Rasizm odwrócony, czyli „biała małpa” istnieje


Analitycy niechętnie spekulują o podłożu zabójstw dokonywanych na farmerach w Republice Południowej Afryki. A winę za rosnące napięcia w imigranckich dzielnicach państw Europy Zachodniej, zrzucają najczęściej na: biedę, narkotyki i fanatyzm religijny.

Jerzy Mosoń: Nadszedł czas, by zadać pytanie: czy aby na pewno badacze wskazują wszystkie przyczyny rosnącej polaryzacji w świecie? Czy dostrzegają pewien przemilczany problem, który powoli staje się jednak codziennością coraz większej grupy osób, w każdym zakątku globu?

Biali przedstawiciele gatunku ludzkiego, bez wątpienia zasłużyli sobie na to, aby to właśnie im przypisywać powstanie i rozwój rasizmu. Towarzyszył on ludzkości od zarania dziejów, stojąc często u podstawy niewolnictwa, jak również innych form prześladowań wobec osób o ciemniejszym odcieniu skóry. To zatem zrozumiałe, że gdy pojawia się określenie „rasista”, większość ludzi wyobraża sobie białego człowieka krzywdzącego przedstawiciela czarnej lub żółtej kategorii etnicznej.

Jeśli rasista to biały…
Tak, bez wątpienia utożsamianie rasisty z człowiekiem białym, to także stereotyp, a być może nawet uprzedzenie. O tyle niebezpieczne, że przy panującej wciąż „pedagogice wstydu” z powodu grzechów przodków, może utrudniać dostrzeżenie tego, co dzieje się obecnie z samym zjawiskiem rasizmu. Czy rzeczywiście rasizm zanika, a jeśli tak to gdzie, w jakich grupach społecznych? A może tylko zmienia on wektory albo wcale nie odchodzi do historii? Co ewolucja rasizmu oznacza dla kolejnych pokoleń?

Farmerzy bez ziemi
Wracając do wskazanej na początku sytuacji farmerów w RPA, warto podkreślić, że prześladowania, jakim są tam poddawani biali, niegdyś rządzący tym krajem obywatele mają charakter zarówno oddolny, jak i instytucjonalny. Ataki odbywają się przy akceptacji społeczeństwa oraz zastanawiającej ciszy ze strony światowej opinii publicznej. Co więcej, władze RPA wprowadziły prawo dotyczące konfiskaty majątków białych farmerów, pośrednio potwierdzając tym samym, że szykany względem potomków kolonizatorów mają błogosławieństwo czarnej, rządzącej większości.

To tylko rabunek
Kłopot w tym, że nie można jeszcze uznać tych prześladowań za ludobójstwo, a jednym z argumentów utrudniających taką kwalifikację jest okoliczność, że podczas ataków na białych giną też czarni, najczęściej pracownicy plantacji należących do białych farmerów. To z kolei znakomite „paliwo” dla „ekspertów” kontestujących rasistowskie pobudki agresorów. Z łatwością wskazują oni na motyw rabunkowy ataków i odsuwają tym samym uwagę opinii publicznej od faktów, które naprawdę leżą u podstaw rasizmu w Afryce. A dzieje się źle!

Wyjeżdżają ponieważ chcą czy muszą
Tylko w latach 2001-2018 doszło do 1 647 morderstw, na farmach zdominowanych przez białych mieszkańców RPA. Od kilkunastu lat zmniejsza się też populacja białej ludności tego państwa, w następstwie emigracji. Niedawno społeczność ta liczyła znacznie powyżej 4.5 mln z 52 mln mieszkańców. Obecnie, choć ogólna liczba ludności w tym kraju rośnie i zbliża się do 58 mln, w okresie tylko jednego dziesięciolecia można było doliczyć się ponad miliona białych uchodźców, którzy opuścili ten kraj..

