Nieodwracalny proces – wirus w PiS


Paradoksalnie na strajku kobiet w sprawie aborcji, najwięcej nie zyskała opozycja lecz Morawiecki. Premier, którego pozycja miała osłabnąć w rezultacie rekonstrukcji, wzmocnił się. Jeżeli dziś w PiS można wskazać jakiś czynnik stabilizujący, to jest to właśnie Morawiecki. Być może Kaczyński celowo „zagrał” Trybunałem Konstytucyjnym, masowo prowokując płeć piękną do wyjścia na ulice, aby podbudować pozycję Morawieckiego.

Roman Mańka: Opozycja nic nie zyskała na protestach kobiet. Najnowsze sondaże pokazują, że Koalicja Obywatelska podniosła swoje sondaże niewiele. Nieznacznie zwiększył popularność Ruch Szymona Hołowni – „Polska2050” – którego poparcie kształtuje się na poziomie mniej więcej równym temu z wyborów prezydenckich. „Lewica” nieco odbudowała się wobec rezultatu Roberta Biedronia z czerwca br., jednak nadal ma mniej niż jej wynik uzyskany w wyborach parlamentarnych; podobnie PSL, notowania ludowców kształtują się poniżej realnych wyników wyborczych, uzyskanych w elekcji parlamentarnej.

Wentyl bezpieczeństwa
Używając instrumentalnie Trybunału Konstytucyjnego do stwierdzenia niezgodności części przepisów ustawy aborcyjnej, w zakresie wady płodu, jako niezgodnych z konstytucją, Kaczyński „upiekł kilka pieczeni na jednym ogniu”.

To typowe zastosowanie utylitaryzmu, czyli czysto użytecznościowego i partykularnego użycia prawa oraz instytucji prawo stanowiących, w walce politycznej.

Po pierwsze, i to był chyba cel nadrzędny, Kaczyński w ten sposób, „grając” tematem aborcji i prowokując kobiety, do wyjścia na ulice, zdołał odwrócić uwagę opinii publicznej od kwestii indolencji rządu w walce z pandemią koronawirusa.

Z zakulisowych informacji wynikało już od jakiegoś czasu, iż w kulminacyjnym momencie skala zakażeń może przekroczyć 30 tys. osób na dobę i sięgnąć poziomu nawet 40 czy 50 tys. (taki scenariusz przewidywałem niedawno w jednej z moich audycji w „Halo Radio: https://www.facebook.com/tuhaloradio/videos/746303885954081 ). Obecnie liczba zachorowań jest nieco mniejsza, jednak PiS osiągnął ten efekt za pomocą drastycznego zmniejszenia ilości przeprowadzanych testów. Gdyby natomiast zastosować wskaźniki względne (procentowe), to liczba zakażeń sięgnęłaby właśnie pułapu ponad 40 tys.

Wyciągając kobiety z domów, PiS zdjął temat pandemii z czołówek medialnych, a także odsunął zainteresowanie od własnej niekompetencji. Zyskał coś jeszcze: alibi. Dzięki wyjściu ludzi na ulice, PiS może zrzucać odpowiedzialność za wzrost skali zachorowań na działaczki z Ogólnopolskiego Strajku Kobiet. W ten sposób „wypala się” też społeczną energię. Problemy ideologiczne są zazwyczaj dla obywateli mniej istotne niż ekonomiczne (przynajmniej powierzchownie). Dlatego, jeżeli zużyje się energię wokół kwestii światopoglądowych czy ideologicznych, to może już nie starczyć sił na, o wiele bardziej niebezpieczne dla każdej władzy, protesty socjalne.

W socjologii istnieje tzw. teoria konfliktu. Jej wybitnymi przedstawicielami są socjologowie, m.in. Niemiec, Georg Simmel, Amerykanin, Lewis Coser, oraz Brytyjczyk niemieckiego pochodzenia, Ralf Dahrendorf. Ta teoria zakłada, że konflikt może być wykorzystywany (również przez rządy), jako swoisty wentyl bezpieczeństwa, służący do rozładowywania napięć. Z punktu widzenia władzy, wiele rozwarstwionych konfliktów jest dużo bardziej bezpiecznym wariantem, niż jeden fundamentalny.

To, że Kaczyński gra na konfliktach, co określa się jako metodą świadomego zarządzania konfliktami, wiadomo nie od dziś.

Po drugie, temat aborcji zmarginalizował Zbigniewa Ziobro i jego stronników. Ziobro zniknął. Wielu obserwatorom wydawało się, że jest on zwycięzcą zamieszania wokół rekonstrukcji rządu. Nic z tego. Kaczyński, poprzez instrumentalne użycie Trybunału Konstytucyjnego umiejętnie usunął go w cień. Straciła również rywalizująca z PiS-em „Konfederacja”, co widać już w niektórych sondażach. Obecnie najbardziej radykalny, fundamentalny element konserwatywno-narodowy jest znowu wewnątrz PiS, w postaci ministra edukacji, Przemysława Czarnka. I o to waśnie w tej grze chodziło.

