Trzy listy opozycji w wyborach do Sejmu, to jest ryzykowny wariant. Skoro opozycję miałyby reprezentować trzy listy, to wówczas w praktyce w Sejmie znajdzie się pięć podmiotów opozycji (nie licząc Konfederacji, itd.). Stworzenie rządu z pięciu elementów może być bardzo trudne, a rządzenie w takich warunkach jeszcze trudniejsze.
Roman Mańka: Ryzyko polega na tym, iż nie wszystkim będzie się opłacało partycypować w tego rodzaju strukturze władzy i pojawi się pokusa, aby w bardziej, lub mniej oficjalny sposób przyjąć ofertę sojuszu z PiS.
Gdzie kucharek sześć… Np., gdyby Lewica (lub któreś z ugrupowań wchodzące w jej skład) miała wejść w koalicję rządzącą złożoną z pięciu ugrupowań, mogłaby liczyć na jednego, spośród pięciu, wicepremierów, dwóch, może trzech ministrów, jednego wicemarszałka Sejmu, spośród pięciu, paru wojewodów.
To się nie opłaca. PiS zaoferowałby dużo więcej: jednego wicepremiera, ale spośród dwóch, sześciu, siedmiu ministrów, wiceministrów we wszystkich resortach, siedmiu wojewodów, wszystkich wicewojewodów, wicemarszałka Sejmu (spośród dwóch), a może nawet i samego marszałka Sejmu, jeżeli układ polityczny by tego wymagał. No i oczywiście niezliczoną ilość posad w agencjach rządowych oraz spółkach skarbu państwa, wspólne zarządzanie mediami publicznymi.
Uczestniczenie w rządzeniu, w warunkach dużej ilości koalicjantów z partykularnego punktu widzenia nie opłaca się, pomijając już problem, że jest to wariant bardzo niekorzystny dla państwa, gdyż w sposób nieracjonalny i niepragmatyczny rozbudowuje strukturę rządu i administracji państwa.
Uruchomienie przepływów Jeżeli PiS będzie wystarczająco silny (co to znaczy wystarczająco silny?; to znaczy, że osiągnie więcej niż 35 proc. poparcia w skali kraju), zaś opozycja wejdzie do Sejmu trzema listami z czego po wyborach wyłoni się pięć podmiotów, może się zdarzyć, iż któryś z nich, z koniunkturalnych, partykularnych pobudek, pójdzie na współpracę z PiS. Najbliższa tej pokusy jest moim zdaniem: Lewica.
Sęk jednak w tym, że PiS może nie być wystarczająco silny (choć to jeszcze nie jest do końca przesądzone). Zakładam, że w wyborach do Sejmu wystartuje sześć komitetów: PiS (albo Zjednoczona Prawica), Koalicja Obywatelska, Polska2050-PSL, Lewica, Konfederacja, oraz Agro-Unia.
Struktura aktorów (graczy) na scenie wyborczej jest niesamowicie ważna i najczęściej właśnie ten czynnik – strukturalny – decyduje o wynikach wyborów.
Dla PiS-u jest to śmiertelnie niebezpieczny i niebywale niekorzystny układ, gdyż koalicja Polska2050-PSL oraz Agro-Unia wręcz „oskubią” go z poparcia w jego wyborczym bastionie, czyli na prowincji, na wsi i w małych miasteczkach.
Dlatego sens ma wystawienie przez opozycję dwóch list: jedna będzie efektywnie konkurować z PiS na prowincji, zabierając partii Jarosława Kaczyńskiego dużo głosów i w ten sposób otwierając nieosiągalne do tej pory przepływy, zaś druga lista (np. KO-Lewica) zmiażdży PiS w wielkich miastach.
Z dwóch podmiotów łatwiej też po wyborach będzie stworzyć rząd i sprawować władzę.
(pisząc o opozycji mam na myśli: KO, Polskę2050-PSL, Lewicę)
Autor jest socjologiem i dziennikarzem, prowadzi własną audycję w „Halo Radio” oraz pełni funkcję redaktora naczelnego „Czasopisma Ekspertów” Fundacji FIBRE. Zajmuje się analizami z zakresu filozofii polityki i socjologii polityki, a także obserwacji uczestniczącej. Interesuje go zwłaszcza fenomenologia oraz hermeneutyka. Jest autorem sześciu książek popularno-naukowych i w dziedzinie dziennikarstwa śledczego. Członek zarządu Fundacji FIBRE.
