Klucz do porażki PiS leży na wsi

Istnieje pogląd, że jeżeli PiS zacznie tracić poparcie, to „pęknięcie”, jak określiła to jedna z politolożek, dr Barbara Brodzińska-Mirowska z UMK w Toruniu, zacznie się od elektoratu umiarkowanego, centrowego. Nie do końca się z tym opisem zgadzam, a nawet jeśli się mniej więcej zgadzam, to użyłbym trochę innego języka.

Roman Mańka: Początek erozji popularności PiS, moim zdaniem, zacznie się na wsi. To jest największy bastion wyborczy partii Kaczyńskiego, w którym – paradoksalnie – prawica najszybciej może stracić poparcie. To będzie pierwszy element: utrata poparcia na wsi, jakby pierwotny tektoniczny obsuw. Ale wtórnie spowoduje drugą konsekwencję: w rezultacie obniżenia poparcia wyborczego na wsi, znacząco może obniżyć się globalny wynik PiS, to z kolei pociągnie za sobą dalsze spadki, i co jeszcze gorsze: dalsze procesy.

Np. osłabienie autorytetu centralnego partyjnego przywództwa. Większą skłonność do działań dewiacyjnych. Dezintegrację oraz frondy wewnątrz formacji. Zazwyczaj, gdy partie dotyka poważny kryzys kryje się za tym więcej niż jeden proces, a całe zjawisko przypomina „korkociąg”, w który podczas lotu wpada samolot. Piloci mogą podejmować różne kroki, lecz bardzo trudno jest wówczas wyprowadzić maszynę z tarapatów.

Pomylenie pojęć
Czy polską wieś można określić jako elektorat umiarkowany, centrowy. Taka żonglerka definiensami byłaby myląca. Ten sam błąd w nazewnictwie (język opisu jest niezmiernie ważny, Thomas Hobbes twierdził, że z prawdą lub fałszem nie mamy do czynienia na poziomie rzeczy, lecz na poziomie słów, języka, etc.) popełniają czołowi polscy dziennikarze, mówiąc, że mieszkańcy polskiej wsi są konserwatywni. Jest to uproszczenie zamazujące obraz, a także nieprawidłowy wniosek analityczny: (bowiem) konserwatyzm wiejskich wyborców nie jest kluczową przesłanką przesądzającą o głosowaniu na PiS. Ten sam wiejski elektora głosował kilka razy, w latach 1993, 1995, 2000, 2001, na Aleksandra Kwaśniewskiego i na SLD; najbardziej miażdżąco lewicowy, antyklerykalny Kwaśniewski zwyciężył z konserwatywnym Wałęsą – właśnie na wsi. A przecież wówczas polska wieś była bardziej konserwatywna niż dziś, bo przecież od tamtego czasu przez Polskę przeszły pewne procesy sekularyzacji, laicyzacji, które dotknęły również prowincję. Tymczasem już wtedy na wsi wygrywali politycy antykościelni, lewicowi, itd.

Ocena sytuacji jest zła: wyborca mieszkający na wsi nie głosuje na PiS z uwagi na konserwatyzm; jest dokładnie przeciwnie, popiera PiS ze względu na pragmatyzm. Po prostu, chłop jest interesowny. Oczekuje, że władza mu coś da. Wiedzieli o tym carowie Aleksander I i Mikołaj I, Aleksander II, ma tego świadomość również PiS.

Nieprzypadkowo, gdy na jesieni 2021 roku Jarosław Kaczyński ogłosił tzw. „piątkę dla zwierząt”, PiS-owi spadło ogólnopolskie poparcie, słupki powędrowały znacząco w dół. Eksperci myśleli wówczas, iż jest to efekt zaostrzenia prawa aborcyjnego, a także protestów, które w odpowiedzi na ten krok TK wybuchły w Polsce. Jednak było inaczej. Czasami tak się dzieje, że nałożą się na siebie dwa (lub więcej czynników), wówczas komentatorzy preferują ten najbardziej spektakularny, albo czasowo bezpośredni, ale nie jest to czynnik przyczynowy, kluczowy. Dobra analiza wymaga precyzyjnej izolacji.

Płytkie poparcie
Kilka lat temu, gdy szefem Centrum Analiz Strategicznych (przy KPRM) był prof. Waldemar Paruch, zlecono szczegółowe, bardzo pogłębione badania struktury wyborów, którzy popierają PiS.

Oczywiście, jak to zazwyczaj bywa, stratyfikacja wyborcza jest rzeczą bardzo złożoną i jej dokładny opis wymagałby zniuansowanego postępowania, a przede wszystkim czasu. Jednakowoż dla celów analitycznych można całe badanie sprowadzić do pewnego, uproszczenia, które pozwoli lepiej zrozumieć problem.

Generalnie PiS popierają dwie grupy. Jeśli chodzi o profil wyborczy czy charakterystykę ideologiczną: pierwsza jest dogmatyczna (duży stopień zaangażowania, intensywności emocjonalnej, ideowej), druga, pragmatyczna (wartości oraz światopogląd odgrywają mniejszą rolę, ważniejszy jest interes).

Jeżeli chodzi o lokalizację: pierwsza grupa mieszka w wielkich miastach i jest nieźle wykształcona (jest to często konserwatywna inteligencja, nauczyciele, lekarze, itp.); druga mieszka na prowincji, czyli na terenie wsi oraz małych miasteczek.

