W świecie Zachodu zaczyna robić się nerwowo. Ludzie nie akceptują już kolejnych lockdownów, które mając fatalny wpływ na gospodarkę nie załatwiają wcale problemu zarazy. Gdzie i kiedy popełniono błąd?
Jerzy Mosoń: Jedną z najważniejszych zasad skutecznego komunikowania masowego jest… mówienie prawdy. To niby prosta rzecz, której uczy się na studiach każdy PR-owiec, rzecznik prasowy, dziennikarz, etc. ale Ci, którzy odpowiadają za komunikację, od lat zachowują się tak, jakby ta zasada była tylko akademickim wymysłem.
Maseczka skuteczna czy nie? W kilku krajach Zachodu pierwszy błąd związany z komunikowaniem w czasach zarazy dotyczył zasadności noszenia masek ochronnych. Gdy pandemia dotarła do Polski rozmaici fachowcy twierdzili, że maski są niepotrzebne. Później szybko nastąpiła korekta, że owszem maski chronią przed zakażeniem, ale bardziej przydadzą się służbie zdrowia. Jak na dłoni widać było, że tego typu opinie podyktowane są raczej brakiem dostępności masek na polskim rynku, a co za tym idzie potrzebą zagwarantowania ich przede wszystkim lekarzom i pielęgniarkom, a nie profesjonalną opinią. Z drugiej strony, pojawiły się rzeczowe dyskusje, w których przebijała się informacja, że wirus jest zbyt mały by zwykła maska chirurgiczna czy też FP1-FP3 mogła zapewniać bezpieczeństwo człowiekowi. Kłopot w tym, że wszystko, co na ten temat mówili eksperci powodowało chaos informacyjny. A gdy rząd zaczął zmieniać zdanie w kwestii noszenia masek to było oczywiste, że część społeczeństwa się zbuntuje przed tym obowiązkiem.
Jaka jest prawda? Pomimo tego, że od czasu wybuchu pandemii minęło już kilkanaście miesięcy, w samej Polsce pochłonęła już 50 tys. ofiar nikt nie był w stanie wyjaśnić rzeczowo, jaka jest prawda z tymi maskami – chronią czy nie? A jeśli tak to jakie są przydatne, a które to tylko pic na wodę? Tymczasem sprawa jest bardzo prosta i generalnie każdy obywatel ze średnim bądź technicznym wykształceniem powinien wiedzieć, co daje maska, a czego zapewnić nie może. Wróćmy do historii dawnych epidemii. Jeśli ktoś poświęcił trochę czasu na ten przedmiot to wie, że w dawnych czasach ludzie chronili się maskami szmacianymi kilkuwarstwowymi, często nasączaonymi alkoholem lub mieszankami alkoholu i olejków eterycznych. Na pewno była to lepsza ochrona niż żadna, skoro część osób przeżyło hiszpankę, czarną ospę, dżumę, itp. Jeśli jednak ktoś chciałby mieć pewność, że się nie zarazi to powinien mieć maskę z wyizolowanym obiegiem powietrza. To niemożliwe, podobnie jak zakładanie masek pegaz, które również zapewniłyby lepszą ochronę niż te ogólnodostępne. Ale co tak naprawdę daje certyfikowana maska?
Przepuszczalność jest kluczem Marketingowcy starają się przekonać kupujących, że ich materiałowe maski mają nawet od 95 – 99,7 proc. skuteczność. To jest oczywiście nieprawda, ponieważ w takiej masce oddychanie byłoby właściwie niemożliwe. Co więcej musiałaby na całej powierzchnii, bardzo ściśle przylegać do policzków, a tak się nie dzieje i to wcale nie tylko w przypadku tych, którzy od dekady hołdują modzie na brodatego drwala. Gdyby uczciwie zmierzyć przepuszczalność materiału wysokiej jakości maski antysmogowej z filtrem FP3 okazałoby się, że daje ona największe możliwości, ale jej skuteczność jest zbyt mała by zatrzymać wirusa. Szkoda, że żaden z ekspertów nigdy tego nie powiedział. Szkoda, że pomimo trwania pandemii od ponad roku wirusolodzy nie przebili się do opinii publicznej z informacjami, że kluczem do zminimalizowania ryzyka zarażenia się jest skrócenie czasu transmisji wirusa oraz ilości patogenu, na jaki narażony jest człowiek. Każdy, prawie każdy ma przecież jakiś układ odpornościowy, który zwalcza niewielkie ilości zarazków. Tych oczywistych, przemilczanych prawd jest niestety znacznie więcej.