Jest dokąd uciec?
Zachód wita obywateli RPA z otwartymi rękoma. W okresie kilku pokoleń, biali farmerzy oraz przedsiębiorcy zdołali zgromadzić, bowiem znaczne środki finansowe. Co jednak czeka ich po przyjeździe do dawnych ojczyzn? Europa Zachodnia od dawna nie jest już wolna od niepokojów. W następstwie wojny, jaką po 2001 roku, tj. ataku na World Trade Center, wydał terrorystom prezydent USA, George Bush junior, napięcia między muzułmanami a pozostałą ludnością Zachodu, utrzymują się na bardzo wysokim poziomie. Nieco bezpieczniej jest, paradoksalnie, w samych Stanach Zjednoczonych, ale wynika to zarówno z innego, dużo bardziej zdecydowanego podejścia tamtejszych służb, jak i samej struktury tego kraju, zbudowanego od podstaw na imigrantach. Warto zatem najpierw przyjrzeć się Europie.

Strefy szariatu” czy rasowe getta?
W ostatnich latach furorę robiło publicystyczne określenie dzielnic zdominowanych przez ludność napływową, mianem „stref szariatu”. Nazwa wzięła się z przeświadczenia obserwatorów o tym, że w tych dystryktach nie obowiązuje faktycznie prawo danego państwa, a zasady stanowione przez islamską część imigrantów. W takich dzielnicach niechętnie ma interweniować policja, zaś wycieczka do „stref szariatu” niemuzułmanina, oznacza spore ryzyko. Zaraz, zaraz, ale skąd „ci źli fundamentalistyczni muzułmanie” mają wiedzieć czy ktoś wierzy w Allaha czy nie? Nie każdy muzułmanin nosi przecież brodę, tak jak nie każdy brodacz wykonuje pokłony wobec Mahometa. Czynnikiem wyróżniającym jest na pewno kolor skóry, a i ten może wprowadzać w błąd, bo na przykład Persowie to biali, a mimo tego faktu, większość z nich to muzułmanie. Przeprowadzony oraz opisany poniżej eksperyment potwierdza, że kolor skóry może być jednak kluczowym czynnikiem, co oczywiście nie wyklucza dyskryminacji z innych powodów.

Idzie biały
Gdy kilkanaście lat temu postanowiłem zwiedzić imigranckie dzielnice Europy Zachodniej i opisać swe wnioski w jednym z ogólnopolskich dzienników, większość przychylnych mi osób odradzała mi ten eksperyment, twierdząc, że jestem na to… zbyt biały. Odrzuciłem te ostrzeżenia, traktując je jako niesłuszne oskarżenia wobec imigrantów, którzy przecież mogliby być co najwyżej ofiarami rasistów, a nie rasistami. Problem miał tkwić w fundamentalizmie religijnym, a to oznaczało, że jeśli nie będę głosił ewangelii Chrystusa, to pośród muzułmanów powinienem czuć się bezpieczny.

Już jednak pierwsza wycieczka na obrzeża Kopenhagi potwierdziła, jak bardzo się myliłem, bowiem z wrogością spotkałem się niedługo po przekroczeniu strefy.

Uwierzyłem wówczas, że nawet, jeśli jednym z przejawów dyskryminacji imigrantów, w odniesieniu do rdzennych mieszkańców Europy, jest religia, to zdecydowanie kolor skóry ma pierwszorzędne znaczenie, gdyż stanowi rodzaj negatywnej identyfikacji.

Małpy są różne
Co do rasistowskiego charakteru niechęci okazywanej obcym, upewniłem się jednak dopiero we własnej Ojczyźnie. Pewnego dnia robiąc zakupy warzywne na jednym ze stołecznych, już nieistniejących bazarków, mijałem azjatycki stragan z ubraniami. Sprzedawca zaczepił mnie, chcąc zachęcić do zakupu kurtki zimowej. Z grzeczności przystanąłem, obejrzałem i odmawiając – podziękowałem. W odpowiedzi usłyszałem: „Ty biała małpo!” Nie wiem czy bardziej mnie to zdziwiło czy zezłościło, ale zapewniam, że straganiarz przeżył swe zuchwalstwo, mimo, że jeszcze dwukrotnie powtórzył wyzwisko.