Matematycznie, pierwsze środowisko wyborców PiS, a więc – dogmatyczne – jest, w porównaniu z drugą wyodrębnioną populacją (wiejską) stosunkowo mniej liczne. W elektoracie Zjednoczonej Prawicy wieś dysponuje miażdżącą przewagą. Wyborcy wiejscy głosują na PiS solidarnie, w stosunku 6,5, 7, a nawet 8 głosów na 10 wyborców.

Szczegółowe badania pokazały jednak jedną bardzo poważną osobliwość, będącą dużym zagrożeniem dla PiS. Wprawdzie elektorat wiejski głosuje na ZP solidarnie, z dużą frekwencją – zarówno, jeżeli chodzi o udział w wyborach, jak i frekwencję, częstotliwość oddawanych głosów, to jednak nie są to głosy intensywne; czy używając jeszcze bardziej wymownego wyrażenia: nie są to głosy głębokie.

Innymi słowy mówiąc, wbrew temu co się często w Polsce uważa, wśród populacji wyborczej popierającej PiS, wcale nie przeważa elektorat konserwatywny, lecz pragmatyczny. Grupa pragmatyczna jest dużo bardziej liczna i z punktu widzenia zwycięstw ZP kluczowa, ale nie jest stabilna, nie jest wierna, charakteryzuje się dużo mniejszym potencjałem lojalności.

Dużo bardziej stabilna, w sensie popierania PiS, jest grupa dogmatyczna, czyli ta mniejsza i mieszkająca w wielkich miastach.

Analizy pokazują, że środowisko pragmatyczne, aczkolwiek stanowi najliczniejszy zasób wyborczy PiS, można o wiele łatwiej odebrać.

Niedoceniany gracz
Na polskiej wsi zachodzą obecnie, jeszcze niedostrzegane, polityczne oraz strukturalne zmiany, na które ZP może nie mieć wpływu, nawet przy kontynuacji populistycznej polityki. Pojawili się nowi poważni gracze. Już wybory prezydenckie pokazały, że pewną pozycję, konkurencyjną wobec PiS, zdobyła sobie Konfederacja (zwłaszcza wśród młodych rolników). Do gry wszedł też Hołownia. Ciągle relatywnie silny na wsi jest PSL.

Największe zagrożenie dla PiS (abstrahując od jakości polityki ekonomicznej) może nadejść z zupełnie innej strony. Otóż może pojawić się nowy gracz. Właściwie on już się pojawił, jest na polskiej wsi obecny, zaś prawdziwym problemem dla ZP może się okazać wzrost jego pozycji.

Dynamikę poparcia politycznego na obszarze wsi, a w ślad za tym, wtórnie, również w ramach całej Polski, globalnie, może zmienić, Ogólnopolski Ruch Rolników „AgroUnia”. Na mniejszą skalę, ale w ramach podobnej natury, ugrupowanie Mikołaja Kołodziejczaka, ma szansę odegrać podobną rolę, jak Paweł Kukiz w wyborach prezydenckich w 2015 roku: kluczowego czynnika (lub jednego z kluczowych) dla całej wyborczej struktury. Żeby jednak ten proces został uruchomiony, musi się stać jedna kluczowa rzecz: rolnicy i mieszkańcy wsi muszą w to uwierzyć.

Głosowanie jest zazwyczaj wypadkową dwóch faktorów (w rzeczywistości jest ich jeszcze więcej, ale mniejsza o to): emocjonalnego oraz pragmatycznego. Rzecz jest dość skomplikowana, bo nakłada się na siebie kilka przesłanek. Ale w skrócie wygląda to tak: wyborcy wybierają z grona partii które lubią, do których odczuwają sympatię, z którymi się zgadzają – tą która w największym stopniu daje rękojmię poczucia wpływu. W warunkach polskiego systemu wyborczego mogą być to trzy kryteria: 1) domniemanie (bo zawsze mówimy o domniemaniu, pewnej prognozie) zwycięstwa i przejęcia władzy; 2) domniemanie wejścia w koalicję ze zwycięzcą wyborów; 3) domniemanie przekroczenia progu wyborczego i wejścia do parlamentu.

W przypadku „AgroUnii” pod uwagę może być brany ten trzeci scenariusz. Ruch Mikołaja Kołodziejczaka nie wygra z PiS-em na wsi. W najbliższych wyborach ciągle najwięcej głosów na obszarze polskiej wsi będzie miał PiS, lecz „AgroUnia” może ZP osłabić na tyle, iż ta nie będzie w stanie zwyciężyć w wyborach, lub wygrać w takich rozmiarach, aby rządzić samodzielnie, zaś brak rządów samodzielnych w przypadku PiS, oznacza w ogóle brak rządów.

Klucz do zwycięstwa opozycji
Z punktu widzenia sytuacji na wsi, która wpływa na sytuację polityczną w całej Polsce, nieoczywista jest jeszcze jedna rzecz: (mianowicie) czy zjednoczenie opozycji w jedną formację ma sens?

Właściwe to pytanie zostało źle postawione, gdyż zjednoczenie prawie zawsze ma sens, prawidłowe pytanie jest zaś inne: w jakiej konfiguracji?; i w ilu konfiguracjach? I tu właśnie, w tym punkcie leży klucz do zwycięstwa opozycji z PiS.