Technologie uznane za zbyt groźne? Gdy cała Azja, już wiosną 2020 r. walczyła skutecznie z koronawirusem za pomocą lamp UV-C, ozonatorów, zamgławiaczy to w państwach Zachodu przetoczyła się kampania ostrzegająca przed zagrożeniami związanymi z niewłaściwym użytkowaniem tego typu urządzeń. Rzeczywiście żarówka UV-C w rękach nieodpowiedzialnej osoby doprowadzi do ciężkiego nowotworu lub wypalenia oczu. Nieodpowiednie użycie ozonatora może śmiertelnie zatruć domowników, a zamgławiacze kosztowałyby samorządy zwyczajnie trochę za dużo… Niemniej można odnieść wrażenie, że komunikaty wysyłane do obywateli w Europie na temat radzenia sobie z patogenem miały w sobie coś w rodzaju braku zaufania do odbiorców. Tak jakby polski rząd komunikował się z dziećmi, a nie z dorosłymi ludźmi. Nawet jeśli w pewnym momencie właściciele punktów usługowych czy hoteli nie tylko „mogli”, ale musieli dezynfekować swoje lokale, za pomocą wymienionych urządzeń to zwykły Kowalski nie otrzymał żadnej rzeczowej instrukcji jak może sobie we własnym zakresie radzić z patogenem.
Wujek dobra rada Zamiast partnerskiej dyskusji oraz potrzebnych szkoleń pojawiły się telewizyjne wskazówki a la „wujka dobra rada”, które od miesięcy prowadzą do dramatycznych zachowań. Gdy eksperci uznali, że trzeba zadbać o odporność poprzez kondycję fizyczną, lasy i parki zapełniły się biegaczami, również takimi, którzy obuwie sportowe mieli na nogach pierwszy ra w życiu. Wśród biegaczy byli zapewne też zakażeni i nieświadomi tego ludzie, którzy wydychając znacznie większe ilości powietrza aniżeli w przypadku zwykłego spaceru infekowali pozostałych. „Dobre rady” zaowocowały też nowymi morsaami, którzy sami fundowali sobie zapelenie płuc, biorąc lodowatę kąpiele bez przygotowania czy też „alpinistami” zdobywającymi górskie szczyty w bikini bądź samych slipach.
Zakaz leczenia, konieczność szczepienia Prawdziwy kłopot zrobił się, gdy niektórzy lekarze lub/i naukowcy zaczęli skutecznie leczyć ludzi środkami, które mówiąc oględnie nie zyskały akceptacji szerokiego gremium farmaceutycznego. Jeszcze przed pojawieniem się szczepionek, które choć nieobowiązkowe niebawem będą konieczne pojawiły się leki, w tym słynna amantadyna. Krucjata jaką wytoczono lekarstwom na Covid-19 bez uprzedniego zbadania tych specyfików, ich przydatności, bezpieczeństwa, etc. ostatecznie pogrzebała szanse na to, że obywatele będą ufać władzom w swych państwach. Zresztą media społecznościowe okazały się bardziej systemowe niż jeszcze rok wcześniej ktokolwiek mógł przypuszczać, bo słynni już „niezależni weryfikatorzy” skrupulatnie czyszczą wszelkie niezgodne z oficjalną linią establishmentu informacje dotyczące pandemii, zachowując się czesto jak cenzura w czasach słusznie minionych. Dlatego mało jest dziś dyskusji już nie tylko o amantadynie, ale też prawie nikt nie słyszał o znacznie skuteczniejszej heparynie czy też tapsygarginie, która w czasach naszych pradziadków radziła sobie z silnymi chorobami płuc.
