Przebieg drugiej fazy wojny na Ukrainie, gdzie Rosja radzi sobie lepiej niż w pierwszym miesiącu, potwierdza, jak ważna jest ciężka artyleria oraz to co nad Wisłą praktycznie już nie występuje, a jest w zasięgu ręki. Czego będzie potrzebować Polska w najbliższych tygodniach by zwiększyć swoje bezpieczeństwo?
Jerzy Mosoń: Nadzieje, że tzw. „wiejskie gry” w postaci partyzantów wyposażonych w NLAW czy Javeliny zapewnią sukces kolejnym zaatakowanym państwom to recepta na samobójstwo. Tym bardziej, że Rosjanie raczej nie popełnią już tych samych błędów, jak w przypadku pierwszych tygodni wojny z Ukraińcami, kiedy to stosowali szybkie rajdy bez odpowiedniego zabezpieczenia flanek. Dzięki temu Kijów nie padł w 72 godziny, czego obawiali się alianci, a armia Putina poniosła ciężkie straty.
Rzeźnik zmienił strategię
Ten czas, wraz z pojawieniem się nowego dowódcy generała Aleksandra Dwornikowa minął. Rosyjski watażka wsławił się w Syrii skutecznym i bezwzględnym prowadzeniem działań z użyciem ciężkiej artylerii. Podobnie postępuje w Ukrainie, sprawiając, że choć front przesuwa się powoli, a Rosjanie wciąż ponoszą straty, to jednak odnoszą sukcesy. Jeśli zatem ciężka artyleria z Zachodu nie dotrze na czas by wspomóc Kijów, to można spodziewać się zajęcia lwiej części tego kraju. Ukraińcom zaczyna brakować już bowiem odwodów, a to przy tak wyczerpującej obronie perspektywa porażki. Wniosek numer jeden z tej lekcji to: czołgów i armatohaubic nigdy zbyt wiele.
Dostęp do morza zobowiązuje
Również na przykładzie Ukrainy widać, że sama obrona nabrzeża to za mało – sytuacja Polski jest w tym zakresie bliźniaczo podobna do ukraińskiej. Potrzebne są okręty, w tym trudniej wykrywalne łodzie podwodne. Czy realizacja programu Miecznik zapewni wystarczające zasoby to już zupełnie inna rzecz. Ważne, że obecnie z jednym pływającym Gawronem sytuacja polskiej floty jest dramatyczna. Jeśli zatem polskie władze chcą zapewnić bezpieczne dostawy paliw do polskich portów to nie ma innej drogi jak wsparcie okrętów NATO do czasu odbudowy polskiej Marynarki Wojennej. Choć szczegóły nie są w tej kwestii znane szerokiej opinii publicznej to już teraz Polska może liczyć na kilka sojuszniczych jednostek, w tym tak potrzebne łodzie podwodne.
Polska „laserowa kopuła”
Wreszcie obrona przeciwrakietowa i przeciwlotnicza. Ludobójstwo, którego dopuszcza się armia Putina wyraźnie pokazuje, że nie wystarczy chronić infrastrukturę krytyczną w postaci węzłów kolejowych, elektrowni czy składów paliw. Bez własnej „żelaznej kopuły” zabezpieczającej również obiekty cywilne obrona będzie niemożliwa. Warto tu podkreślić, że klasyczne pociski przeciwrakietowe nie są już wystarczająco skuteczne, a przede wszystkim są zbyt drogie by zgromadzić ich wystarczająco dużo wobec potencjalnego, zmasowanego ataku. Stąd potrzeba instalacji laserów dużej mocy tj. 300kW, nawet jeśli byłyby to najpierw konstrukcje jedynie stacjonarne zasilane z magazynów energii i sieci energetycznej. Przy budowie tych konstrukcji warto byłoby wykorzystać polskie badania nad laserami – nie musimy wszystkiego kupować… Centrum Techniki Laserowej – duma polskich badań mogłoby służyć ochronie życia ludzkiego również w inny sposób niż tylko w zastosowaniach medycznych.
Ludzie muszą mieć gdzie się schować
Last but not least to schrony. Przykład Mariupola pokazuje jaki rodzaj bunkrów jest wystarczająco skuteczny by można było tam przetrwać nawet do dziesięciu tygodni i to wobec zmasowanego ataku. Miasta pozbawione podobnych schronów skazują swą ludność na zagładę. Niestety od dawna przy budowie obiektów użyteczności publicznej nie uwzględnia się potrzeb obrony cywilnej na wypadek wojny, a stare budynki nie są należycie konserwowane, aby ich piwnice mogły stanowić sensowną ochronę. Najbardziej jaskrawym przykładem braku wyobraźni decydentów w sytuacji zagrożenia atakiem jest warszawskie metro, którego budowa była doskonałą okazją do stworzenia dużej liczby schronów. Niestety w większości odcinków tychże, podziemne tunele zostały położone zbyt płytko, aby mogły być dla kogoś bezpieczną kryjówką. Dość powiedzieć, że najgłębsza stacja warszawskiego metra Metro Centrum Nauki Kopernik jest położona na głębokości 23 m i dziesięciu centymetrów. W Moskwie najgłębiej położona stacja leży 84 m pod ziemią.
Czy zdążymy zniechęcić agresora?
Największym problemem jest jednak nie fakt obecnych deficytów polskiego wojska czy obrony cywilnej, ale to, że powyższe wnioski powinny być dla władz zarówno centralnych jak i samorządowych znane od tygodni i skłaniać je do błyskawicznych działań. Tych jednak nie widać. Nie, nie dlatego, że prowadzone są w tak ścisłej konspiracji, ale dlatego, że ich nie ma bądź, pomijając zabiegi resortu Obrony w zasadzie nie występują. Obserwowane obecnie kontrole budynków użyteczności publicznej na okoliczność posiadanych w nich piwnic to działanie w najlepszym razie tylko dla pozoru. Takie dane dotyczące informacji, gdzie ludność cywilna mogłaby się schronić w razie wojny powinny być co roku aktualizowane i gromadzone w bazie danych każdego miasta, a nie zbierane ad hoc. Teraz jest czas na to, by nadrabiać inne zaległości: tworzyć nowe, piętrowe schrony jak ten w Mariupolu, wykorzystując korzystne ukształtowanie terenu, porozumieć się z sektorem prywatnym w kwestii technologii do budowy własnych dział laserowych dużych mocy, wymusić na NATO uzupełnienie braków w ciężkiej artylerii.
Ukraińcy przelewając codziennie krew kupują Zachodowi czas, ale ta sytuacja nie będzie trwać wiecznie.
Autor jest szefem Zespołu ds. Geopolityki i Polityki Zagranicznej Fundacji FIBRE. W przeszłości pełnił funkcję redaktora naczelnego magazynu „Gentleman”, a także z-ca redaktora naczelnego czasopisma Polish Market. Kierował Działem Prawnym tygodnika „Gazeta Finansowa”. Na swoim koncie ma wiele publikacji w „Rzeczpospolitej” (w której pracował), w Kwartalniku Geopolitycznym „Ambassador”, w miesięczniku „Home&Market” oraz w czasopismach prawniczych, m.in. w prestiżowym branżowym miesięczniku „Radca prawny”. Jest także reżyserem i producentem filmów oraz doradcą biznesowym.