Matematyka to bardzo skomplikowana rzecz. Jak wiadomo, w polityce matematyka nie zawsze obowiązuje. A mówiąc poważniej, samo spojrzenie matematyczne nie wystarczy, bo zawęża i w gruncie rzeczy, zafałszowuje analizę. Nie zawsze dodawanie elementów daje więcej niżby wynikało z wartości tych elementów; nie w każdym przypadku dochodzi do zsumowania.

Żeby dobrzy przedstawić problem, trzeba odwołać się do głębszych teorii, a nawet koncepcji filozoficznych, takich jak strukturalizm Claude Levi-Straussa czy psychologicznej szkoły Gestalt (Christian von Wolfgang Ehrenfels, Kurt Lewin, Wolfgang Koehler, Kurt Koffka). Swego czasu z dorobku szkoły Gestalt korzystał znany francuski filozof, fenomenolog i egzystencjalista, Maurice Merleau-Ponty.

O co chodzi? Strukturalizm oraz szkoła Gestalt twierdzą, iż przy postrzeganiu czegoś, a postrzeganie wywołuje również namacalne skutki i czasami jest ważniejsze niż postrzegany przedmiot, bardziej istotne są relacje, połączenia, odniesienia, niż same elementy, które się dodaje, składające się później, po połączeniu, na całość.

W kontekście strukturalizmu oraz psychologii Gestalt fundamentalnym pojęciem jest: postać.

Z twym wiąże się inne kluczowe, właściwie konstytutywne założenie strukturalizmu i szkoły Gestalt, że owa całość nie jest tym samym co tworzące ją elementy i nie da się do nich zredukować. Z filozofią strukturalizmu możemy skojarzyć dwa bardzo istotne pojęcia: 1) emergencji, coś się wynurza, powstaje jakaś całość (słowo „wynurza” jest dużo lepsze), a więc wynurza się jakaś całość, która nie jest tym samym, co tworzące ją elementy; 2) pojęcie synergii, powstała w wyniku dodawania całość daje więcej niż wynikałoby z oddzielnej wartości dodawanych elementów.

W tym momencie należy dodać jeszcze trzecie ważne uwarunkowanie: 3) przeciwieństwem synergii może być sytuacja, w której dodawanie elementów da mniej niż ich łączna wartość (jako jeden z przykładów można przywołać epizod Koalicji Europejskiej z 2019 roku).

Istotą rzeczy strukturalizmu jest okoliczność, że nie widzimy i nie jesteśmy w stanie zobaczyć najbardziej konstytutywnych cech; są one niewidzialne. Jest to tzw. głęboka przyczyna strukturalna, zwana również przyczyną metonimiczną.

 Złe kalkulacje Tuska
Co z tego wynika? Zawsze, w każdej dziedzinie czy sytuacji, nie tylko politycznej, ale również gospodarczej, społecznej, materialnej, czy technicznej – sens ma jedynie takie łączenie, które spowoduje efekt synergii, które doprowadzi do stanu, w którym 2 + 2 nie da wyniku 4, a na przykład 5 czy nawet 6; czyli musi to być wartość (całości) wyższa niżby wynikało z dodania wartości łączonych na rzecz całości elementów.

Zarówno „Polska2050” Szymona Hołowni, jak i PSL (ludowcy choćby z uwagi na tradycje) zdobyły, lub dysponują pewną pozycją na obszarze polskiej wsi. Jednak PO czy nawet KO jest tam formacją postrzeganą bardzo nieprzychylnie (co tu dużo ukrywać: polska wieś „nie trawi” PO). Tymczasem lider PO, Donald Tusk, w swojej strategii politycznej, założył, iż będzie dążył do wspólnej listy (koalicji wyborczej) z „Polska2050” i z PSL-em. To jest dokładnie odwrotne działanie niż kroki, które powinny być poczynione.

Jeżeli PO stworzy wyborczy alians z formacją Hołowni, lub PSL-em, to nie da osiągnąć się efektu synergii. Wiejscy wyborcy „Poski2050”, a już na pewno elektorat PSL, prędzej poprą PiS niż oddadzą swoje głosy na blok, w którym główną rolę odgrywa PO. Takie zjednoczenie zsumuje głosy w wielkich miastach (i też w wariancie suboptymalnym/mniejszym niż potencjał), ale na wsi przyniesie duże straty, których beneficjentem może zostać PiS.

Zjednoczenie opozycji ma sens w zupełnie innych konfiguracjach, gdyby PO stworzyło wspólny sojusz wyborczy z „Lewicą”, a „Polska2050” z PSL-em. Wówczas nastąpi efekt synergii, a obydwa bloki, w sumie, dostaną prawdopodobnie więcej głosów niżby wynikało z wielkości ich pojedynczych elektoratów.

Obydwa warianty optymalizują poparcie dla opozycji. Koalicja PO – „Lewica” optymalizuje poparcie w wielkich miastach; powiem nawet więcej, daje szanse na zwycięstwa w średnich oraz mniejszych miastach; zaś alians „Polska2050” – PSL dobrze wypada w wielkich miastach, ma szanse na dobre rezultaty w średnich oraz małych miastach i optymalizuje (wyciąga najwięcej ile się da) na wsi oraz w małych miasteczkach.