*Wreszcie kwestia szczepionek, które już nie raz ratowały świat przed ciężkimi chorobami. Ale, żeby nikogo nie zanudzać szczegółami warto zadać sobie otwarte pytanie: czy można dziwić się obywatelowi, że nie ufa władzom, iż sprawdziły bezpieczeństwo i skuteczność szczepionki, skoro wcześniej władze te nie potrafiły kupić odpowiednich masek, respiratorów czy też zakontraktować profesjonalnie dostaw tychże szczepionek?
Autor jest szefem Zespołu ds. Geopolityki i Polityki Zagranicznej Fundacji FIBRE. W przeszłości pełnił funkcję redaktora naczelnego magazynu „Gentleman”, a także z-ca redaktora naczelnego czasopisma Polish Market. Kierował Działem Prawnym tygodnika „Gazeta Finansowa”. Na swoim koncie ma wiele publikacji w „Rzeczpospolitej” (w której pracował), w Kwartalniku Geopolitycznym „Ambassador”, w miesięczniku „Home&Market” oraz w czasopismach prawniczych, m.in. w prestiżowym branżowym miesięczniku „Radca prawny”.Jest także reżyserem i producentem filmów.
15 kwietnia 1912 roku, nikt na pokładzie, łącznie z załogą nie uwierzył w perspektywę katastrofy „Titanica”. Dopiero jego konstruktor, Thomas Andrews Junior, który zrozumiał strukturalny mechanizm katastrofy (element po elemencie), uświadomił oficerom okrętu, że „Titanic” pójdzie na dno, w ciągu najbliższych dwóch godzin.
Roman Mańka: Wyobraźmy sobie, że przyjmujemy żądanie „Konfederacji” i otwieramy gospodarkę w środku pandemii koronawirusa. Co się dzieje? Z 18 tys. zakażeń, które notujemy obecnie, w szybkim tempie robi się 36 tys. Następnie, w ciągu kilku kolejnych dni 72 tys, Potem 144, później 288, itd. Jeden człowiek to kilka, a czasami nawet kilkanaście kontaktów w ramach sieci społecznych. Co kilka dni liczba zakażonych osób się podwaja. A państwo nadal nic nie robi, nie reaguje, przestrzeń społeczno-gospodarcza jest otwarta.
Siła matematyki – potęgowanie W społeczeństwie utrzymuje się wysoki poziom mobilności, co przekłada się na rosnące lawinowo liczby zakażeń oraz nowe mutacje koronawirusa.
Odporność polskiej służby zdrowia określa się na maksymalnie 27, 28 tys. Tylu pacjentów struktura polskich szpitali jest w stanie obsłużyć. Jest to krytyczna granica funkcjonalności. Po jej przekroczeniu system opieki zdrowotnej staje się niewydolny. Gwałtownie rośnie śmiertelność. Ludzie zaczynają masowo umierać. Śmierć dosięga chorych w różnych miejscach: w karetkach pogotowia, w trakcie transportu do szpitali, podczas wielogodzinnego oczekiwania w Szpitalnych Oddziałach Ratunkowych, w domach. Zakażeni są pozostawienie bez jakiejkolwiek pomocy.
Koronawirus jest mechanizmem strukturalnym, działa strukturalnie, nie tylko jako przyczyna bezpośrednia, ale również jako głęboka przyczyna metonimiczna, osłabia system, trafia w słabe punkty. Śmiertelność lawinowo rośnie, nie tylko wśród chorych na samego koronawirusa czy w grupach, w których występują choroby współistniejące, lecz również umierają osoby niezakażone koronawirusem, przechodzące inne choroby: nowotworowe czy kardiologiczne, lub nawet błahe choroby, takie jak np. wyrostek robaczkowy.
Bo po prostu nie ma im kto pomóc. Śmierć zbiera ogromne żniwo. Ofiar są setki tysięcy.