Zyskał zaś premier Morawiecki. Jego pozycja miała osłabnąć w rezultacie rekonstrukcji i wejścia Kaczyńskiego do rządu w randze wicepremiera, ale konflikt aborcyjny spowodował, że Morawiecki się wzmocnił.

Siłą rzeczy osłabienie Ziobry spowodowało automatyczne wzmocnienie Morawieckiego. Poza tym, premier stał się twarzą walki z pandemią i jedynym czynnikiem stabilizacji politycznej, o ile o czymś takim w ogóle można mówić. Może on również zyskiwać społecznie poprzez niepublikowanie orzeczenia TK w kwestii aborcji.

Syndrom Olsena
(ale) Morawiecki wzmocnił się jeszcze z jednego powodu. Osłabł Kaczyński. W PiS zarysowało się coś w rodzaju zużycia czy nawet kryzysu przywództwa. Może to być celowy, z góry zamierzony i zarazem krótkotrwały efekt, mający na celu wzmocnienie Morawieckiego. Wtajemniczeni od dawana twierdzą, że Kaczyński typuje obecnego premiera na swojego następcę, co przysparza mu w ramach „Zjednoczonej Prawicy” wrogów takich, jak: Beata Szydło czy Zbigniew Ziobro. Gdyby dziś w PiS odbyły się wolne, demokratyczne wybory i wystartowało w nich kilku kandydatów, największe szanse na zwycięstwo w starciu z Kaczyńskim miałaby Szydło, a to oznacza realne rządy Ziobro.

Z obecnym premierem, jego poprzedniczka na pewno wygra, gdyż ma poparcie terenu oraz lokalnych działaczy. Jest tam niesamowicie popularna, partyjne „doły” ją uwielbiają, zaś Morawieckiego, wprost przeciwnie. Chociaż premier politycznie obecnie zyskuje.

Jednak, „zadyszka” Kaczyńskiego raczej nie jest zamierzona, lecz stanowi coś w rodzaju efektu ubocznego prowokacji aborcyjnej oraz sytuacji pandemicznej. Przywódca PiS to polityk, który podobnie jak Egon Olsen, bohater popularnego swego czasu w Polsce serialu, „Gang Olsena”, dużo lepiej planuje niż wykonuje, potrafi mieć znakomite strategie, ale zepsuć je w fazie pragmatycznej.

Tak stało się też w tym przypadku, w sensie strategicznym pomysł Kaczyńskiego, oczywiście wziąwszy pod uwagę cele partykularne, był bardzo dobry, jednak wykonanie dużo słabsze. W pewnym momencie Kaczyńskiemu puściły nerwy, jego emocjonalne, nerwowe, nawet awanturnicze wystąpienia, mocno nadszarpnęły wizerunek lidera PiS i automatycznie osłabiły jego pozycję. Wizerunkowo Kaczyński wypadł katastrofalnie. Przemawiając w maseczce i wrzeszcząc z mównicy, wyglądał nie jak poważny polityk, trzymający w ręku wszystkie sznurki, lecz jak „terrorysta”.

Coraz bardziej daje też znać o sobie biologia. Nie udawajmy, że jej w polityce nie ma i że jest bez znaczenia. Walka o sukcesję niecierpliwi. Ewentualni następcy przywódcy „Zjednoczonej Prawicy” nie mogą już się doczekać na przejęcie „pałeczki” lidera. To powoduje konflikty interesów, generowane nie tylko poprzez czynniki merkantylne, niezgodność interesów, lecz również przez ambicje.

Innym ośrodkiem, oprócz Morawieckiego, którego pozycja uległa wzmocnieniu, jest prezydent Andrzej Duda. Już widać, że prezydentura Dudy w ramach drugiej kadencji (co od dawna przewidywałem) będzie zdecydowanie inna niż w pierwszej. To co się zmieniło, to warunki strukturalne. Duda już nie zależy od łaski Kaczyńskiego czy PiS i właściwie nic nie potrzebuje od swojego politycznego zaplecza.

Słaby punkt
Największym błędem Kaczyńskiego była tzw. „piątka dla zwierząt”, a więc ustawa, która miała wprowadzić szczególne warunki ochronne dla zwierząt futerkowych, osłabiając tym samym bezprawie hodowców.

Normatywnie ten akt prawny był bardzo pożądany, lecz w wymiarze pragmatycznym osłabił PiS na jego naturalnym terenie poparcia: (czyli) na wsi. Analizy pokazują, iż PiS posiada poparcie w dwóch populacjach: 1) ideologicznej, światopoglądowej, która jest grupą o konserwatywnych poglądach, składającą się z wyborców zamieszkujących w dużych miastach; oraz 2) pragmatyczną, oportunistyczną, motywowaną względami socjalnym, która z kolei mieszka na terenach wiejskich i w małych ośrodkach miejskich.

Wbrew temu co się mówi w polskiej publicystyce i co uważają niektórzy eksperci, głębsze badania. m.in. prowadzone (także przeze mnie) w oparciu o metodę obserwacji uczestniczącej, pokazują, że figura poparcia dla PiS na wsi, wcale nie jest konserwatywna a socjalna; rolnicy oraz mieszkańcy wsi popierają PiS z uwagi na realizowane projekty socjalne.

