane w sposób uznaniowy, co powoduje, że gdy pojawia się kwestia sporna, interpretacja zależy od nastawienia: uznanie czegoś za zgodne lub niezgodne z prawem jest konsekwencją nastawienia.

Koleiny bezprawia, nepotyzmu, korupcji zostały stworzone na długo przed dojściem PiS do władzy. Korupcja oraz nepotyzm towarzyszyła w Polsce poszczególnym ekipom od początków transformacji i występowała w rónych okresach rządów: SLD, AWS, PSL, PO, itd.

Bezprawie i łamanie wszelkich zasad od dawna miało miejsce w przestrzeni – tak w Polsce zachwalanych niesłusznie samorządów (rządzonych przez rożne ekipy).

PiS zwiększył rozmiary patologii wcześniej istniejących
To co zrobił PiS, to wszedł w już istniejące koleiny i znacznie zwiększył rozmiary patologii (zintensyfikował skalę fenomenów), zaś inne mechanizmy przeniósł do góry, na poziom centralnych, z poziomu samorządowego (lokalnego) na centralny.

Dlatego ludzi to nie bulwersuje, gdyż stali się już na to immunizowani. Przyzwuczajli się do afer i skandali. Zawężąnie sytuacji tylko do PiS bardzo spłyca problem i utrudni jego ewaluację.

Problem jest strukturalny. Można rozwiązać go jedynie przez daleko idąca modyfikację systemu: politycznego, partyjnego, wyborczego, gospodarczego, oświatowego, kulturowego, itp.

Autor jest socjologiem i dziennikarzem, prowadzi własną audycję w „Halo Radio” oraz pełni funkcję redaktora naczelnego „Czasopisma Ekspertów” Fundacji FIBRE. Zajmuje się analizami z zakresu filozofii polityki i socjologii polityki, a także obserwacji uczestniczącej. Interesuje go zwłaszcza fenomenologia oraz hermeneutyka. Jest autorem sześciu książek popularno-naukowych i w dziedzinie dziennikarstwa śledczego. Członek zarządu Fundacji FIBRE.

System jednomandatowy – prawda i mity


Niewiele osób wie, że w 1989 roku komunistów udało odsunąć się od władzy m.in. dzięki jednomandatowym okręgom wyborczym, które istniały w ramach wolnej puli 35 proc. wolnych miejsc w Sejmie, pochodzących z demokratycznego wyboru. Gdyby wówczas funkcjonował typowy system proporcjonalny, zdobycze „Solidarności” okazałyby się dużo mniejsze.

Roman Mańka: Jestem pewien, że jeżeli dziś zastosowanoby system jednomandatowy w wyborach do Sejmu, PiS poniósłby klęskę w starciu z opozycją, Co najmniej z dwóch powodów: zjednoczenia opozycji (bo system jednomandatowy sprzyja tworzeniu bloków wyborczych); a takżę dużo lepszej jakości kandydatów, którymi dysponuje opozycja; po przesunięciu wyborów na bardziej lokalny poziom, zwiększy się rozpoznawalność kandydatów, co spowoduje zmniejszenie nacisku na partyjny szyld, zaś zwiększenie presji na jakość kandydata (przymioty osobiste). Potwierdzają to rezultaty
w ostatnich wyborach do Senatu (2019), w któych – nawet dość karykaturalna wersja modelu jednomandatowego – zapewniła opozycji zwycięstwo.

W polskiej debacie publicznej, wobec systemu jednomandatowego, co jakiś czas wysuwane są oskarżenia. Nie odbyła się na ten temat rzetelna debata. Narosło mnóstwo mitów, wynikających z powierzchownych obserwacji, uproszczeń, oraz skrótów myślowych. Tymczasem systemy jednomandatowe bardzo dobrze wpływają na system polityczny państwa, na mechanizmy selekcji elit, a także jakość estlabishmentu i sprawowania władzy; są stosowane w wyborach do organów reprezentacji (homologicznych do Sejmu) w największych, jajbardziej rozwiniętych politycznie i gospodarczo potęgach świata (Stanach Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii, Francji, jak również Niemczech i Włoszech, gdzie istnieje system mieszany).

Jaka jest prawda o jednomandatowych systemach wyborczych? Najczęściej podnoszone zarzuty przez przeciwników JOW-ów są następujące.