Strukturalne oddziaływanie Co to znaczy przyczyna metonimiczna? Zjawisko to opisali filozofowie strukturaliści. To przyczyna głęboka, ukryta, niebezpośrednia, której bezpośrednio, konkretnie nie widzimy i nie potrafimy zdefiniować. Jako analogię można przywołać patologię alkoholizmu. Co rok w wypadkach giną setki kierowców, w rezultacie spożycia alkoholu, albo dysfunkcji sprawności, które alkohol wywołuje. W epikryzach, w dokumentacji medycznej nie wpisuje się alkoholu jako przyczyny zgonu, ale jest on przyczyną strukturalną, głęboką, metonimiczną. Jest jak katalizator, który intensyfikuje skalę zjawiska. Analogicznie działa koronawirus, zabija nie tylko bezpośrednio, nie tylko wraz z chorobami współistniejącymi, lecz także jako efekt strukturalny, głęboka przyczyna. Uruchamia wiele procesów wtórnych. Masowo umierają osoby, które z koronawirusem nie miały nic wspólnego. Dzieje się tak, gdyż mechanizm koronawirusa, to relacja liczby zakażeń do liczby określającej wytrzymałość służby zdrowia (krytyczny moment funkcjonalności). Horror zaczyna się wtedy, gdy ta granica zostaje przekroczona.
Niezgodność prometejska Drugim krytycznym momentem jest granica doświadczenia moralnego. Zjawisko to zdefiniował kiedyś Günther Anders, mąż wybitnej badaczki i filozofki, Hannah Arendt, jako „niezgodność prometejską”. Termin odnosi się do coraz większej złożoności przemysłowej oraz technicznej świata. W świecie cyfrowym proces ten działa jeszcze silniej i w sposób bardziej skomplikowany. Chodzi o to, że ludzie nie są w stanie moralnie doświadczyć wielkości abstrakcyjnych, ani też komunikatów, które płyną z mediów. Ludziom wydaje się, że ich to nie dotyczy, że żyją obok, w bezpiecznej niszy. Dziesiątki lub nawet setki tysięcy ofiar są wielkościami zbyt abstrakcyjnymi żeby ludzie mogli doświadczyć ich moralnie. Działa reguła odwrotnie proporcjonalna: (czyli) czym większa liczba ofiar, tym słabsze doświadczenie moralne. Na tej zasadzie naziści oparli holokaust. Dlatego, jeszcze do dziś, mimo przytłaczających, powalających, przygniatających dowodów, tak wiele osób wciąż kwestionuje albo umniejsza mord, który dokonano na Żydach.
Ta swoista moralna obojętność, niezdolność doświadczenie moralnego tysięcy ofiar, które jawią się w naszej świadomości jako wielkości abstrakcyjne, zostaje przerwana wówczas, kiedy śmierć zaczyna dotykać osoby z naszego otoczenia, gdy zaczyna zabijać naszych znajomych, przyjaciół, koleżanki i kolegów z pracy, osoby nam bliskie, członków rodziny. Wtedy zaczynamy doświadczać moralnie ofiary.
W pewnym momencie koronawirus pokonuje granicę doświadczenia moralnego. Zachorowań jest tak dużo że prawie każdy notuje w środowiskach, do których przynależy ofiary. Śmierć zaczyna nas dotykać, staje się czymś bliskim. Informacje o umierających osobach nie docierają już tylko, jakby powiedział Bertrand Russel z opisów, za pomocą deskrypcji (z medialnych przekazów), lecz poprzez bezpośrednie, indywidualne, empiryczne, zmysłowe zaznajomienie. Śmierć jest blisko nas.
Wówczas, niemal automatycznie, zostaje przekroczona trzecia krytyczna granica: granica strachu. Ludzie zaczynają się bać. Nie trzeba wprowadzać żadnych obostrzeń, restrykcji, lockdownów. Ludzie sami zaczynają się izolować, wycofują się z przestrzeni społeczno-gospodarczej, społeczna mobilność spada. Panuje blady strach. Ponieważ ludzie z obawy o własne życie przestają pracować, pojawia się bieda i chaos.
A więc, pojawia się dokładnie identyczny efekt, przed którymi przestrzegają ci, którzy nawołują do całkowitego otwarcia gospodarki. Głód i bieda wystąpi wówczas, gdy zostanie otwarta gospodarka zanim uporamy się z pandemią koronawirusa.
Czy naprawdę stać nas na taki eksperyment? Pamiętam obrazki z Argentyny, kiedy w 2002 roku kraj ten nawiedził potężny kryzys gospodarczy. Napadane sklepy, okradane banki, uliczne bójki o jedzenie, wydzieranie sobie chleba z ręki.