 

 Autor jest socjologiem i dziennikarzem, prowadzi własną audycję w „Halo Radio” oraz pełni funkcję redaktora naczelnego „Czasopisma Ekspertów” Fundacji FIBRE. Zajmuje się analizami z zakresu filozofii polityki i socjologii polityki, a także obserwacji uczestniczącej. Interesuje go zwłaszcza fenomenologia oraz hermeneutyka. Jest autorem sześciu książek popularno-naukowych i w dziedzinie dziennikarstwa śledczego. Członek zarządu Fundacji FIBRE.

Polskie problemy mają charakter strukturalny


Gdy po PiS przyjdzie jakaś inna, albo nowa ekipa wszystkie problemy, z jakimi boryka się Polską przeminą” – zdaje się, że takie myślenie dominuje dziś w przestrzeni publicznej. Niestety, to wytłumaczenie psychologiczne, oparte na przeświadczeniu, wierze, że gdzie indziej, w innych ekipach znajduą się inni ludzie niż w PiS, tymczasem ludzie wszędzie są mniej więcej tacy sami.

Roman Mańka: Problemy, które obserwujemy w Polsce są dużo starsze niż PiS, i szersze, wykraczają poza Polską perspektywę i są problemami, z jakimi dzisiaj borykają się demokracje.

Utylitaryzm w kontekście partykularyzmu
Wiele pisali o tym Michel Foucault, Charles Mills, Pierre Bourdieu, John Keane, a ostatnio tematy te poruszali także Robert Putnam i Noam Chomsky

Jest to wynik filozofii utylitaryzmu oraz źle pojętego indywidualizmu, czy mówiąc inaczej, stosowanie utylitaryzmu w kontekście indywidualizmu oraz partykularyzmu, przy calkowitym przekreśleniu zasady dobra wspólnego. W dzisiejszym świecie znaczenie dobra wspólnego jest marginalizowane. Liczy się konsumpcja oraz maksymalizacja zysków, kosztem minimalizacji ryzyka; przy czym żeby zredukować ryzyko, najłatwiej zredukować świadomość (w myśl zasady, że głupimi rządzi się łatwiej).

W polityce dziś, w rządzeniu, w rywalizacji politycznej realizuje się to co użyteczne, co skuteczne, wdraża się w życie – jak to pisał Jurgen Habermas – strategi instrumentalne, a nie komunikacyjne czy deliberatywne (nie chodzi o porozumienie ze społeczeństwem i osiągnięcie konsensusu); działa się jedynie w interesie indywidualnym, egoistycznym, lub wąskiej grupy politycznej (partii, koterii, klanu, kartelu), a nie szerokiej zbiorowości.

Inwigilacja i populizm
Dodatkowo, pręgież użyteczności i skuteczności prowadzi do inwigilacji przesuwanej na coraz niższy poziom indywidualny (Foucault), zaś na tej podstawie do populizmu (Krastew). To jest dzisiaj dominująca praktyka rządzenia.

Ważna rolę w tego rodzaju metodzie rządzenia odgrywa podizał, bo on pozwala sprawować władzę niezależnie od jakości rządzenia. Można rządzić fanalnie, lecz nie będzie to powodowało wielkich ubytków społecznego poparcia, gdyż decyzje polityczne ludzi nie są oparte o przesłanki racjonalne, a emocjonalne: przeważa nienawiść, do znienawidzonej grupy, która jest po drugiej stronie.

W tej logice, jak pisał Maurice Merleau-Ponty, nawiązując do dialektyki Hegla: wrogowie stają się partnerami, a nawet przyjaciółmi; zwalczają się, ale jednocześnie nie mogą bez siebie żyć, nie mogę bez siebie istnieć.

Instytucje III Rzeczpospolitej zawodzą
Problemy z jakimi obecnie borykamy się w Polsce mają charakter strukturalny, kulturowy i nie są zależne (a przynajmniej w małym stopniu od czynnika ludzkiego). Po prostu mechanizmy, procedury oraz instytucje, które zbudowano w III Rzeczpospolitej nie sprawdzają się, zawodzą. Prawo jest napisane w sposób uznaniowy, co powoduje, że gdy pojawia się kwestia sporna, interpretacja zależy od nastawienia: uznanie czegoś za zgodne lub niezgodne z prawem jest konsekwencją nastawienia.

Koleiny bezprawia, nepotyzmu, korupcji zostały stworzone na długo przed dojściem PiS do władzy. Korupcja oraz nepotyzm towarzyszyła w Polsce poszczególnym ekipom od początków transformacji i występowała w rónych okresach rządów: SLD, AWS, PSL, PO, itd.

Bezprawie i łamanie wszelkich zasad od dawna miało miejsce w przestrzeni – tak w Polsce zachwalanych niesłusznie samorządów (rządzonych przez rożne ekipy).

PiS zwiększył rozmiary patologii wcześniej istniejących
To co zrobił PiS, to wszedł w już istniejące koleiny i znacznie zwiększył rozmiary patologii (zintensyfikował skalę fenomenów), zaś inne mechanizmy przeniósł do góry, na poziom centralnych, z poziomu samorządowego (lokalnego) na centralny.

Dlatego ludzi to nie bulwersuje, gdyż stali się już na to immunizowani. Przyzwuczajli się do afer i skandali. Zawężąnie sytuacji tylko do PiS bardzo spłyca problem i utrudni jego ewaluację.