Tak samo kościół katolicki nie odgrywa już na wsi tak silnej roli jak się sądzi, zaś apele czy nawoływania księży nie są głównym elementem mobilizującym wyborców. Stąd kolejne skandale oraz afery kompromitujące kościół nie uderzają bezpośrednio w PiS, partia Kaczyńskiego na nich wyraźnie nie tarci. Główne znaczenie dla wyborców wiejskich odgrywa: socjal, i inny jeszcze czynnik: antyelitarność i antyniemieckość PiS, a nawet antyeuropejskość.

Analizy pokazują ponadto, że elektorat wiejski popierający PiS jest w ogólnej populacji tej formacji najliczniejszy, lecz jednocześnie najłatwiej można go odebrać. Ten sam elektorat, w sensie sposobu myślenia, popierał kiedyś AWS, później SLD, i w obydwu przypadkach szybko odpłynął.

Tak samo może być w przypadku PiS.

Niedawne „tąpnięcie” w sondażach partii rządzącej, średnio o ok. 10 proc., związane jest nie z protestami kobiet, bo te nie odbierają elektoratu PiS, w skali masowej dotyczą głównie miast, lecz z atmosferą na wsi, i są wynikiem zachowania Kaczyńskiego w zakresie tzw. „piątki dla zwierząt”. Rolnicy bardzo źle tę postawę przywódcy „Zjednoczonej Prawicy” odebrali.

Jest to czasowe „wahnięcie w dół”, gdyż PiS na wsi za bardzo nie ma alternatywy, i jak zasygnalizowały kolejne badania socjologiczne, straty na terenach wiejskich PiS zaczął szybko odrabiać, sytuacja powoli wraca do normy.

Jednak kolejne błędy, jeśli takowe się zdarzą, mogą uruchomić trwały proces anihilacji PiS na wsi, przy jednoczesnym wzmocnieniu np. PSL, bo chyba nie „Konfederacji”.

Nihilizm
Dla każdej władzy zawsze najgroźniejszy jest początek drugiej kadencji. Mówił o tym Donald Tusk w rozmowie z Radosławem Sikorskim, ujawnionej przez tego drugiego; pokazuje to również wiele przykładów samorządowych (które osobiście miałem możliwość oglądać).

Na początku drugiej kadencji wytwarza się szczególna sytuacja, w ramach której władza czuje się pewna oraz bezkarna.

Wówczas też najłatwiej jest o błąd.

PiS dodatkowo w stan uśpienia wprowadziły wygrane wybory prezydenckie, które odbyły się w niecały rok po elekcji parlamentarnej.

Kaczyński może „pluć sobie w brodę”. Duda nie będzie łatwym prezydentem. Reelekcja zawsze powodowała, ze prezydenci redefinowali swoją pozycję. Tak samo było w przypadku Aleksandra Kwaśniewskiego. Paradoksalnie dla PiS dużo lepszym wariantem mógłby być Rafał Trzaskowski niż Andrzej Duda, gdyż mobilizowałby PiS wewnętrznie i jednocześnie ograniczał frondy. Świadomość wroga czy silnego przeciwnika, często integruje i działa konstruktywnie. Tu Kaczyński nie okazał się dobrym strategiem.

PiS ma już najlepsze lata za sobą. Formacji tej pewnie jeszcze nie raz spadnie a następnie wzrośnie poparcie w notowaniach sondażowych, lecz nie odwróci to kierunku głównego procesu, który będzie prowadził do anihilacji partii.

Wyniszczającym (już w tym momencie) czynnikiem jest walka o sukcesję wobec domniemanego odejścia Kaczyńskiego. Ten element nakręcał będzie wewnętrzną rywalizację i frondy. Z kolei to negatywnie wpłynie na jakość rządzenia.

PiS stanie się areną sprzężeń zwrotnych: walka o sukcesję, pociągnie za sobą maksymalizację konfliktów interesów, te zaś zjawiska wpłyną na spadek notowań, a to znowuż na pogłębienie wewnętrznych działań odśrodkowych oraz napięć.

To jest już nieodwracalny proces, wyniszczający mechanizm, którego PiS nie będzie w stanie zatrzymać. Słabnąca pozycja PiS siłą rzeczy coraz bardziej zacznie uruchamiać demonstracje uliczne, które wtórnie również przełożą się na sytuację w PiS.

Po detronizacji Kaczyńskiego, zarówno „Zjednoczona Prawica” i PiS rozpadną się na drobne kawałki. Żaden z potencjalnych liderów (chyba, że pojawi się jakiś nowy obecnie nieznany), nie będzie w stanie zapewnić w PiS stabilizacji i zapanować nad dynamiką spontanicznej sytuacji.

Polskie partie tworzone są wg modelu (nazywam go charyzmatycznym) „wodzowskiego”. Budowane są na autorytecie założyciela, który staje się jednocześnie przywódcą. Nie ma hasła „umarł król niech żyje król”, bo po śmierci króla nic już nie ma.