Dopóki nie uporamy się z koronawirusem gospodarka nie ruszy do przodu. Co dwa, trzy tygodnie będziemy mieli do czynienia z nawrotem pandemii i trzeba będzie znów zamykać przestrzeń społeczno-gospodarczą. Tyle tylko, że będzie to kosztowała dziesiątki tysięcy ofiar i katastrofę demograficzną, która już i tak Polski dotyka.
Niekompetencja i nieodpowiedzialność W opinii Anety Afelt z Interdyscyplinarnego Centrum Modelowania Matematycznego i Komputerowego, gdyby rząd twardo egzekwował restrykcje, zaś społeczeństwo zachowało dyscyplinę oraz dystans, można byłoby ocalić ponad 33 proc. osób na dobę. O tyle niższa byłaby śmiertelność. Tylko 11 marca br. zanotowano 351 ofiar. Z szacunków dr Afelt wynika, że w przypadku konsekwentnej postawy rządu, twardego egzekwowania obostrzeń, mogło być o 116 zmarłych mniej. Za śmierć tych ludzi odpowiada niekonsekwencja, niefrasobliwość, oraz krańcowa nieodpowiedzialność obecnego rządu (PiS) oraz nasza dezynwoltura. Przy takim wskaźniku umieralności, w ciągi dziesięciu dni można było uratować ponad tysiąc osób, zaś w ciągu miesiąca trzy tysiące
Podżeganie do zagłady Tymczasem „Konfederacja”, w trakcie rosnącej dynamiki pandemii, zgłasza postulat pełnego otwarcia gospodarki. Jako uzasadnienie swojego oczekiwania kolportuje przykład dwóch stanów w Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej: Kalifornii i Florydy. Z tego porównania ma wynikać, że obostrzenia, lockdowny nic nie dają, a noszenie maseczek, obniżanie mobilności, i zamykanie przestrzeni społeczno-gospodarczej jest bez sensu oraz nie pomaga w zduszeniu pandemii. Politycy „Konfederacji” podają tylko jedną liczbę, ilustrującą podobną wielkość zakażeń w obydwu stanach na milion mieszkańców.
Jeżeli ktoś chciałby wyciągnąć tendencyjne, aprioryczne, arbitralne wnioski pod z góry upatrzoną tezę, mógłby powołać się na przykład o wiele bliższy. W województwie warmińsko-mazurskim od tygodnia obowiązuje lockdown, a mimo to liczba zachorowań na sto tysięcy osób jest ciągle wyższa niż w otwartych województwach. Podobnie rzecz się ma w województwie pomorskim, tam również kilka dni temu wprowadzono obostrzenia, a wielkość zakażeń na sto tysięcy osób jest ciągle wyższa niż w województwach, w których nie funkcjonują tak ostre restrykcje. Był taki moment, że w Polsce od dwóch tygodni otwarte były galerie handlowe, uruchomiono niektóre gałęzie gospodarki, tymczasem w Niemczech utrzymywano lockdown. Efekt był pozornie paradoksalny: mimo lockdownu liczba zachorowań w Niemczech była wyższa niż w Polsce, choć w naszym kraju gospodarka była częściowo otwarta..
Wybiórcze podstawienie przykładów, a także proste porównanie liczb bez definicji sytuacji i strukturalnego kontekstu, niczego nam nie wyjaśni. Jedynie spowoduje fałszywe powzięcie wniosków.
W tak absurdalny sposób można porównywać różne rzeczy: np. temperaturę: 16 stopni Celsjusza pod koniec maja i 16 stopni Celsjusza w grudniu, to takie same liczby, ale zupełnie inne odczucie ciepła; podobnie samochody, z których jeden zwolnił z 160 km/h do 80 km/h i w perspektywie ma dalsze spowalnianie, zaś drugi zwiększył prędkość od zera do 80 km/h i w perspektywie ma dalsze przyspieszanie; pozornie jadą z identyczną prędkością, lecz dynamika prędkości jest już bardzo różna, pierwszy samochód za chwilę zostanie wyprzedzony przez drugi.