Wyższa cywilizacja Wschodu
Postanowiłem na spokojnie dalej drążyć temat, rozmawiając z ludźmi, którzy o Wschodzie, szczególnie tym Dalekim, wiedzą znacznie więcej ode mnie. Okazało się, że określenie białego „białą małpą”, to wypowiedź raczej typowa dla Azjatów, którzy czują się cywilizacyjnie bardziej rozwinięci od rdzennych Europejczyków. Nie ma z czym dyskutować, na naszych oczach Chiny stają się największą gospodarką świata, czołowe firmy technologiczne pochodzą z Azji, a Europa produkuje coraz mniej urządzeń innowacyjnych. Jeśli zaś chodzi o kulturę, to sztuka nowoczesna, w wydaniu białych, opiera się na skandalizowaniu, co w Azji byłoby nie do zaakceptowania, gdyż tam szacunek to jedna z podstawowych wartości, którą biali depczą w imię źle pojmowanej wolności. Zostawmy zatem tę rywalizację rasową, pomiędzy żółtymi a białymi.

A co z czarnymi?
W toku badań i rozmów ze znajomymi podróżnikami, a jednocześnie badaczami, dowiedziałem się także, że określenie „biała małpa”, stanowi sformułowanie nieobce również wielu czarnym, którzy używają je, niby to w odwecie, za obraźliwe przezywanie ich przez lata: małpami… Cóż, obecnie statut osób czarnoskórych jest wyższy niż kilka dekad temu. Dwie kadencje, ich nieformalny przedstawiciel Barack Obama, rządził w sposób najbardziej formalny, najpotężniejszym krajem świata. Ludzi o czarnej karnacji, od lat są traktowani w sposób uprzywilejowany, w show-biznesie, w sporcie i kulturze, w myśl poprawności politycznej, która każe zadośćuczynić im za winy białych przodków-rasistów i panów, którzy zrobili z nich niewolników. Jak widać, sporo tych animozji, a także rywalizacji między rasami w świecie, gdzie rasizmu miało już nie być. Ale sporo też niekonsekwencji.

 

Black/white lives matter?
Rzeczywiście każde życie powinno być ważne, dlatego ruch „Black lives matter”, trafił PR-owo w dziesiątkę, ze swym sprzeciwem wobec przemocy, jakiej bez wątpienia od czasu do czasu, dopuszczają się funkcjonariusze różnych służb, wobec czarnoskórych mieszkańców Stanów Zjednoczonych. Ale czy na pewno przemoc wynikająca z rasizmu, ukierunkowana jest tylko w osoby o czarnym kolorze skóry? Kłopot w tym, że nagłaśniane są przede wszystkim ataki, w których ofiarami są oni.

Postrzelenie w rewanżu za śmierć czarnoskórego nastolatka, dwóch policjantów w Ferguson i inicjatywa „Blue lives matter”, nie odbiły się już tak szerokim echem, a już na pewno nie spotkały się z podobnym zainteresowaniem mediów, jak zabicie w 2020 roku, przez policjanta, czarnoskórego przestępcy, George’a Floyda. Również próba zainicjowania ruchu „All lives matter”, nie spotkała się z pozytywnym odzewem, choć w przeciwieństwie do BLM, ruch bardziej łączył niż dzielił. Być może zabrakło liderów opinii publicznej, a może środków finansowych, jakimi dysponuje z kolei ruch „Black lives matter”, wspierany przez organizację Open Society Foundation, założoną z inicjatywy spekulanta finansowego, George’a Sorosa, jak również Ford Foundation, Borealis Philanthrop oraz wiele innych podmiotów.

Rasizm w służbie polityki
Na pewno jednak ci, którzy mówią o możliwości instrumentalnego traktowania kwestii rasizmu, np. w celach politycznych, mogą mieć trochę racji. Największe protesty zainicjowane przez „Black lives matter” w 2020 roku, tj. w roku wyborów prezydenckich w USA, przerodziły się w zamieszki, przy okazji których chuligani demolowali i okradali sklepy, pokazując, że władza niewiele może. Ostatecznie napięcia te mocno ograniczyły szanse na reelekcję prezydenta USA, Donalda Trumpa, i jako drugi czynnik po pandemii, można uznać je za przyczynę przegranej republikańskiego lidera, utożsamianego często z przedstawicielem białej części Amerykanów. Tak, prezydent-elekt, Joe Biden, zdążył już namaścić swą zastępczynię i… następczynię, czarnoskórą Kamalę Harris.