Brak konwersji
Na protestach kobiet w sprawie aborcji wyraźnie nie zyskuje żadna z istniejących w Polsce sił politycznych. Nie jest to dziwne, a wynika z niekompatybilności pomiędzy wymiarem społecznym a politycznym. Energia protestu została zebrana w obszarze społecznym, tymczasem na terenie politycznym nie posiada on swojej reprezentacji. Żadna z istniejących sił politycznych nie jest w stu procentach reprezentatywna dla protestów kobiet.

W największym stopniu ducha tych nastrojów oddaje „Partia Razem” jednak o przełożeniu emocji społecznych na poparcie polityczne (notowania czy głosy) decydują dwa idące w parze elementy: 1) emocjonalny, i to jest; a także 2) pragmatyczny, racjonalny, i tego nie ma.

Wyborcy, nawet gdy kogoś emocjonalnie popierają, z kimś się ideologicznie oraz duchowo utożsamiają, zagłosują na ten podmiot tylko pod warunkiem powzięcia wysokiego domniemania skuteczności głosowania. Czyli żeby na kogoś zagłosować trzeba wysoko, pozytywnie definiować jego szanse, zaś „Partia Razem” niestety ich nie ma, poza tym jest już częścią innego politycznego tworu: „Lewicy”, który z kolei nie jest dla protestujących wiarygodny, natomiast OSK nie ma ściśle politycznej, partyjnej formuły.

Jeżeli ta niekompatybilność pomiędzy wymiarem społecznym i politycznym, a zatem brakiem politycznego narzędzia, które mogłoby przejąć oraz zdyskontować (potrzeba konwersji) społeczną energię, będzie dalej utrzymywana, może dojść do poważnych paradoksów.

Wówczas dojdzie do sytuacji niespotykanej, a także paradoksalnej, w ramach której poparcie wywołane w rezultacie niepokojów zainicjowanych przez strajkujące kobiety zbierze podmiot cieszący się w największym stopniu atutem świeżości: w tym przypadku najbardziej poważnym kandydatem do uzyskania tego efektu jest „Polska2050” Szymona Hołowni.

Byłby to poważny dysonans, gdyż lewicowa, mocno antyklerykalna energia poszłaby na konto centroprawicy kierowanej przez człowieka blisko związanego z kościołem katolickim.

Jeśli pomiędzy obszarem społecznych napięć a terenem politycznego działania nie zostanie zbudowana koherencja, a więc jeśli kobiety z OSK nie stworzą swojego politycznego narzędzia, ich wysiłki pójdą na marne, zaś energia będzie rozładowana lub przejmie ją ktoś inny, znajdujący się w innym miejscu sceny politycznej.

 

Autor jest socjologiem i dziennikarzem, prowadzi własną audycję w „Halo Radio” oraz pełni funkcję redaktora naczelnego „Czasopisma Ekspertów” Fundacji FIBRE. Zajmuje się analizami z zakresu filozofii polityki i socjologii polityki, a także obserwacji uczestniczącej. Interesuje go zwłaszcza fenomenologia oraz hermeneutyka. Jest autorem sześciu książek popularno-naukowych i w dziedzinie dziennikarstwa śledczego. Członek zarządu Fundacji FIBRE.

Życie bez własności?


Powoli, po cichu, coraz większą rolę odgrywają narzędzia finansowo-społeczne, których skutkiem ubocznym może być kryzys o nieznanym dotąd charakterze. Niektóre z nich, to nowe, niepozorne twory, które zagrażają podstawowej wartości, jaką jest własność.

Jerzy Mosoń: Problem zaczął się od strachu wywołanym przez kredyty, szczególnie te przyznawane bezpodstawnie lub z nikczemnym zamiarem pozbawienia majątku niewypłacalnego dłużnika. Ten strach zrodził nowe formy leasingu, abonamenty i modę na posiadanie bez własności.

Dożywotnie niewolnictwo
Jeśli ktoś musi sfinansować zakup nieruchomości kredytem udzielonym na tak długi okres, że czas jego spłaty może okazać się dłuższy niż pozostałe mu życie, to znaczy, że podpisując umowę z bankiem, godzi się niejako na dożywotnie niewolnictwo. Ta dość banalna i znana konstatacja, jeszcze sprzed wielkiego kryzysu finansowego z 2008 roku, nabiera obecnie nieco innego charakteru. Od lat kredytujemy zakup coraz większej liczby rzeczy codziennego użytku. Stajemy się posiadaczami droższych, trudniejszych do spłaty przedmiotów, jednocześnie mniej trwałych niż wcześniej, jak również zdecydowanie bardziej potrzebnych, a czasem nawet niezbędnych do funkcjonowania. Tymczasem aż do przelania ostatniej raty kredytu, właścicielem przedmiotu jest bank, więc jakiekolwiek zawirowanie zawodowe może pozbawić dłużnika nadziei na to, że kiedykolwiek stanie się właścicielem wymarzonej rzeczy.