System jednomandatowy petryfikuje układ polityczny, niektórzy definiują go nawet za pomocą metafory „żelazobetonu”. Ma to miejsce w wymiarze ogólnym, na zewnątrz systemu polityznego (partii/formacji politycznych). Ale czy stabilizacja polityczna jest czymś złym…?! Czy ustabilizowanie systemu sprzyja czy przeszkadza w dobrym rządzeniu. Obecny system polityczny funkcjonujący w Polsce – proporcjonalny – również petryfikuje przestrzeń polityczną: od ponad 15 lat borykamy się z układem dialektycznym PO-PiS-u.

Kiedyś, znany publicysta, Łukasz Warzech, użył terminu „zabetonowania sceny politycznej”. Jednak zabetonowanie na powierzchni systemu, na zewnątrz, w stosunku do partii politycznych, nie jest niczym złym. Dużo gorszym zjawiskiem jest petryfikacja układów wewnątrz partii politycznych. System proporcjonalny utrwala, konserwuje wewnętrzne relacje w partiach; system jednomandatowy, jeśli jest właściwie skonfigurowany, modyfikuje wewnętrzne życie partyjne. Kiedy obserwuję polskie życie polityczne, a obserwuję często i wnikliwie, zwłaszcza na poziomie lokalnym, od 30 lat, na dole Polski, to zauważam, że w okręgach wyborczych dominują ci sami ludzie, ewentualnie te same rodziny.

Zmienić to może system jednomandatowy, a nie proporcjonalny.

Kolejny zarzut: system jednomandatowy prowadzi do duopolu, do układy dwupartyjnego. Argument ten jest słuszny jedynie w wymiarze powierzchownym. To typowy brak rozróżnienia pomiędzy pozorami, a istotą rzeczy. Obecnie mamy w Polsce system proporcjonalny i co? Od 15 lat dominuje duopol – PO-PiS – z małą domieszką pozostałych partii. Prawda na temat systemów jednomandatowych jest zupełnie inna. Rzeczywistość wygląda inaczej: odwrotnie. Systemy jednomandatowe porządkują scenę polityczną, ale sprzyjają pluralizmowi, tworzą bardziej heterogeniczne formacje polityczne. Imputowana dwupartyjność jest pozorna, zaś samo zdefiniowanie problemu wydaje się nieprecyzyjne. Mamy bardziej do czynienia z dwublokowością, niż z dwupartyjnością.

Ważne jest porządkowanie sceny politycznej. Lecz wcale nie tworzą się dwie partie, a dwie formacje – pluralistyczne oraz heterogeniczne, budowane w sposób sieciowy bloki polityczne. Amerykańskie partie polityczne nie stanowią substancji w polskim rozumieniu.

Z tym wiąże się jeszcze inna pozytywna cecha jednomandatowych systemów wyborczych. Koalicje wyborcze zawierane są przed wyborami, a nie po wyborach i zazwyczaj mają perspektywę daleko wykraczającą poza jedne wybory.

W wyborach proporcjonalnych, proporcjonalność traktowana jest jako alibi w celu niezrealizowania programu. Dzieje się tak, bo systemy proporcjonalne dają zazwyczaj bardziej rozwarstwione wyniki i do rządzenia potrzebny jest koalicjant. Wówczas koalicjant traktowany jast jako alibi. Właśnie na niego można zrzucić odpowiedzialność za nierealizowanie programu. W systemie proporcjonalnym po wyborach otrzymuje się wymówkę dla wyborców.

Tymczasem nie ma nic gorszego niż osiągnięcie większości bezwzględnej przez jedną partię w ramach systemu proporjonalnego. Wówczas niska przejrzystość powoduje, iż oprócz wypełniania przedwyborczych obietnic implementuje się wiele niedobrych rozwiązań, jak również kreuje patologiczne sytuacje. Niska rozpoznawalność, towarzysząca systemom proporcjonalnym, to zdecydowanie ułatwia.

Największym walorem systemu jednomandatowego jest przejrzystość, efekt tego rodzaju zachodzi, gdy opiera się na relatywnie małych okręgach wyborczych. W systemie proporcjonalnym rzeczywistość przejrzysta jest jedynie dla rządzących i – ujmując problem w szerszym sensie – elit politycznych. Rządzący (politycy) widzą wyborców (za pomocą np. różnego rodzaju badań demoskopijnych. W systemach jednomandatowych wyborcy mogą również obserwować swoich reprezentantów.