Od kilku dni toczy się dyskusja czy opozycja w przyszłorocznych wyborach parlamentarnych ma wystawić jedną listę czy dwie. Ja odpowiem na to pytanie: oczywiście, że dwie, bo wówczas opozycja uzyska więcej mandatów i straci mniej głosów. Być może obecnie z PiS uda się wygrać przekonująco również jedną listą, lecz dwie dadzą większą zdobycz foteli poselskich.
Roman Mańka: Problemem przy jednej liście jest elektorat wiejski i z małych miast. Wyborcy Ci nie akceptują Platformy Obywatelskiej. Każda koalicja, w której partycypować będzie PO zostanie na prowincji odrzucona, tym bardziej kiedy „twarzą” takiej formacji miałby zostać Donald Tusk. Po prostu PO jest na wsi nieakceptowalna. W układzie jednej opozycyjnej listy z udziałem PO, jeżeli ludowi wyborcy PSL-u staną przed alternatywą: koalicja opozycji albo PiS, wybiorą (niestety) PiS. Gdy natomiast powstaną dwie opozycyjne listy: Polska2050-PSL oraz PO-Lewica, ludowy elektorat PSL nie odpłynie do PiS, lecz zagłosuje na Hołownię i PSL. I tak właśnie wariant jest optymalny.
Warunek kategoryczny Przy wspólnej liście (z udziałem PO), PSL i Hołownia (który również jest względnie popularny na wsi i w małych miasteczkach) tracą wyborców. Ta strata to może być nawet 10 proc, które w ten sposób zyska PiS. Przy dwóch listach opozycyjnych, wyborcy z prowincji nie muszą stać przed alternatywą PO albo PiS, i wówczas wybiorą trzecią opcję: PSL w koalicji z Hołownią.
Szczerze mówiąc, to dziwię się, iż ludzie mieniący się ekspertami zastanawiają się czy jedna lista czy dwie. Przecież trzy lata temu ta lekcja była już przerabiana. Gdy tworzono jedną listę opozycji w postaci Koalicji Europejskiej, przestrzegałem, na długo przed wyborami, przed konsekwencjami tego kroku. Pamiętam, iż opublikowałem wówczas artykuł: „Zbyt rozciągnięty front”.
Ostrzegałem, że w takiej konfiguracji opozycja wyborów nie wygra, tracąc właśnie elektorat na wsi i w małych miasteczkach oraz wzmacniając PiS. Życie pokazało, że tak się właśnie stało. Pół roku później, gdy w wyborach do Sejmu opozycja wystawiła trzy list, okazało się, że PiS zdobył mniej głosów niż w wyborach do Europarlamentu, bo na wsi i w małych miasteczkach miał wówczas konkurentów, a w elekcji europejskiej był tam właściwie bezkonkurencyjny.
Jest jeden warunek pewnej porażki PiS. Żeby formacja Jarosława Kaczyńskiego przegrała jakiekolwiek wybory musi mieć silnego konkurenta na prowincji. Nie zrobi tego żadna koalicja, z którą kojarzony jest szyld PO, lub nazwisko Tuska.
Co innego w wielkich miastach, tam PO może dominować.
Koniunkcje wywołują przesilenia Jest jednak jeden poważny kłopot: (otóż) jeżeli nie powstanie jedna lista, to wówczas będą trzy. Na takim wariancie najbardziej straci PO, bo po prostu zostanie oskubane: z lewej strony przez Lewicę, a z prawej przez koalicję: Hołownia-PSL. W takim układzie (trzech opozycyjnych list), również PiS nie będzie bez szans.
Trzeba też pamiętać o jeszcze jednej rzeczy. Rok 2023 to koniunkcja. Odbędą się wówczas nie tylko wybory parlamentarne, lecz również samorządowe. A w trakcie koniunkcji różne rzeczy mogą się zdarzyć. I różne alianse mogą być zawierane.
Jak mawiała moja idolka, Hannah Arendt: „polityka i religia, to dwie dziedziny, w których mają miejsce różne cuda”.