Lepiej zatem pracy nie tracić. Ale to banał.

Produkty nie posłużą dłużej
Kwestii trwałości urządzeń nie poprawią raczej nowe zasady, którymi Komisja Europejska zobowiązuje producentów, by ci od kwietnia 2021 roku naprawiali oferowane urządzenia. Nowe regulacje miały wyjść naprzeciw oczekiwaniom konsumentów, którzy narzekali na trwałość urządzeń oraz fakt, że wiele z nich było nienaprawialnych. Niestety, choć nowe przepisy wymuszają na producentach oferowanie takich produktów, które dają się naprawić, to jednocześnie konstytuują proceder tworzenia produktów z ostateczną datą użyteczności – wystarczy by konsument otrzymał w tym zakresie informację.

Odciążenie pracodawcy, obciążenie pracownika
Zamiast stabilności zatrudnienia, której jeszcze niedawno oczekiwano od pracodawców, w ostatnich latach rośnie raczej presja na pracownikach, by ci byli nieustannie gotowi do przekwalifikowania się. Dostrzegając plus takiej sytuacji, bo bez wątpienia jest nim konieczność rozwoju, nie można przejść obojętnie obok faktu, że człowiek, od którego wymaga się stałej gotowości, żyje w ciągłym strachu. A to z kolei nie sprzyja ani budowaniu relacji, ani tym bardziej tworzeniu, nawet podstawowych komórek społecznych. Czasami, zatem lepiej niż kupić coś na kredyt, licząc na to, że kiedyś stanie się to naszą własnością, wygodniej jest od razu porzucić tę nadzieję i zgodzić się jedynie na jej czasowe posiadanie. I tu w sukurs przychodzą właśnie nowe narzędzia finansowe.

Lepiej nie mieć?
Wśród nich są liczne abonamenty, jest też odświeżony leasing dedykowany już nie tylko firmom, ale też wypłacalnemu konsumentowi. Jeśli dokonamy symulacji kosztów zakupu auta wartego 125 tys. zł i pozyskania możliwości użytkowania go w ramach leasingu konsumenckiego, to wziąwszy pod uwagę wszystkie czynniki, w tym koszty ubezpieczenia oraz prognozowaną utratę wartości samochodu, gdzie już po pierwszym roku wynosi ona nawet 20 proc., okaże się wtedy, iż leasing jest nie tylko bezpieczniejszy, lecz też tańszy od zakupu gotówkowego. Przy czym, trzeba mieć na uwadze, że leasing konsumencki nie oferuje odliczeń podatkowych, które zapewnia jego tradycyjna forma: dla firm. To jak bardzo leasing, jako taki, jest atrakcyjny dla polskiego użytkownika mówią dane statystyczne. Na początku 2020 roku Związek Polskiego Leasingu poinformował, że w roku 2019 firmy leasingowe udzieliły łącznego finansowania na poziomie 77,8 mld zł. W większości były to środki wydane na inwestycje firmowe. Przedsiębiorstwa stanowią, bowiem aż 99,4 proc. wszystkich klientów polskiej branży leasingowej.

Uzmysławia to skalę problemu. Generalnie właścicielami samochodów w Polsce są firmy, co najwyżej banki, udzielające leasingu lub kredytu, z rzadka jest to tylko Kowalski. Wraz z popularyzacją stosunkowo nowego narzędzia finansowego, jakim jest leasing konsumencki, można się spodziewać dalszego spadku udziału rynkowego aut będących własnością prywatną.

Thing sharing
Leasing konsumencki nie jest jednak największym zagrożeniem dla istnienia wartości, jaką jest własność. Zwężanie ulic w miastach z pobudek ekologicznych, sprzyja powstawaniu „korków”, które z kolei zniechęcają do wyjeżdżania do centrum aglomeracji własnym autem. Jeśli ktoś „dusi się” w komunikacji zbiorowej, może skorzystać z wynajmu krótkoterminowego, ale też z car sharingu. Ten drugi trend zdaje się być obecnie dominującym w świecie motoryzacji. Zgodnie z ideą car sharingu, nie trzeba mieć samochodu na własność. Wystarczy mieć na karcie odpowiednie środki, by przejechać się samochodem. Gdy zasoby na karcie się skończą albo upłynie czas wypożyczenia, centrala mająca pełną kontrolę nad autem może wyłączyć silnik, tudzież w skrajnych przypadkach powiadomić policję.

Czym jeszcze zaczniemy się dzielić, jeśli nie będzie nas stać na posiadanie tego na własność? Czy możliwe jest tworzenie rodziny w społeczeństwie, w którym własność będzie luksusem, jak w czasach społeczeństwa feudalnego czy też okresie niewolnictwa? Być może te obawy są na wyrost. Przecież w epoce przed-komórkowej takim sharowanym urządzeniem była budka telefoniczna. Trudno jednak dziś orzec, czy tak daleko odchodząc od własności robimy krok do przodu, czy też cofamy się w rozwoju.