Złagodzeniu ulega więc zjawisko, na które zwrócił uwagę Michel Foucault, w „Nadzorować i karać. Historia więzienia”, czyli asymetrii widzenia w relacji rządzących ze społeczeństwem.

Z przejrzystością wiąże się sześć innych ważnych atutów: lojalność, odpowiedzialność, możliwość rozliczania, realna decentralizacja, mobilność wyborców i wzrost socjalizacji (świadomości) politycznej.

Na czym polega lojalność? Systemy proporcjonalne sprzyjają tworzeniu stosunków klientelistycznych, ocierających się o serwilizm wobec centralnego partyjnego lidera (przywódcę), tudzież centralną administrację partyjną (dwór). To właśnie obecny model systemu proporcjonalnego ukształtował w Polsce partie charyzmatyczne (osobiście używam takiego terminu). W relacjach wewnątrzpartyjnych dominuje oportunizm, konformizm i klientelizm. Posłowie lub działacze partyjni chcą sobie za wszelką cenę i wszelkimi możliwymi sposobami zapewnić miejsca na partyjnych listach. Tak więc lojalność jest zorientowana na centralnych partyjnych liderów, ewentualnie na centralną partyjną biurokrację (dwór).

Systemy jednomandatowe zasadniczo zmeniają kierunek lojalności. Upodmiotawiają wyborców. Wyborcy stają się ważni. Zyskują status. Zwiększa się poczucie sprawczości obywateli, jeden z podstawowych i kluczowych parametrów demokracji; w Polsce znajdujący się na wciąż niskim poziomie, w całym okresie transformcji.

Wzrost poczucia sprawczości w społeczeństwie wpływa na podwyższenie frekwencji. Mogę zaryzykować hipotezę, że gdyby w Polsce wprowadzono jednomandatowy system wyborczy, frekwencja wyborcza w wyborach do Sejmu, wzrosłaby od 10 do 15 proc.

Przejrzystość przyczynia się do zwiększenia frekwencji wyborczej (mobilności). W wymiarze empirycznym pośrednio potwierdza to zjawisko polaryzacji. Kolej rzeczy jest taka, że polaryzacja podnosi przejrzystość, zaś wysoka przejrzystość determinuje frekwencję.

Przejrzystość spowodowałaby również, że wyborcy zyskaliby możliwość rozliczania swoich reprezentantów. W systemie proporcjonalnym ewentualność taka jest słaba. System proporcjonalny zamula, zaciemnia obraz rzeczywistości politycznej. Wszystko dzieje się w myśl zasady:
„w mętnej wodzie łatwiej łowić ryby”, a wówczas korzystają na tym zwłaszcza kłusownicy.

System jednomandtowy daje dużo większe szanse na identyfikowania poczynań reprezentantów przez wyborców. Zwiększa czytelność wyborczej sceny, również tej lokalnej. Działania reprezentantów stają się transparentne. Lojalność reprezentantów przesuwa się na continuum
w stronę wyborców, zyskują wyborcy kosztem centralnych partyjnych liderów oraz elit.

Możliwość rozliczania odnosi się nie tylko do zwykłego reprezentanta, lecz również w stosunku do centralnych partyjnych liderów, związanej z nimi partyjnej biurokracji oraz partyjnych grup interesów (sieć klientelistyczna) i ośrodków wpływu. W Polsce, w okresie 2006-2015, przywódca PiS, Jarosław Kaczyński, przegrał siedem kolejnych wyborów, licząc z samorządowymi, mimo to ciągle pozostawał liderem partii. W warunkach systemu jednomandatowego zostałby zdmuchnięty z powierzchni ziemi przy okazji pierwszej porażki.

Wejście centranych partyjnych liderów do Sejmu nie byłoby oczywiste, co sprzyja elastyczności oraz fluktuacjom w wewnętrznym wymiarze formacji politycznych, wymianie kadr oraz lepszej selekcji elit.

Umacnia i sprzyja przede wszystkim demokracji.