Tego nie wolno…
Jesienią 2020 roku, światowe media obiegła wieść, że czarnoskóra modelka i aktorka, Jodie Turner-Smith, zagra królową Annę Boleyn, w serialu brytyjskiego Channel 5. Zapewne w agencjach aktorskich nie brakuje pań, które samym swym wyglądem wierniej oddałyby tę postać. To mniej więcej tak, jakby królową „Marysieńkę” miała zagrać Whoopi Goldberg. Ale kto w świecie poprawności politycznej odważyłby się sprzeciwić takiemu zakłamywaniu historii i zakwestionować powierzenie czarnej aktorce roli, w której miałaby odtwarzać postać białą jak ściana? Nikt nie chce przecież być nazwany rasistą. Ale w drugą stronę – proszę bardzo.

A to już tak
W 2018 rok, Netflix wyemitował adaptację powieści Richarda K. Morgana pt. „Modyfikowany węgiel”. Akcja filmu rozgrywa się w przyszłości, w 2384 roku, z udziałem Azjaty Takeshiego, który ginie, a następnie ma się odrodzić w innym ciele. Kłopot w tym, że Takeshi odradza się w ciele szwedzkiego, białego aktora Joela Kinnamana, co nie spodobało się opinii publicznej. Magazyn „Time” pokusił się o komentarz: „Modyfikowany węgiel rozgrywa się w przyszłości. Ale daleko mu do orientacji na przyszłość”. Z tekstu artykułu można było się dowiedzieć, że atmosfera serialu jest „nieodwołalnie wsteczna”, a to za sprawą w jaki sposób twórcy pokazali „rasy, płci oraz klasy”. A gdyby tak Takeshi zmienił rasę w drugą stronę? Pewnie byłoby już cudnie… Podobnych przykładów jest zresztą znacznie więcej: Sierra Boggess została tak zaszczuta przez latynoską opinię publiczną, że wycofała się z roli w koncertowej wersji „West Side Story”, robiąc miejsce aktorce o bardziej portorykańskim wyglądzie.

Najciekawsze te i podobne historie zebrał Douglas Murray, który w odważnej książce: „Szaleństwo tłumów” opisuje m.in. współczesny rasizm. I jak twierdzi z przekonaniem: „(…) cechy rasowe aktora czy innego wykonawcy są najważniejszymi czynnikami przy obsadzaniu danej roli. Ważniejszymi nawet od scenicznych umiejętności.”

Prawda, że to smutne?

 

Autor jest szefem Zespołu ds. Geopolityki i Polityki Zagranicznej Fundacji FIBRE. W przeszłości pełnił funkcję redaktora naczelnego magazynu „Gentleman”, a także z-ca redaktora naczelnego czasopisma Polish Market. Kierował Działem Prawnym tygodnika „Gazeta Finansowa”. Na swoim koncie ma wiele publikacji w „Rzeczpospolitej” (w której pracował), w Kwartalniku Geopolitycznym „Ambassador”, w miesięczniku „Home&Market” oraz w czasopismach prawniczych, m.in. w prestiżowym branżowym miesięczniku „Radca prawny”.Jest także reżyserem i producentem filmów.

Życie bez własności?


Powoli, po cichu, coraz większą rolę odgrywają narzędzia finansowo-społeczne, których skutkiem ubocznym może być kryzys o nieznanym dotąd charakterze. Niektóre z nich, to nowe, niepozorne twory, które zagrażają podstawowej wartości, jaką jest własność.