 

Autor jest szefem Zespołu ds. Geopolityki i Polityki Zagranicznej Fundacji FIBRE. W przeszłości pełnił funkcję redaktora naczelnego magazynu „Gentleman”, a także z-ca redaktora naczelnego czasopisma Polish Market. Kierował Działem Prawnym tygodnika „Gazeta Finansowa”. Na swoim koncie ma wiele publikacji w „Rzeczpospolitej” (w której pracował), w Kwartalniku Geopolitycznym „Ambassador”, w miesięczniku „Home&Market” oraz w czasopismach prawniczych, m.in. w prestiżowym branżowym miesięczniku „Radca prawny”.Jest także reżyserem i producentem filmów.

Wierzę w Boga Kanta!


Dla Immanuela Kanta Bóg jest postulatem praktycznego rozumu. Jest niepoznawalny ani niepotwierdzony naukowo (Kant uważa, że nigdy nie uda się tego zrobić), lecz jak każda metafizyczna idea, może być potraktowany nie w sensie konstytutywnym, ale regulatwnym, czyli może być czynnikiem rozwijającym naukę, celem do którego nauka zmierza, próbuje go uchwycić, jednak nigdy nie osiągnie.

Roman Mańka: To co robi Kant, to bardzo precyzyjnie wyznacza linię podziału pomiędzy nauką (nazywa ją rozumem teoretycznym), a wiarą (rozumem praktycznym). Jest niczym geodeta, wytycza granice. Zaprzecza możliwości racjonalnego czy, określając problem jeszcze szerzej, naukowego potwierdzenia istnienia, idei takich jak Bóg, nieśmiertelna dusza, świat jako całość, ale przenosi je na inne pole: z obszaru naukowego na teren wiary i moralności; nakazuje postrzegać z innej perspektywy. Nikt, żaden z filozofów czy naukowców, nie zrobił dla sekularyzacji więcej niż Kant. Przed Kantem nauka była oparta na metafizyce i wymieszana z religią. Po Kancie, nauka oraz religia, mają dużo jaśniej wyznaczone dziedziny działalności. Kant oczyścił naukę z metafizyki.

Pomiędzy Kartezjuszem a Hume,em
To właśnie przedstawiciel skrajnego, brytyjskiego empiryzmu, David Hume, budzi Kanta z dogmatycznego snu. Szkot obala kluczowe dla średniowiecznej scholastyki pojęcia wrodzonych idei umysłu, jak również zasadę przypadkowości. Twierdzi, że reguła substancji nie istnieje, zaś pomiędzy rożnymi okolicznościami mogą być tylko następstwa, sukcesje, czyli powtarzalność zaobserwowana w czasie, a nie konieczne, logiczne związki przyczynowo-skutkowe.

Hume przedstawia bierną koncepcję człowieka w kontekście poznania. U Humea człowiek jest bierny, a za prawdę można uznać jedynie to, co mogą zarejestrować nasze zmysły.

Kant dokonuje przełomu w dwóch punktach, co zostaje uznane za swoisty „kopernikański przewrót”: po pierwsze, przejmuje od Humea negatywną wersję substancji i związków przyczynowo-skutkowych, a przede wszystkim założenie, że poznanie rozpoczyna się od zmysłów; po drugie, zmienia rolę człowieka w procesie poznawczym, z biernej na aktywną.

U Kanta człowiek jest aktywny, i to jest właśnie fundamentalna zmiana.

W tym miejscu pozwolę sobie na dygresję. Kiedy patrzy się dziś na znakomitą większość polskich dziennikarzy, ale nie tylko polskich i nie tylko dziennikarzy, również prawników, artystów, czy nawet naukowców, ma się wrażenie, że zatrzymali się na sceptycyzmie metodologicznym Hume’a, a zapomnieli o krytycyzmie Kanta.

Do doświadczenia podchodzą bardzo ściśle, co może mieć pewne uzasadnienie (lecz też nie do końca) na terenie nauk przyrodniczych, jednak w sferze humanistycznej, w obszarze działalności człowieka, doświadczenie musi być obrobione przez rozum.

„Miej odwagę posługiwać się własnym rozumem” – wołał Kant, nawiązując w ten sposób do Horacego i jego słynnej formuły: „sapere aude”.

Synteza i współpraca
Racjonalizm kartezjański oparty był na wątpieniu („cogito ergo sum”). Człowiek afirmował się przez kontemplację własnego ja, co miało również konsekwencje moralne i polityczne, i co Hannah Arend, uznała późnij za źródło indywidualizmu. Następni filozofowie, tacy jak Max Weber czy Richard Rorty, dowodzili, że z tego indywidualizmu, którego źródłem był racjonalizm, wyrósł pragmatyzm oraz utylitaryzm, które doprowadziły w końcu do wielkich nieszczęść XX wieku, a także poskutkowały zepsuciem procesów demokratycznych. Założenie, że prawdą jest to co ma wartość praktyczną albo użytkową, na gruncie etyki czy polityki, a więc dziedzin aktywności człowieka, przyniosło dramatyczne konsekwencje.