Problem jest strukturalny. Można rozwiązać go jedynie przez daleko idąca modyfikację systemu: politycznego, partyjnego, wyborczego, gospodarczego, oświatowego, kulturowego, itp.

Autor jest socjologiem i dziennikarzem, prowadzi własną audycję w „Halo Radio” oraz pełni funkcję redaktora naczelnego „Czasopisma Ekspertów” Fundacji FIBRE. Zajmuje się analizami z zakresu filozofii polityki i socjologii polityki, a także obserwacji uczestniczącej. Interesuje go zwłaszcza fenomenologia oraz hermeneutyka. Jest autorem sześciu książek popularno-naukowych i w dziedzinie dziennikarstwa śledczego. Członek zarządu Fundacji FIBRE.

System jednomandatowy – prawda i mity


Niewiele osób wie, że w 1989 roku komunistów udało odsunąć się od władzy m.in. dzięki jednomandatowym okręgom wyborczym, które istniały w ramach wolnej puli 35 proc. wolnych miejsc w Sejmie, pochodzących z demokratycznego wyboru. Gdyby wówczas funkcjonował typowy system proporcjonalny, zdobycze „Solidarności” okazałyby się dużo mniejsze.

Roman Mańka: Jestem pewien, że jeżeli dziś zastosowanoby system jednomandatowy w wyborach do Sejmu, PiS poniósłby klęskę w starciu z opozycją, Co najmniej z dwóch powodów: zjednoczenia opozycji (bo system jednomandatowy sprzyja tworzeniu bloków wyborczych); a takżę dużo lepszej jakości kandydatów, którymi dysponuje opozycja; po przesunięciu wyborów na bardziej lokalny poziom, zwiększy się rozpoznawalność kandydatów, co spowoduje zmniejszenie nacisku na partyjny szyld, zaś zwiększenie presji na jakość kandydata (przymioty osobiste). Potwierdzają to rezultaty
w ostatnich wyborach do Senatu (2019), w któych – nawet dość karykaturalna wersja modelu jednomandatowego – zapewniła opozycji zwycięstwo.

W polskiej debacie publicznej, wobec systemu jednomandatowego, co jakiś czas wysuwane są oskarżenia. Nie odbyła się na ten temat rzetelna debata. Narosło mnóstwo mitów, wynikających z powierzchownych obserwacji, uproszczeń, oraz skrótów myślowych. Tymczasem systemy jednomandatowe bardzo dobrze wpływają na system polityczny państwa, na mechanizmy selekcji elit, a także jakość estlabishmentu i sprawowania władzy; są stosowane w wyborach do organów reprezentacji (homologicznych do Sejmu) w największych, jajbardziej rozwiniętych politycznie i gospodarczo potęgach świata (Stanach Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii, Francji, jak również Niemczech i Włoszech, gdzie istnieje system mieszany).

Jaka jest prawda o jednomandatowych systemach wyborczych? Najczęściej podnoszone zarzuty przez przeciwników JOW-ów są następujące.

System jednomandatowy petryfikuje układ polityczny, niektórzy definiują go nawet za pomocą metafory „żelazobetonu”. Ma to miejsce w wymiarze ogólnym, na zewnątrz systemu polityznego (partii/formacji politycznych). Ale czy stabilizacja polityczna jest czymś złym…?! Czy ustabilizowanie systemu sprzyja czy przeszkadza w dobrym rządzeniu. Obecny system polityczny funkcjonujący w Polsce – proporcjonalny – również petryfikuje przestrzeń polityczną: od ponad 15 lat borykamy się z układem dialektycznym PO-PiS-u.

Kiedyś, znany publicysta, Łukasz Warzech, użył terminu „zabetonowania sceny politycznej”. Jednak zabetonowanie na powierzchni systemu, na zewnątrz, w stosunku do partii politycznych, nie jest niczym złym. Dużo gorszym zjawiskiem jest petryfikacja układów wewnątrz partii politycznych. System proporcjonalny utrwala, konserwuje wewnętrzne relacje w partiach; system jednomandatowy, jeśli jest właściwie skonfigurowany, modyfikuje wewnętrzne życie partyjne. Kiedy obserwuję polskie życie polityczne, a obserwuję często i wnikliwie, zwłaszcza na poziomie lokalnym, od 30 lat, na dole Polski, to zauważam, że w okręgach wyborczych dominują ci sami ludzie, ewentualnie te same rodziny.

Zmienić to może system jednomandatowy, a nie proporcjonalny.

Kolejny zarzut: system jednomandatowy prowadzi do duopolu, do układy dwupartyjnego. Argument ten jest słuszny jedynie w wymiarze powierzchownym. To typowy brak rozróżnienia pomiędzy pozorami, a istotą rzeczy. Obecnie mamy w Polsce system proporcjonalny i co? Od 15 lat dominuje duopol – PO-PiS – z małą domieszką pozostałych partii. Prawda na temat systemów jednomandatowych jest zupełnie inna. Rzeczywistość wygląda inaczej: odwrotnie. Systemy jednomandatowe porządkują scenę polityczną, ale sprzyjają pluralizmowi, tworzą bardziej heterogeniczne formacje polityczne. Imputowana dwupartyjność jest pozorna, zaś samo zdefiniowanie problemu wydaje się nieprecyzyjne. Mamy bardziej do czynienia z dwublokowością, niż z dwupartyjnością.