Decentralizacja. Pozornie polski system polityczny (instytucjonalny) został zdecentralizowany, istnieją samorządy, lokalne struktury partyjne, instytucje. Jest to jednak obserwacja powierzchowna. W rzeczywistości wyborczy system proporcjonalny centralizuje cały system polityczny, niezależnie od jego ogólnego, zewnętrzego kształtu. Proces selekcji elit odbywa się w ramach partii politycznych i jest mocno scentralizowany.
O miejscach na listach wyborczych decydują centralni partyjni liderzy albo partyjna biurokracja (dwór). Zakres centralizacji systemu wyborzego jest niezwykle głęboki i rzutuje na cały system polityczny, który w gruncie rzeczy został również mocno scentralizowany. W Polsce, nawet w wyborach do rad powiatów, funkcjonuje proporcjonalny system wyborczy.

Decentralizacja Polski jest mitem i pozorem.

System jednomandatowy marnuje głosy. Kolejny mit. W systemie jednomandatowym wyborcy mają wpływ na swoich reprezentantów.
W systemie proporcjonalnym tracą wpływ minutę po wyborach. Nielojalność wyborcza, turystyka parlamentarna, transfery z klubu parlamentarnego do innego klubu, zmiana barw politycznych jeszcze przed złożeniem ślubowania poselskiego w Sejmie – są w dużo większym, miażdżącym, stopniu, cechą systemów proporjonalnych niż jednomandatowych. Modele jednomandatowe mocno tego rodzaju skłonności ograniczają, właśnie dzięki wymienionym powyżej cechom: przejrzystości, lojalności, odpowiedzialności, i możliwości rozliczeń.

W tym sensie system jednomandatowy, w dużo mniejszym stopniu marnuje głosy niż systemy proporjonalne.

Poza tym, system jednomandatowy odrzuca znacznie mniejszą liczbę kondydatów, a w ślad za tym ich wyborców w stosunku do systemów proporcjonalnych.

W systemie polskiego systemu proporcjonalnego istnieją bardzo wielkie okręgi wyborcze (w najmniejszych można zdobyć po 7, 8,9 oraz 10 mandatów) oraz – idiotyczna, absurdalna – reguła podwójnej obsady mandatów. Na marginesie: te dwa czynniki w stopniu radykalnym obniżają rozpoznawalność wyborczą i przejrzystość.

W okręgu liczącym 10 mandatów, każda partia może wystawić po 20 kandydatów. Gdy do wyborów zgłosi się 5 ugrupowań politycznych, razem w grze wyborczej bierze udział 100 kandydatów. Wyborcy nie są w stanie zlustrować tak dużej liczby kandydatów, ich decyzje wyborcze są więc nieświadome. Wyborcy ulegają totalnej dezorientacji.

Gdyby jeden taki okręg zamienić na system jednomandatowy, w rezultacie konwersji powstałoby 10 jednomandatowych okręgów. W każdym z nich pięć uczestniczących w wyborach partii mogłoby wystawić po jednym kandydacie. W każdym okręgu o mandat ubiegałoby się po 5 kandydatów
(w rzeczywistości jeszcze mniej, gdyż system jednomandatowy sprzyja konsolidacji, fuzjom). W sumie w całej przestrzeni wyborczej (okręgu, który wcześniej działał w ramach modelu proporcjonalnego) system jednomandatowy odrzuciłby łącznie 40 kandydatów; tymczasem, gdyby wybory odbywały się w ramach systemu proporcjonalnego, liczba odrzuconych kandydatów wynosiłaby 90, czyli o 50 więcej, wraz z wyborcami.

System proporcjonalny, poprzez niską przejrzystość oraz silną pozycję centralnych partyjnych liderów, a także wyrażany wobec nich oportunizm, sprzyja korupcji forsowanej za pomocą lobbingu. W Polsce od wielu lat parlament jest areną lobbingu oraz różnego rodzaju relacji i poczynań korupcyjnych.

Podległość reprezentantów i subordynacja wobec centralnych partyjnych liderów, klientelizm i serwilizm, ułatwiają rozmaitym grupom interesów oddziaływania korupcyjne. Ławiej skorumpować jest kogoś z otoczenia lidera lub osobę wchodzącą w skład kierownictwa partii, albo centralnej biurokracji partyjnej niż wielu reprezentantów wybranych w warunkach wyborów jenomandatowych.

Lojalność reprezentantów wobec centralnych partyjnych liderów sprzyja korupcji, umożliwiając oraz upraszczając oddziaływania lobbingowe.