Jerzy Mosoń: Problem zaczął się od strachu wywołanym przez kredyty, szczególnie te przyznawane bezpodstawnie lub z nikczemnym zamiarem pozbawienia majątku niewypłacalnego dłużnika. Ten strach zrodził nowe formy leasingu, abonamenty i modę na posiadanie bez własności.

Dożywotnie niewolnictwo
Jeśli ktoś musi sfinansować zakup nieruchomości kredytem udzielonym na tak długi okres, że czas jego spłaty może okazać się dłuższy niż pozostałe mu życie, to znaczy, że podpisując umowę z bankiem, godzi się niejako na dożywotnie niewolnictwo. Ta dość banalna i znana konstatacja, jeszcze sprzed wielkiego kryzysu finansowego z 2008 roku, nabiera obecnie nieco innego charakteru. Od lat kredytujemy zakup coraz większej liczby rzeczy codziennego użytku. Stajemy się posiadaczami droższych, trudniejszych do spłaty przedmiotów, jednocześnie mniej trwałych niż wcześniej, jak również zdecydowanie bardziej potrzebnych, a czasem nawet niezbędnych do funkcjonowania. Tymczasem aż do przelania ostatniej raty kredytu, właścicielem przedmiotu jest bank, więc jakiekolwiek zawirowanie zawodowe może pozbawić dłużnika nadziei na to, że kiedykolwiek stanie się właścicielem wymarzonej rzeczy.

Lepiej zatem pracy nie tracić. Ale to banał.

Produkty nie posłużą dłużej
Kwestii trwałości urządzeń nie poprawią raczej nowe zasady, którymi Komisja Europejska zobowiązuje producentów, by ci od kwietnia 2021 roku naprawiali oferowane urządzenia. Nowe regulacje miały wyjść naprzeciw oczekiwaniom konsumentów, którzy narzekali na trwałość urządzeń oraz fakt, że wiele z nich było nienaprawialnych. Niestety, choć nowe przepisy wymuszają na producentach oferowanie takich produktów, które dają się naprawić, to jednocześnie konstytuują proceder tworzenia produktów z ostateczną datą użyteczności – wystarczy by konsument otrzymał w tym zakresie informację.

Odciążenie pracodawcy, obciążenie pracownika
Zamiast stabilności zatrudnienia, której jeszcze niedawno oczekiwano od pracodawców, w ostatnich latach rośnie raczej presja na pracownikach, by ci byli nieustannie gotowi do przekwalifikowania się. Dostrzegając plus takiej sytuacji, bo bez wątpienia jest nim konieczność rozwoju, nie można przejść obojętnie obok faktu, że człowiek, od którego wymaga się stałej gotowości, żyje w ciągłym strachu. A to z kolei nie sprzyja ani budowaniu relacji, ani tym bardziej tworzeniu, nawet podstawowych komórek społecznych. Czasami, zatem lepiej niż kupić coś na kredyt, licząc na to, że kiedyś stanie się to naszą własnością, wygodniej jest od razu porzucić tę nadzieję i zgodzić się jedynie na jej czasowe posiadanie. I tu w sukurs przychodzą właśnie nowe narzędzia finansowe.

Lepiej nie mieć?
Wśród nich są liczne abonamenty, jest też odświeżony leasing dedykowany już nie tylko firmom, ale też wypłacalnemu konsumentowi. Jeśli dokonamy symulacji kosztów zakupu auta wartego 125 tys. zł i pozyskania możliwości użytkowania go w ramach leasingu konsumenckiego, to wziąwszy pod uwagę wszystkie czynniki, w tym koszty ubezpieczenia oraz prognozowaną utratę wartości samochodu, gdzie już po pierwszym roku wynosi ona nawet 20 proc., okaże się wtedy, iż leasing jest nie tylko bezpieczniejszy, lecz też tańszy od zakupu gotówkowego. Przy czym, trzeba mieć na uwadze, że leasing konsumencki nie oferuje odliczeń podatkowych, które zapewnia jego tradycyjna forma: dla firm. To jak bardzo leasing, jako taki, jest atrakcyjny dla polskiego użytkownika mówią dane statystyczne. Na początku 2020 roku Związek Polskiego Leasingu poinformował, że w roku 2019 firmy leasingowe udzieliły łącznego finansowania na poziomie 77,8 mld zł. W większości były to środki wydane na inwestycje firmowe. Przedsiębiorstwa stanowią, bowiem aż 99,4 proc. wszystkich klientów polskiej branży leasingowej.