Ważne jest porządkowanie sceny politycznej. Lecz wcale nie tworzą się dwie partie, a dwie formacje – pluralistyczne oraz heterogeniczne, budowane w sposób sieciowy bloki polityczne. Amerykańskie partie polityczne nie stanowią substancji w polskim rozumieniu.

Z tym wiąże się jeszcze inna pozytywna cecha jednomandatowych systemów wyborczych. Koalicje wyborcze zawierane są przed wyborami, a nie po wyborach i zazwyczaj mają perspektywę daleko wykraczającą poza jedne wybory.

W wyborach proporcjonalnych, proporcjonalność traktowana jest jako alibi w celu niezrealizowania programu. Dzieje się tak, bo systemy proporcjonalne dają zazwyczaj bardziej rozwarstwione wyniki i do rządzenia potrzebny jest koalicjant. Wówczas koalicjant traktowany jast jako alibi. Właśnie na niego można zrzucić odpowiedzialność za nierealizowanie programu. W systemie proporcjonalnym po wyborach otrzymuje się wymówkę dla wyborców.

Tymczasem nie ma nic gorszego niż osiągnięcie większości bezwzględnej przez jedną partię w ramach systemu proporjonalnego. Wówczas niska przejrzystość powoduje, iż oprócz wypełniania przedwyborczych obietnic implementuje się wiele niedobrych rozwiązań, jak również kreuje patologiczne sytuacje. Niska rozpoznawalność, towarzysząca systemom proporcjonalnym, to zdecydowanie ułatwia.

Największym walorem systemu jednomandatowego jest przejrzystość, efekt tego rodzaju zachodzi, gdy opiera się na relatywnie małych okręgach wyborczych. W systemie proporcjonalnym rzeczywistość przejrzysta jest jedynie dla rządzących i – ujmując problem w szerszym sensie – elit politycznych. Rządzący (politycy) widzą wyborców (za pomocą np. różnego rodzaju badań demoskopijnych. W systemach jednomandatowych wyborcy mogą również obserwować swoich reprezentantów.

Złagodzeniu ulega więc zjawisko, na które zwrócił uwagę Michel Foucault, w „Nadzorować i karać. Historia więzienia”, czyli asymetrii widzenia w relacji rządzących ze społeczeństwem.

Z przejrzystością wiąże się sześć innych ważnych atutów: lojalność, odpowiedzialność, możliwość rozliczania, realna decentralizacja, mobilność wyborców i wzrost socjalizacji (świadomości) politycznej.

Na czym polega lojalność? Systemy proporcjonalne sprzyjają tworzeniu stosunków klientelistycznych, ocierających się o serwilizm wobec centralnego partyjnego lidera (przywódcę), tudzież centralną administrację partyjną (dwór). To właśnie obecny model systemu proporcjonalnego ukształtował w Polsce partie charyzmatyczne (osobiście używam takiego terminu). W relacjach wewnątrzpartyjnych dominuje oportunizm, konformizm i klientelizm. Posłowie lub działacze partyjni chcą sobie za wszelką cenę i wszelkimi możliwymi sposobami zapewnić miejsca na partyjnych listach. Tak więc lojalność jest zorientowana na centralnych partyjnych liderów, ewentualnie na centralną partyjną biurokrację (dwór).

Systemy jednomandatowe zasadniczo zmeniają kierunek lojalności. Upodmiotawiają wyborców. Wyborcy stają się ważni. Zyskują status. Zwiększa się poczucie sprawczości obywateli, jeden z podstawowych i kluczowych parametrów demokracji; w Polsce znajdujący się na wciąż niskim poziomie, w całym okresie transformcji.

Wzrost poczucia sprawczości w społeczeństwie wpływa na podwyższenie frekwencji. Mogę zaryzykować hipotezę, że gdyby w Polsce wprowadzono jednomandatowy system wyborczy, frekwencja wyborcza w wyborach do Sejmu, wzrosłaby od 10 do 15 proc.

Przejrzystość przyczynia się do zwiększenia frekwencji wyborczej (mobilności). W wymiarze empirycznym pośrednio potwierdza to zjawisko polaryzacji. Kolej rzeczy jest taka, że polaryzacja podnosi przejrzystość, zaś wysoka przejrzystość determinuje frekwencję.

Przejrzystość spowodowałaby również, że wyborcy zyskaliby możliwość rozliczania swoich reprezentantów. W systemie proporcjonalnym ewentualność taka jest słaba. System proporcjonalny zamula, zaciemnia obraz rzeczywistości politycznej. Wszystko dzieje się w myśl zasady:
„w mętnej wodzie łatwiej łowić ryby”, a wówczas korzystają na tym zwłaszcza kłusownicy.

System jednomandtowy daje dużo większe szanse na identyfikowania poczynań reprezentantów przez wyborców. Zwiększa czytelność wyborczej sceny, również tej lokalnej. Działania reprezentantów stają się transparentne. Lojalność reprezentantów przesuwa się na continuum
w stronę wyborców, zyskują wyborcy kosztem centralnych partyjnych liderów oraz elit.