Tu również decydującym czynnikiem jest przejrzystość. W systemie proporcjonalnym, nawet mocno kontrowersyjne głosowanie, może być dla wyborców nieczytelne, i nie musi wiązać się z eliminacją z polityki danych reprezentantów, gdyż zawsze można uzyskać elekcję z wysokiego miejsca na liście, bądź z innego okręgu wyborczego (chowanie kandydatów).
W systemie jednomandatowym jest to dużo trudniejsze.

W latach 90. XX wieku zrozumieli to włosi, którzy w rezultacie natłoku ogromnych afer korupcyjnych, związków polityków z mafią, w roku 1993, zorganizowali referendum, opowiadając się za systemem jednomandatowym. Ostatecznie powołano system mieszany. Uznano jednak, iż istniała korelacja pomiędzy zjawiskami korupcji, a proporcjonalnym systemem wyborczym.

Opinia publiczna i świadomość społeczna nie zdają sobie sprawy, jak wielka istnieje zależność między korupcją a systemami wyborczymi.

W istocie system proporcjnalny, zwłaszcza w przyjetej w 2001 roku
w Polsce, formule – dehumanizuje. W ramach niskiej przejrzystości, małej rozpoznawalności kandydatów, trudności identyfikowania ich poczynań, głosowanie ma charakter strukturalny, żeby nie powiedzieć rutynowy, czy rytualny. Wyborcy głosują nie na człowieka, lecz na strukturę, na pozycję, na miesce na liście.

Jest to system bardzo scentralizowany i arbitralny, gdyż decyduje w pierwszej kolejności nie wola wyborców, ale wola centralnego partyjnego lidera, tudzież centralnej administracji partyjnej. Wyborcy, w decyzjach wyborczych, w indywidualnym akcie głosowaia, kierują się parytetem partyjnym ustrukturalizowanym na liście. Głosowanie jest strukturalnie zdeterminowane przez parytet.

Obniża to wyborczą świadomość. Głosowanie nie jest świadomym aktem. Paradoksalnie głosy oddane na osoby z górnej części listy (tzw, jedynki) są najmniej świadome i często przypadkowe. Jeżeli ktoś poparł kandydata z niższych stref listy wyborczej, istnieje większe prawdopodobieństwo, iż go znał i głosował świadomie, bądź kierował się względami lokalnymi, środowiskowymi, lub towarzyskimi. Świadomość głosowania jest wówczas większa.

Teoretycznie, można wyobrazić sobie sytuację, że do Sejmu, w ramach systemu proporcjonalnego wejdzie kandydat fikcyjny, osoba, która fizycznie nie istnieje, jeżeli zostanie umieszczona na jednych z trzech pierwszych miejsc/pozycji dwóch najpopularniejszych partii politycznych.

Wbrew zarzutom środowisk lewicowych, systemy jednomandatowe niwelują, marginalizują znaczenie oraz siłę organizacji radykalnych, ekstremalnych, nacjonalistycznch, faszystowskich, czy komunistycznych. Najlepszym przykładem na potwierdzenie tej tezy jest Francja, w której mimo wysokich notować Frontu Narodowego, liczonych w liczbach względych, przełożenie na rezultaty wyborcze oraz zdobycze mandatowe, w ramach systemu jednomandatowego, jest nieproporcjonalnie mniejsze.

Zwycięstwo w okręgach jednomandatowych nie jest osiągane jedynie dzięki poparciu ekstrem czy twardych, żelaznych elektoratów, lecz wymagają pozyskania wyborców z przestrzeni centrum. Sprzyja to promocji kandydatów obliczalnych, merytorycznych oraz umiarkowanych.

W systemach jednomandatowych człowiek ważniejszy jest od partii; preferowane są walory i przymioty personalne, intelektualne, merytoryczne, moralne. Mówi się o nich: jakość kandydata czy klasa kandydata. Rónice między kandydatami są ważniejsze od różnić między partiami.

Wbrew stereotypom, co pokazują przykłady amerykańskie oraz brytyjskie, łatwiejsza jest współpraca.

Błędem jest postrzeganie systemu jednomandatowego jako idealnego. Idealny system wyborczy nie istnieje. System jednomandtowy posiada również wady, ale jest jednym z najlepszych modli, jakie wytworzyła ludzkość; z pewnością dużo lepszym od systemów proporcjonalnych.