Uzmysławia to skalę problemu. Generalnie właścicielami samochodów w Polsce są firmy, co najwyżej banki, udzielające leasingu lub kredytu, z rzadka jest to tylko Kowalski. Wraz z popularyzacją stosunkowo nowego narzędzia finansowego, jakim jest leasing konsumencki, można się spodziewać dalszego spadku udziału rynkowego aut będących własnością prywatną.

Thing sharing
Leasing konsumencki nie jest jednak największym zagrożeniem dla istnienia wartości, jaką jest własność. Zwężanie ulic w miastach z pobudek ekologicznych, sprzyja powstawaniu „korków”, które z kolei zniechęcają do wyjeżdżania do centrum aglomeracji własnym autem. Jeśli ktoś „dusi się” w komunikacji zbiorowej, może skorzystać z wynajmu krótkoterminowego, ale też z car sharingu. Ten drugi trend zdaje się być obecnie dominującym w świecie motoryzacji. Zgodnie z ideą car sharingu, nie trzeba mieć samochodu na własność. Wystarczy mieć na karcie odpowiednie środki, by przejechać się samochodem. Gdy zasoby na karcie się skończą albo upłynie czas wypożyczenia, centrala mająca pełną kontrolę nad autem może wyłączyć silnik, tudzież w skrajnych przypadkach powiadomić policję.

Czym jeszcze zaczniemy się dzielić, jeśli nie będzie nas stać na posiadanie tego na własność? Czy możliwe jest tworzenie rodziny w społeczeństwie, w którym własność będzie luksusem, jak w czasach społeczeństwa feudalnego czy też okresie niewolnictwa? Być może te obawy są na wyrost. Przecież w epoce przed-komórkowej takim sharowanym urządzeniem była budka telefoniczna. Trudno jednak dziś orzec, czy tak daleko odchodząc od własności robimy krok do przodu, czy też cofamy się w rozwoju.

 

Autor jest szefem Zespołu ds. Geopolityki i Polityki Zagranicznej Fundacji FIBRE. W przeszłości pełnił funkcję redaktora naczelnego magazynu „Gentleman”, a także z-ca redaktora naczelnego czasopisma Polish Market. Kierował Działem Prawnym tygodnika „Gazeta Finansowa”. Na swoim koncie ma wiele publikacji w „Rzeczpospolitej” (w której pracował), w Kwartalniku Geopolitycznym „Ambassador”, w miesięczniku „Home&Market” oraz w czasopismach prawniczych, m.in. w prestiżowym branżowym miesięczniku „Radca prawny”.Jest także reżyserem i producentem filmów.

Czy już czas na nowe idee?

Podział na lewicę i prawicę, to już zamierzchła przeszłość. Rodzą się nowe siły, a one potrzebują nowych myśli społecznych, idei oraz aktywności liderów. Wśród nich, jak zwykle, są Amerykanie, Chińczycy, Rosjanie, i Izraelczycy. Są i Polacy. Kogo i co z tego zapamięta historia?

Jerzy Moson – Nigdy nie powinno zaczynać się od wisienki na torcie, ale wkład prof. Grzegorza Kołodki w nowe nurty przerasta osiągnięcia większości jego poprzedników. O nowym pragmatyzmie, którego twórcą jest Polak, obchodzący w tym roku 70-lecie, usłyszał już niemal cały świat, a sam naukowiec w swej najnowszej krucjacie, nie walczy już tylko z neoliberalizmem, ale przede wszystkim z nowym globalnym nacjonalizmem. Czy groźnym? Warto chociaż spróbować odpowiedzieć na to pytanie, bo to wokół niego orbitują najnowsze nurty. Czytaj dalej „Czy już czas na nowe idee?”