Możliwość rozliczania odnosi się nie tylko do zwykłego reprezentanta, lecz również w stosunku do centralnych partyjnych liderów, związanej z nimi partyjnej biurokracji oraz partyjnych grup interesów (sieć klientelistyczna) i ośrodków wpływu. W Polsce, w okresie 2006-2015, przywódca PiS, Jarosław Kaczyński, przegrał siedem kolejnych wyborów, licząc z samorządowymi, mimo to ciągle pozostawał liderem partii. W warunkach systemu jednomandatowego zostałby zdmuchnięty z powierzchni ziemi przy okazji pierwszej porażki.

Wejście centranych partyjnych liderów do Sejmu nie byłoby oczywiste, co sprzyja elastyczności oraz fluktuacjom w wewnętrznym wymiarze formacji politycznych, wymianie kadr oraz lepszej selekcji elit.

Umacnia i sprzyja przede wszystkim demokracji.

Decentralizacja. Pozornie polski system polityczny (instytucjonalny) został zdecentralizowany, istnieją samorządy, lokalne struktury partyjne, instytucje. Jest to jednak obserwacja powierzchowna. W rzeczywistości wyborczy system proporcjonalny centralizuje cały system polityczny, niezależnie od jego ogólnego, zewnętrzego kształtu. Proces selekcji elit odbywa się w ramach partii politycznych i jest mocno scentralizowany.
O miejscach na listach wyborczych decydują centralni partyjni liderzy albo partyjna biurokracja (dwór). Zakres centralizacji systemu wyborzego jest niezwykle głęboki i rzutuje na cały system polityczny, który w gruncie rzeczy został również mocno scentralizowany. W Polsce, nawet w wyborach do rad powiatów, funkcjonuje proporcjonalny system wyborczy.

Decentralizacja Polski jest mitem i pozorem.

System jednomandatowy marnuje głosy. Kolejny mit. W systemie jednomandatowym wyborcy mają wpływ na swoich reprezentantów.
W systemie proporcjonalnym tracą wpływ minutę po wyborach. Nielojalność wyborcza, turystyka parlamentarna, transfery z klubu parlamentarnego do innego klubu, zmiana barw politycznych jeszcze przed złożeniem ślubowania poselskiego w Sejmie – są w dużo większym, miażdżącym, stopniu, cechą systemów proporjonalnych niż jednomandatowych. Modele jednomandatowe mocno tego rodzaju skłonności ograniczają, właśnie dzięki wymienionym powyżej cechom: przejrzystości, lojalności, odpowiedzialności, i możliwości rozliczeń.

W tym sensie system jednomandatowy, w dużo mniejszym stopniu marnuje głosy niż systemy proporjonalne.

Poza tym, system jednomandatowy odrzuca znacznie mniejszą liczbę kondydatów, a w ślad za tym ich wyborców w stosunku do systemów proporcjonalnych.

W systemie polskiego systemu proporcjonalnego istnieją bardzo wielkie okręgi wyborcze (w najmniejszych można zdobyć po 7, 8,9 oraz 10 mandatów) oraz – idiotyczna, absurdalna – reguła podwójnej obsady mandatów. Na marginesie: te dwa czynniki w stopniu radykalnym obniżają rozpoznawalność wyborczą i przejrzystość.

W okręgu liczącym 10 mandatów, każda partia może wystawić po 20 kandydatów. Gdy do wyborów zgłosi się 5 ugrupowań politycznych, razem w grze wyborczej bierze udział 100 kandydatów. Wyborcy nie są w stanie zlustrować tak dużej liczby kandydatów, ich decyzje wyborcze są więc nieświadome. Wyborcy ulegają totalnej dezorientacji.

Gdyby jeden taki okręg zamienić na system jednomandatowy, w rezultacie konwersji powstałoby 10 jednomandatowych okręgów. W każdym z nich pięć uczestniczących w wyborach partii mogłoby wystawić po jednym kandydacie. W każdym okręgu o mandat ubiegałoby się po 5 kandydatów
(w rzeczywistości jeszcze mniej, gdyż system jednomandatowy sprzyja konsolidacji, fuzjom). W sumie w całej przestrzeni wyborczej (okręgu, który wcześniej działał w ramach modelu proporcjonalnego) system jednomandatowy odrzuciłby łącznie 40 kandydatów; tymczasem, gdyby wybory odbywały się w ramach systemu proporcjonalnego, liczba odrzuconych kandydatów wynosiłaby 90, czyli o 50 więcej, wraz z wyborcami.

System proporcjonalny, poprzez niską przejrzystość oraz silną pozycję centralnych partyjnych liderów, a także wyrażany wobec nich oportunizm, sprzyja korupcji forsowanej za pomocą lobbingu. W Polsce od wielu lat parlament jest areną lobbingu oraz różnego rodzaju relacji i poczynań korupcyjnych.

Podległość reprezentantów i subordynacja wobec centralnych partyjnych liderów, klientelizm i serwilizm, ułatwiają rozmaitym grupom interesów oddziaływania korupcyjne. Ławiej skorumpować jest kogoś z otoczenia lidera lub osobę wchodzącą w skład kierownictwa partii, albo centralnej biurokracji partyjnej niż wielu reprezentantów wybranych w warunkach wyborów jenomandatowych.

Lojalność reprezentantów wobec centralnych partyjnych liderów sprzyja korupcji, umożliwiając oraz upraszczając oddziaływania lobbingowe.