Autor jest socjologiem i dziennikarzem, prowadzi własną audycję w „Halo Radio” oraz pełni funkcję redaktora naczelnego „Czasopisma Ekspertów” Fundacji FIBRE. Zajmuje się analizami z zakresu filozofii polityki i socjologii polityki, a także obserwacji uczestniczącej. Interesuje go zwłaszcza fenomenologia oraz hermeneutyka. Jest autorem sześciu książek popularno-naukowych i w dziedzinie dziennikarstwa śledczego. Członek zarządu Fundacji FIBRE.
Rok 2021 przyniósł Polsce agresję ze strony reżimu Aleksandra Łukaszenki i choć to jeszcze nie atak konwencjonalny, to konflikt migracyjny na granicy w każdej chwili może przerodzić się w coś dużo groźniejszego. Co wówczas? Jak przysłowiowy Kowalski, bez wcześniejszego przeszkolenia, może przygotować się na inwazję, aby zwiększyć swoje szanse na przeżycie?
Jerzy Mosoń: Na przestrzeni kilkudziesięciu lat możliwości prowadzenia działań zbrojnych wzrosły diametralnie. Nie zmienia to faktu, że część form agresji, począwszy od cyberataków, przez presję energetyczną, ekonomiczną czy polityczną, a kończąc na przerzucie migrantów może skończyć się klasycznym ostrzałem i wkroczeniem wojsk nieprzyjaciela. To opracowanie na okoliczność właśnie takiej sytuacji.
Wojna to codzienność W ostatnich latach. w Europie lub na jej rubieżach, tradycyjnie prowadzonej wojny doświadczyli: Ukraińcy, Gruzini, Czeczeńcy, Ormianie i Azerowie. Jeszcze wcześniej mieszkańcy byłej Jugosławii. Konwencjonalna wojna jest od wielu lat codziennością Syryjczyków, Irakijczyków, Kurdów, Afgańczyków i wielu innych nacji. W następstwie bombardowań, ostrzału rakietowego czy też wkroczenia obcych sił, wiele rodzin musiało opuścić swe domy. Warto wspomnieć, że tylko od czasu napaści Rosji na Krym i Donbas w 2014 r. Ukrainę opuściło ponad dwa miliony mieszkańców. Czy to samo może spotkać Polaków?
Wishful thinking Wiara w to, że ewentualny konflikt, w którym ofiarą byłaby Polska mógłby być mniej dotkliwy dla tubylców niż dla wymienionych wcześniej narodów to przejaw niczym nieuzasadnionego myślenia życzeniowego. Często bierze się ono z nieodpowiedzialnych opinii ekspertów sugerujących, że Polska jako członek NATO i Unii Europejskiej nie powinna obawiać się ataku militarnego. Dopóki polskie wojsko nie będzie dysponować odpowiednim arsenałem odstraszania, czyniącym atak na ochraniany kraj nieopłacalnym, dopóty ryzyko inwazji jest wysokie. Ale co zrobić, jak postępować w okresie przejściowym, skoro na wschodniej granicy dzieje się źle?
Braterskie wsparcie Polska armia zaatakowana przez samą Białoruś prawdopodobnie byłaby w stanie się obronić. Kłopot w tym, że 4 listopada 2021 r. władze naszego wschodniego sąsiada podpisały z Rosją 28 programów mających na celu integrację obydwu państw. Oznacza to, że hipotetyczny atak ze Wschodu na Polskę byłby prawdopodobnie agresją wojsk białoruskich wspieranych przez Siły Zbrojne Federacji Rosyjskiej. Jak mogłoby to wyglądać? Rosja od lat ćwiczy scenariusze inwazji na Polskę. W większości z nich zagrożeni są zarówno mieszkańcy terenów przygranicznych, jak i dużych miast oraz rejonów, gdzie stacjonują główne siły polskiej armii czy też Sojuszu Północnoatlantyckiego.
Narażeni na atak Oznacza to, że bezpiecznie nie może się czuć ani warszawiak ani szczecinianin, spokojnej głowy nie może też mieć mieszkaniec prowincji. Dla przykładu, w Inowrocławiu stacjonuje 1 Brygada Lotnictwa Wojsk Lądowych, a w Szczecinie 12 Dywizja Zmechanizowana. W Elblągu Wielonarodowa Dywizja Północny-Wschód. Z kolei w Tomaszowie Mazowieckim 25 Brygada Kawalerii Powietrznej. Każda baza wojskowa na terenie RP lub zgrupowanie sił Sojuszu to potencjalny cel agresora.