Osobiście polecałbym w Polsce inplementację albo systemu jednomandatowego, albo STV (tzw. pojedynczego głosu przechodniego; wiele tur liczenia głosów), który jest jednak dużo mniej przejrzysty od systemu jednomandatowego; jest zawiły, chociaż w perspektywie czasu rozwija polityczną świadomość wyborczą.

Skuteczność oraz wartość systemu jednomandatowego zależy od jego wersji, a przede wszystkim odniesienia (spójności) w stosunku do całego systemu politycznego dnego kraju.

 

Autor jest socjologiem i dziennikarzem, prowadzi własną audycję w „Halo Radio” oraz pełni funkcję redaktora naczelnego „Czasopisma Ekspertów” Fundacji FIBRE. Zajmuje się analizami z zakresu filozofii polityki i socjologii polityki, a także obserwacji uczestniczącej. Interesuje go zwłaszcza fenomenologia oraz hermeneutyka. Jest autorem sześciu książek popularno-naukowych i w dziedzinie dziennikarstwa śledczego. Członek zarządu Fundacji FIBRE.

Rządzić nami powinna Arystokracja…

W jaki sposób utrzymać wolność w demokratycznym społeczeństwie, to pytanie które zadał Alexis de Tocqueville w swoim dziele „O demokracji w Ameryce”; to także kwestia przed którą stoją współczesne systemy demokratyczne, dotknięte erozją, i to również sprawa, któej w ogóle nie rozumie PiS.

Roman Mańka: Francuski filozof i socjolog, Alexis de Tocqueville, wraz ze swym przyjacielem Gustave de Beaumontem, wybrał się w pierwszej połowie XIX wieku do Ameryki, aby obserwować tamtejszy system więziennictwa (na ten cel była przeznaczona dotacja z właściwego ministerstwa), lecz przede wszystkim ich uwaga koncentrowała się na analizie utworzonego niedawno w Stanach Zjednoczonych systemu demokratycznego.

Demokratyczny despotyzm
Z wielu ciekawych obserwacji, które wyciągnął Tocqueville, na szczególne uwypuklenie zasługuje zagrożenie, jakie zauważył w równości oraz zjawisko, które nazywa „tyranią większości”. Gdy wszyscy są równi, powstaje większość zlożona z równych. Wówczas ta sytuacja z pozoru wydaje się demokratyczna, jednak jednocześnie jest swego rodzaju despotyzmem: (bo) większość narzuca opinię mniejszości, która musi się z nią pogodzić, łamie jej prawa oraz wolności, np. rasowe czy płciowe; poza tym, często bagatelizowane są uniwersalne prawa, które mogłyby ograniczać większość w swojej omnipotencji.

Opozycja pomiędzy równością a wolnością
Tu dotykamy kluczowego punktu demokracji, która zawsze w większym stopniu akcentuje równość niż wolność. Lecz właśnie żeby zachować system demokratyczny, należy przeciwdziałać tyranii większości, ograniczać większość w jej zapędach i przede wszystkim zabezpieczyć wolność mniejszości. Dlatego liberalne systemy w większym stopniu odwołują się do ograniczania wolności (również David Hobbes) niż roższerzania wolności w nieskończoność; ograniczanie wolności służy zrealizowaniu czy – używając lepszego słowa – zabezpieczeniu wolności możliwej.

Jak pisze Tocqueville, najgorzej dzieje się wówczas, kiedy rządy, tak jak np. było to w okresie praw napoleońskich, ustanawiają prawa egalitarne oraz centralizują struktury państwa i rządu, nie mając w ogóle pojęcia czym jest wolność.

Tocqueville zauważył, w jaki sposób i jak bardzo równość paraliżuje wolność. Człowiek nie dysponuje możliwością zbuntowania się przeciwko tyranii większości, a przynajmniej jego motywacja, która mogłaby prowadzić do tego celu jest mocno przygaszona, gdyż większość została ustanowiona przez ludzi równych sobie oraz jemu (tak samo równych, jak on), stąd sprzeciw, bądź protest mógłby oznaczać nie bunt, lecz alienację, wyizolowanie się, odejście, separację od wspólnoty (równych).