Racjonalizm kartezjański zakładał, że w sferze sensorycznej, w układzie zmysłów znajduje się prawda, jednak do jej potwierdzenia potrzebował Boga, który gwarantował prawdziwość zewnętrznych postrzeżeń. Bóg chce dla człowieka dobrze, a zatem go nie oszukuje.

U Kanta, na płaszczyźnie nauki, Bóg jest niepotrzebny. Kant przenosi go w inne miejsce: na obszar rozumu praktycznego, czyli moralności i religii. W poznaniu zaś rozum radzi sobie sam, w oparciu o zmysły.

Filozofia Kanta, to nie kompromis, lecz synteza (to jest dużo lepsze słowo) działania zmysłów i rozumu. Ten ostatni wytwarza pojęcia, które są stosowane do przedstawień zmysłowych. Jak pisze sam Kant: „zmysły bez pojęć byłyby puste, natomiast pojęcia bez zmysłów – ślepe”. Potrzebna jest więc współpraca obydwu władz: zmysłów i rozumu. Dlatego rozum dokonuje obróbki, uporządkowania materiału empirycznego dostarczanego przez zmysły. Kategoryzuje treść zmysłową. Odbywa się to poprzez zastosowanie pojęć aposteriorycznych i apriorycznych (czyli kategorii) zmysłów i intelektu, jak również schematów oraz zasad wytworzonych przez wyobraźnię. Cały proces zachodzi symultanicznie (jednocześnie), a wyobraźnia stanowi czynnik mediacji zmysłów z rozumem.

W ten sposób zachodzi proces poznania: zmysły i rozum pozostają w komplementarnym stosunku współpracy. Rzeczywistość jest chaosem, posiada skłonność do przyjmowania figur anarchistycznych. I gdyby nie rozum, przekazywane przez zmysły treści, miałyby również nieuporządkowany charakter.

A tak, rozum je porządkuje. Lecz to jednocześnie oznacza, że rozum nas oszukuje.

Porządek fenomenalny i noumenalny
W celu nadaniu przez człowieka jedności oraz porządku poznania, musi istnieć aperepcja transcendentalna lub inaczej: ja transcendentalne, które towarzyszy ja empirycznemu. Wszystkie nasze przedstawienia (tak zewnętrzne, jak i zewnętrzne), doświadczenia, wszystko to co rejestrujemy na poziomie sensorycznym poprzez zmysły, składa się właśnie na ja empiryczne, któremu ja transcendentalne towarzyszy i nadaje jedność.

Ja transcendentalne wykracza poza ja empiryczne, a ujmując problem precyzyjniej, znajduje się poza nim (stąd nazwa). Ja transcendentalne jest noumenem, nie znajduje się wewnątrz ja empirycznego, a jakby obok, stanowiąc coś w rodzaju podmiotu, a traktując ja empiryczne jako przedmiot.

Ja transcendentalne jest z boku, towarzyszy ja empirycznemu i obserwuje cały proces poznawczy. To świadomość, że postrzegamy, że doświadczamy, że myślimy. Doświadczamy sami siebie z zewnątrz.

Wspominając o ja transcendentalnym dotknęliśmy arcyważnego w filozofii Kanta zagadnienia noumenów. Kant rozróżnia porządek fenomenalny (fenomenów) oraz noumenalny. To rozróżnienie jest ważne ze względu na jeszcze inny podział: nauka – metafizyka. Pierwsza zajmuje się fenomenami; druga – noumenami, czyli rzeczywistością niepoznawalną.

Fenomeny to przedmioty naszego poznania, rzeczy tak jak się jawią, które poznajemy, są w zakresie naszego poznania, dostępne naszym władzom i procedurom poznawczym. Noumeny, to przedmioty same w sobie, znajdujące się poza granicami naszego poznania. Fenomeny mają swoje źródło w noumenach, są obecne w naszym doświadczeniu, w naszym procesie poznawczym; noumeny są poza nim: są poza czasem i przestrzenią, czyli poza formami estetyki transcendentalnej, wytworzonymi przez nasze zmysły (struktury zmysłów).

Zmysły ich nie widzą, nie rejestrują, a rozum również zobaczyć ich nie może. Nie ma bowiem czegoś takiego, jak bezpośrednia zmysłowość rozumu: rozum działa poprzez zmysły.

Opisując problem w pewnym uproszczeniu i naciągając analogię w celu lepszego zrozumienia teorematu: stosunek fenomenów do noumenów jest jak relacja punktów unaocznianych na ekranie radaru do rzeczywistych obiektów. Na radarze widzimy świecące na czerwono lub niebiesko punkciki; realnych obiektów/przedmiotów nie widzimy.

Noumeny są poza naszym poznaniem.

Determinizm struktury umysłu
Widzimy, jak rygorystycznie Kant dokonał rozróżnienia pomiędzy nauką a metafizyką. Zakwestionował możliwość racjonalnego i naukowego poznania rzeczy samych w sobie (czyli noumenów) oraz idei metafizycznych, takich jak nieśmiertelność duszy, kosmosu jako całości, Boga jako koniecznego, nadrzędnego, absolutnego podmiotu. Zanegował całą metafizykę. Jak sam powiedział: zniszczył idee metafizyczne postrzegane jako wiedza, żeby zrobić miejsce wierze.