Takim celem będzie też infrastruktura krytyczna, w tym najpewniej: elektrownie, linie kolejowe, dworce, lotniska cywilne, centra logistyczne.
Miejsce bezpieczne do czasu Nikt nie jest w stanie przewidzieć tego czy rejon, jaki zamieszkuje będzie objęty bezpośrednimi działaniami wojennymi. Dlatego komasowanie zapasów w piwnicy czy na półce w szafie nie zawsze się sprawdzi, choć może być przydatne wobec innych zagrożeń takich jak na przykład black out. Oczywiście, jeśli ktoś żyje w domu na wsi lub w małym miasteczku, gdzie w pobliżu nie ma ani wojsk ani infrastruktury krytycznej albo w ogóle na terenie trudnodostępnym, może założyć, że w mniejszym stopniu jest zagrożony koniecznością ucieczki niż, gdyby żył w stolicy bądź w Krakowie. To jednak tylko teoria. Co więcej, atrakcyjne miejsce będzie z czasem przyciągać uchodźców, a oni nie zawsze mogą mieć pokojowe nastawienie. Jedyne wyjście to być gotowym/gotową do migracji.
Mało czasu na ewakuację W skrajnie fatalnym scenariuszu, ludność dowie się o konieczności ewakuacji lub znalezienia schronienia na kilka minut przed atakiem. Tyle bowiem potrzebują rakiety systemu balistycznego Iskander z Obwodu Kaliningradzkiego by osiągnąć cele np. w Warszawie. To za mało czasu by zdążyć wrócić z kina czy z pracy do domu, a już na pewno nie wystarczy go by się spakować. Może się także zdarzyć sytuacja, że system radarowy nie zadziała bądź nieprzyjaciel użyje broni hipersonicznej – niestety to niebawem będzie prawdopodobne. Wtedy osoby, które przeżyją pierwszy atak będą miały jeszcze trudniejsze zadanie – wydostanie się z gruzowiska to prawdziwy wyczyn. Co może pomóc przetrwać?
Must have przetrwania Odpowiedni ekwipunek powinien w obecnej sytuacji towarzyszyć nam na co dzień. Nie może być zbyt duży, ponieważ z ciężkim plecakiem trudno sprawnie się poruszać. Na pewno część osób, szczególnie tych poruszających się komunikacją miejską/podmiejską nie wyobraża sobie codziennej podróży do pracy z dodatkowym obciążeniem. W takim przypadku jedynym rozwiązaniem jest saszetka zawierająca podstawowe rzeczy: zapalniczkę, scyzoryk, środek odkażający, bandaż, plastry, tabletki do oczyszczania wody i prezerwatywy – na wypadek gwałtu (jeśli już do niego ma dojść lepiej przekonać napastnika/napastników by się zabezpieczyli niż potem zmagać się z niechcianą ciążą lub chorobą). Dobrze mieć też zawsze przy sobie trochę „twardej” waluty. W saszetce zmieści się jeszcze folia przetrwania, maska, rękawiczki lateksowe, mini czekolada. I tyle. Wystarczy by przetrwać od 1-3 dni. Tyle mniej więcej potrzeba na znalezienie pomocy. I tak długo można realnie przeżyć zimą, jeśli się jej nie otrzyma wcześniej.
Plecak – nieodłączny towarzysz Szczęśliwcy, którzy mogą podróżować z plecakiem lub ci, którzy chcą go mieć stale pod ręką w domu czy w pracy powinny nieco rozszerzyć katalog rzeczy potrzebnych (lista w ramce). Każdy jednak powinien dopasować ekwipunek do swoich możliwości, wiedzy czy umiejętności korzystania z gadżetów. Jeśli ktoś nigdy nie używał krzesiwa powinien wybrać raczej zapalniczkę. Duży, ciężki nóż taktyczny czy tak popularna, bo nie wymagająca zezwolenia broń czarnoprochowa to sprzęt, którym trudno się obronić przed żołnierzem wyposażonym w broń szybkostrzelną. Lepiej sprawdzi się mniejszy nóż, ale za to ze stałą głownią, ze stali nierdzewnej, najlepiej pokrytej karbonem niwelującym odblaski. Do tego można dobrać gaz pieprzowy w sprayu.