Naturalna równość i realna nierówość
Inny francuski filozof i historyk, François Guizot, współczesny Tocquevillowi, podnosi niezwykle ważną kwestię: kto może rządzić w systemie demokratycznym i na czym to prawo powinno się opierać (prawo do rządzenia). Uważa, iż aby istniała prawdziwa demokrcja należy zachować demokrację na poziomie społeczeństwa oraz arystokrację na poziomie politycznym (sprawowania władzy).

Jednak w taksonomi Guizota, arystokracja polityczna ma zupełnie inną semantykę od etymologocznego znaczenia tego słowa: nie chodzi o arystokrację w sensie urodzenia i wywodzonego z tego prawa do rządzenia, ale w sensie zdolności, umiejętności, godności.

Guizot, z czym zgadza się Tocqueville, zauważa, iż system demokratyczny, w kwestii wywodzenia prawa do rządzenia, nie różni się od systemu arystokratycznego; obydwa bowiem prawo do rządzenia wywodzą z faktu urodzenia: arystokracja uznaje, że rządzić mogą ci, którzy reprezentują przynależność do określonej klasy społeczej, grupy, ze względu na urodzenie; tymczasem również demokracja odwołuje się do okoliczności urodzenia – wszyscy są równi, a więc wszyscy mają prawo nie tylko do bycia rządzonymi, lecz również do rządzenia.

I w tym punkcie tkwi właśnie błąd, który zauważają Guizot oraz Tocqueville, który degeneruje systemy demokratyczne. Równość nie może oznaczać, że wszyscy, którzy się urodzili mają prawo rządzić; w ogóle sprawowanie władzy nie może być konstytuowane przez fakt urodzenia, lecz fakt odpowiednich predyspozycji, zdolności, umiejętności, godności, w kontekście mobilności społecznej, a zatem inaczej mówiąc, kwalifikacji intelektualnych oraz moralnych. W demokracji również potrzebna jest arystokracja, jednak inaczej definiowana niż arystokracja historyczna; chodzi o arystokrację z uwagi na zdolność do rządzeia; a nie na okoliczność urodzenia. To tak, jak Giovanni Sartorii definiuje wybór elitarny: rządzić nami mają najlepsi z najlepszych.

Równość – zdaniem Guizota – jest bardziej naturalną nierównością niż równością. To, że jesteśmy równi oznacza, iż posiadamy równe szanse, jednak realne uwarunkowania, losowe okoliczności oraz dary natury, powodują, iż posiadamy różne – nierówne – zdolności. W wymiarze więc rzeczywistym, odwołującym się do równości (szans) istnieje faktyczna i również naturalna nieróność.

To powoduje, iż różne są zdolności do osiągania sukcesu, w tym również do rządzenia.

Problem rasy
Tocqueville oraz Beaumont, w „O demokracji w Ameryce” zwracają uwagę na trudne położenie mniejszości, np. rasowych. Twierdzą, iż samo instytucjonalne zniesienie niewolnictwa absolutnie nie rozwiązuje problemu, bo pozostaje pogarda. Problemem jest wzgardzanie – problem bardziej kulturowy niż instytucjonalny. To tak samo, jak w przypadku LGBT, uznanie praw mniejszości seksualnych oraz wyrażenie zgody na związki homoseksualne, nie wystarczy; kluczowy jest respekt, szacunek, usunięcie stygmatyzacji i pogardy z przestrzeni społeczno-kulturowej,

Co decyduje o jakości systemu demokratycznego? Wiele lat po Tocqueville i Beaumoncie, inny przedstawiciel nurtu liberalnego, John Rawls, napisał w „Teorii sprawiedliwości”, iż miarą wartości systemu demokratycznego jest położenie (realna kondycja) najsłabszych grup społecznych. Ma to zastosowanie zarówno (tak uważam) w aspekcie spółeczno-gospodarczym, jaki kulturowo-politycznym. I to jest liberalizm.

 

Autor jest socjologiem i dziennikarzem, prowadzi własną audycję w „Halo Radio” oraz pełni funkcję redaktora naczelnego „Czasopisma Ekspertów” Fundacji FIBRE. Zajmuje się analizami z zakresu filozofii polityki i socjologii polityki, a także obserwacji uczestniczącej. Interesuje go zwłaszcza fenomenologia oraz hermeneutyka. Jest autorem sześciu książek popularno-naukowych i w dziedzinie dziennikarstwa śledczego. Członek zarządu Fundacji FIBRE..