To co nie mieściło się w spektrum rozumu teoretycznego, czyli empirycznego i spekulatywnego poznania, przesunął na obszar rozumu praktycznego, tam uczynił miejsce dla idei metafizycznych: nieśmiertelnej duszy oraz Boga.

Kant uważał, że dusza i Bóg są niepoznawalne, gdyż znajdują się poza doświadczeniem, a więc nie stosuje się do nich pojęcie substancji; nie można ich poznać naukowo, nie da się ich poddać weryfikacji, nie uda się wobec nich przeprowadzić procedur falsyfikacji, nie można im nawet zaprzeczyć, ale zdaniem Kanta nie da się o nich nie myśleć. Wynika to ze struktury umysłu, która determinuje idee metafizyczne. Ludzki umysł jest w ten sposób skonstruowany, że dąży do idei metafizycznych, jako absolutnych jednostek poznawczych oraz warunków bezwarunkowych, podmiotów bezwzględnych.

Bóg jest postulatem rozumu

Użycie regulatywne
Kant nie stwierdza istnienia Boga w znaczeniu konstytutywnym, nie twierdzi, że go można poznać, nie zakłada jego obecności ani nawet realnego istnienia, lecz jednocześnie przyjmuje jego występowanie w sensie regulatywnym, jako coś co reguluje poznanie, a także porządkuje to, co znajduje się w doświadczeniu, w sferze zmysłów, rozumu, poznania, i nauki.

Jest to bardzo konstruktywne, rozwojowe założenie. W ten sposób wiara toruje drogę nauce, rozwija ją. Religia, moralność, metafizyka z jednej strony, i nauka z drugiej, nie muszą pozostawać w relacji antonimicznej.

Przyjęcie idei metafizycznych, na gruncie praktycznego rozumu, w rozumieniu hipotetycznym, spełnia regulatywną funkcję poznania. Rozum dąży do coraz większego uogólnienia treści, do wyższego poziomu poznania, przechodzi od warunkowości do bezwarunkowości, i od względności do absolutu. Owa naturalna dynamika rozwoju rozumu prowadzi do tworzenia idei nieśmiertelności duszy, kosmosu jako całości, a także Boga, czyli jak stwierdza sam Kant: czegoś co jest zawsze podmiotem, ale nigdy orzecznikiem.

Kant wyróżnia trzy terminy ostateczne: 1) postrzeganie, doświadczenie potrzebuje ja transcendentalnego, towarzyszącego, stabilnego, oraz nadrzędnego w stosunku do ja empirycznego; 2) rozum postuluje ostateczne założenie, które obejmować będzie w sobie wielość łańcuchów przyczynowych rejestrowanych przez umysł; 3) [wreszcie] rozum poszukuje nadrzędnego warunku możliwości istnienia (Boga), wszystkiego co można pomyśleć.

Rozum dąży do tego czego nie można udowodnić. Wierzymy w to na co nie mamy dowodów. Jedynym wyjściem na rozwiązanie problemu idei metafizycznych jest przesunięcie ich z terenu poznania, na obszar wiary.

Kłopot nie polega na tym, że idee metafizyczne są błędne czy fałszywe same w sobie (jako noumeny), ale że zostały potraktowane w błędny sposób. Dokonana przez Kanta zmiana użycia konstytutywnego w użycie regulatywne rozwiązuje ten problem. Ważność konstytutywna polega na założeniu, że idea odzwierciedla czy reprezentuje przedmiot transcendentny, znajdujący się poza estetycznymi formami zmysłowości, a więc poza doświadczeniem czasowo-przestrzennym. Tymczasem uprawnione jest jedynie użycie regulatywne, które ogranicza się do wyznaczenia kierunku oraz możliwości nadrzędnej jednostki poznania, bez realnego stwierdzania niczego co by znajdowało się poza doświadczeniem.

Przy takim właśnie założeniu (regulatywnym) idee metafizyczne nie wprowadzają ludzi w iluzję, że coś istnieje poza zmysłami i doświadczeniem, lecz dużo lepiej porządkują i organizują to, co znajduje się wewnątrz doświadczenia, a przed wszystkim pozwalają na rozwój poznania i nauki.

Z tego powodu, Bóg jest przydatny oraz potrzebny. Nawet, gdy nauka dokonuje jego falsyfikacji, to się rozwija, penetrując wszechświat w poszukiwaniu Boga.

 

Autor jest socjologiem i dziennikarzem, prowadzi własną audycję w „Halo Radio” oraz pełni funkcję redaktora naczelnego „Czasopisma Ekspertów” Fundacji FIBRE. Zajmuje się analizami z zakresu filozofii polityki i socjologii polityki, a także obserwacji uczestniczącej. Interesuje go zwłaszcza fenomenologia oraz hermeneutyka. Jest autorem sześciu książek popularno-naukowych i w dziedzinie dziennikarstwa śledczego. Członek zarządu Fundacji FIBRE.