Tu również decydującym czynnikiem jest przejrzystość. W systemie proporcjonalnym, nawet mocno kontrowersyjne głosowanie, może być dla wyborców nieczytelne, i nie musi wiązać się z eliminacją z polityki danych reprezentantów, gdyż zawsze można uzyskać elekcję z wysokiego miejsca na liście, bądź z innego okręgu wyborczego (chowanie kandydatów).
W systemie jednomandatowym jest to dużo trudniejsze.

W latach 90. XX wieku zrozumieli to włosi, którzy w rezultacie natłoku ogromnych afer korupcyjnych, związków polityków z mafią, w roku 1993, zorganizowali referendum, opowiadając się za systemem jednomandatowym. Ostatecznie powołano system mieszany. Uznano jednak, iż istniała korelacja pomiędzy zjawiskami korupcji, a proporcjonalnym systemem wyborczym.

Opinia publiczna i świadomość społeczna nie zdają sobie sprawy, jak wielka istnieje zależność między korupcją a systemami wyborczymi.

W istocie system proporcjnalny, zwłaszcza w przyjetej w 2001 roku
w Polsce, formule – dehumanizuje. W ramach niskiej przejrzystości, małej rozpoznawalności kandydatów, trudności identyfikowania ich poczynań, głosowanie ma charakter strukturalny, żeby nie powiedzieć rutynowy, czy rytualny. Wyborcy głosują nie na człowieka, lecz na strukturę, na pozycję, na miesce na liście.

Jest to system bardzo scentralizowany i arbitralny, gdyż decyduje w pierwszej kolejności nie wola wyborców, ale wola centralnego partyjnego lidera, tudzież centralnej administracji partyjnej. Wyborcy, w decyzjach wyborczych, w indywidualnym akcie głosowaia, kierują się parytetem partyjnym ustrukturalizowanym na liście. Głosowanie jest strukturalnie zdeterminowane przez parytet.

Obniża to wyborczą świadomość. Głosowanie nie jest świadomym aktem. Paradoksalnie głosy oddane na osoby z górnej części listy (tzw, jedynki) są najmniej świadome i często przypadkowe. Jeżeli ktoś poparł kandydata z niższych stref listy wyborczej, istnieje większe prawdopodobieństwo, iż go znał i głosował świadomie, bądź kierował się względami lokalnymi, środowiskowymi, lub towarzyskimi. Świadomość głosowania jest wówczas większa.

Teoretycznie, można wyobrazić sobie sytuację, że do Sejmu, w ramach systemu proporcjonalnego wejdzie kandydat fikcyjny, osoba, która fizycznie nie istnieje, jeżeli zostanie umieszczona na jednych z trzech pierwszych miejsc/pozycji dwóch najpopularniejszych partii politycznych.

Wbrew zarzutom środowisk lewicowych, systemy jednomandatowe niwelują, marginalizują znaczenie oraz siłę organizacji radykalnych, ekstremalnych, nacjonalistycznch, faszystowskich, czy komunistycznych. Najlepszym przykładem na potwierdzenie tej tezy jest Francja, w której mimo wysokich notować Frontu Narodowego, liczonych w liczbach względych, przełożenie na rezultaty wyborcze oraz zdobycze mandatowe, w ramach systemu jednomandatowego, jest nieproporcjonalnie mniejsze.

Zwycięstwo w okręgach jednomandatowych nie jest osiągane jedynie dzięki poparciu ekstrem czy twardych, żelaznych elektoratów, lecz wymagają pozyskania wyborców z przestrzeni centrum. Sprzyja to promocji kandydatów obliczalnych, merytorycznych oraz umiarkowanych.

W systemach jednomandatowych człowiek ważniejszy jest od partii; preferowane są walory i przymioty personalne, intelektualne, merytoryczne, moralne. Mówi się o nich: jakość kandydata czy klasa kandydata. Rónice między kandydatami są ważniejsze od różnić między partiami.

Wbrew stereotypom, co pokazują przykłady amerykańskie oraz brytyjskie, łatwiejsza jest współpraca.

Błędem jest postrzeganie systemu jednomandatowego jako idealnego. Idealny system wyborczy nie istnieje. System jednomandtowy posiada również wady, ale jest jednym z najlepszych modli, jakie wytworzyła ludzkość; z pewnością dużo lepszym od systemów proporcjonalnych.

Osobiście polecałbym w Polsce inplementację albo systemu jednomandatowego, albo STV (tzw. pojedynczego głosu przechodniego; wiele tur liczenia głosów), który jest jednak dużo mniej przejrzysty od systemu jednomandatowego; jest zawiły, chociaż w perspektywie czasu rozwija polityczną świadomość wyborczą.

Skuteczność oraz wartość systemu jednomandatowego zależy od jego wersji, a przede wszystkim odniesienia (spójności) w stosunku do całego systemu politycznego dnego kraju.

 

Autor jest socjologiem i dziennikarzem, prowadzi własną audycję w „Halo Radio” oraz pełni funkcję redaktora naczelnego „Czasopisma Ekspertów” Fundacji FIBRE. Zajmuje się analizami z zakresu filozofii polityki i socjologii polityki, a także obserwacji uczestniczącej. Interesuje go zwłaszcza fenomenologia oraz hermeneutyka. Jest autorem sześciu książek popularno-naukowych i w dziedzinie dziennikarstwa śledczego. Członek zarządu Fundacji FIBRE.