Must have wyposażenia ewakuacyjnego
Plecak 25-35 litrów, bez odblasków, z cordury minimum 500 D (mile widziany systemmolle)
Worek nieprzemakalny na plecak w kolorze zielonym lub czarnym.
Manierka wojskowa (z metalową czaszą-manierką) wypełniona wodą (zmieniać co 3 dni).
Zapalniczka, krzesiwo, zapałki sztormowe – do wyboru.
Tabletki do oczyszczania wody.
Filtr przenośny do wody(odwrócona osmoza).
Minikuchenkaprzenośna (opcjonalnie)
Paliwo stałe w tabletkach do kuchenki.
Racje żywnościowe na 1-3 dni.
Twarda waluta.
Lekki namiot (tarp/plandeka).
Karimata, śpiwór/folia termiczna(przetrwania).
Nóż survivalowy z głownią stałą (scyzoryk).
Bransoletka przetrwania z kompasem/zegarek nakręcany z kompasem.
Dżungla to także ruiny miasta Z uwagi na małą ilość lasów niekiedy lepszym kamuflarzem niż słynna panterka będzie szary, granatowy czy czarny – takie barwy plecaka lub odzieży pozwolą na wtopienie się w przeważający krajobraz miejski. Co więcej, plecak bądź kurtka przypominające wyposażeniem wojskowe mogą zamiast ocalić sprowadzić na nas niebezpieczeństwo. Żołnierze w pierwszej kolejności wybierają cele postrzegane jako militarne, więc gdy zobaczą kogoś ubranego w sklepie militarnym nie będą się zastanawiać czy to żołnierz czy cywil. Niestety odpadają też odblaski, które często są elementem posiadanego w domu wyposażenia sportowego czy turystycznego – mogą niepotrzebnie zwracać uwagę, więc już teraz warto zrobić przegląd tego, co jest w domu, a co należy uzupełnić. Ci, którzy chcą maksymalnie zaoszczędzić mogą dokupić do posiadanych plecaków worki nylonowe– czarne lub zielone. Osłonią nie tylko przed deszczem, ale też zasłonią odblaski. Reasumując: unikajmy jaskrawych kolorów, tak samo jak upodabniania się do Rambo, szczególnie, jeśli nie dysponujemy umiejętnościami komandosa.
Dlaczego lepiej uciekać, zamiast walczyć Odpowiedź na to pytanie jest podstawą wyboru, jakiego dokona każdy z nas w chwili próby. Współczesny cywil jest z każdym pokoleniem gorzej przygotowany, zarówno do walki jak i przetrwania w dziczy miejskiej czy leśnej. Za to agresor dysponuje narzędziami do zadania śmierci znacznie bardziej zaawansowanymi niż żołnierze z minionych konfliktów. W kolejnej wojnie walczyć będą zatem ci, którzy zostali do tego przygotowani, pozostali powinni przetrwać – to jest ich wkład w ostateczne zwycięstwo. Niestety Polacy dość długo uczyli się, jak pięknie umierać za Ojczyznę, zamiast starać się zbudować naród tak silny, by przy sprzyjających okolicznościach geopolitycznych wskrzesić państwowość. W końcu jednak udało się to osiągnąć. Kolejnym krokiem powinno być takie wzmocnienie Ojczyzny by już nigdy nie trzeba było obawiać się jej utraty. Czy zdaliśmy egzamin? Każdy powinien sam odpowiedzieć sobie na to pytanie. Obyśmy dostali więcej czasu na przygotowania…
Autor jest szefem Zespołu ds. Geopolityki i Polityki Zagranicznej Fundacji FIBRE. W przeszłości pełnił funkcję redaktora naczelnego magazynu „Gentleman”, a także z-ca redaktora naczelnego czasopisma Polish Market. Kierował Działem Prawnym tygodnika „Gazeta Finansowa”. Na swoim koncie ma wiele publikacji w „Rzeczpospolitej” (w której pracował), w Kwartalniku Geopolitycznym „Ambassador”, w miesięczniku „Home&Market” oraz w czasopismach prawniczych, m.in. w prestiżowym branżowym miesięczniku „Radca prawny”.Jest także reżyserem i producentem filmów.