Dlatego przykład dwóch amerykańskich stanów, powoływany przez „Konfederację” jest analitycznie bezwartościowy, gdyż pomija wiele istotnych zmiennych: 1) czas pomiaru i cykle pandemii; 2) stopień mobilności społecznej; 3) wskaźnik urbanizacji; 4) cechy morfologiczne społeczeństwa; 5) uwarunkowania kulturowe przekładające się na siłę społecznej dyscypliny; 6) jakość infrastruktury medycznej i wytrzymałość służby zdrowia.
Wskaźnik dynamiki Pominę już okoliczność, iż „Konfederaci” porównują dwa stany, które dzieli odległość mniej więcej taka sama, jak Ukrainę od Portugalii. Analizowanie przestrzeni oddalonych od siebie o tysiące kilometrów, nie ma sensu, gdyż propagacja pandemii w obydwu przypadkach, jej skala, cykliczność, może być na zupełnie różnych etapach. To jest po prostu niepoważna analiza. Nie wszystko nadaje się do porównania.
Odwołam się jeszcze do marca ubiegłego roku. We Włoszech, w Lombardii obowiązywały dużo bardziej ostre restrykcje niż w Polsce. Mimo to nad Wisłą notowano dużo mniej zakażeń, podczas gdy we Włoszech brakowało miejsc w szpitalach oraz w kostnicach.
(bo) Ważny jest cykl pandemii i moment wprowadzenia lockdownu. Gdy obostrzenia wprowadzi się za późno, pandemia nabiera dynamiki i wówczas potrzeba dużo więcej czasu, aby ją zatrzymać, poza tym ważna jest również konsekwencja w egzekwowaniu restrykcji. Lockdwon daje pierwsze efekty w perspektywie dopiero trzeciego tygodnia po jego wprowadzeniu, a czasami na jego pozytywne skutki trzeba poczekać nawet półtora miesiąca.
Jednak, gdy się go nie wprowadzi nad dynamiką pandemii nikt nie zapanuje. Ten mechanizm jest niezbędny w celu odciążania służby zdrowia, zwalniania nowych miejsc w szpitalach, uzyskiwania łóżek z dostępem do mechanicznej wentylacji.
Autodestrukcja argumentacji Najśmieszniejszy jest fakt, że „Konfederacja” w swej argumentacji sama sobie zaprzecza. Najpierw przez długi czas próbowali wmówić opinii publicznej, że pandemii koronawirusa nie ma, że to wymysł możnych tego świata, spisek kosmopolitycznych elit, że jest wyolbrzymiana, a lockdown nie działa. Skoro pandemii nie ma lockdown faktycznie nie może działać. Działanie lockdownu byłoby dowodem, że pandemia istnieje. Skąd więc to rozczarowanie i pretensje…?!
Jednym z argumentów polityków „Konfederacji” świadczącym o fakcie, że koronawirus jest fikcją, zaś lockdown nie działa, miałaby być okoliczność nieobecności grypy, zniknięcia zachorowań na grypę.
W ten sposób „Konfederaci” udowodnili coś przeciwnego niż chcieli udowodnić. Niska zachorowalność na grypę świadczy właśnie o niczym innym, tylko o tym, że lockdown działa, zaś wprowadzane restrykcje są skuteczne. Grypa nie rozprzestrzenia się, gdyż zablokowano wiele kanałów jej emisji. Jest to uboczny, pozytywny efekt walki z koronawirusem.
Wymiar empiryczny Po ponad roku od początku pandemii znamy już wymiar empiryczny, mamy doświadczenia: najlepiej z koronawirusem poradziły sobie państwa azjatyckie (Tajwan, Chiny), które wprowadziły bardzo ostre restrykcje; w Europie coraz lepiej z pandemią radzą sobie Niemcy, które również implementują rozmaite twarde obostrzenia; sukces osiągnął Izrael, również dzięki zdecydowanej, stanowczej i sprawnej polityce.; (tymczasem) kraje, które obrały drogą łagodną, liberalną, próbując ratować gospodarkę, doprowadziły do katastrofy: społecznej i ekonomicznej.
Nie ma innej metody jak lockdown (choć to metoda dramatyczna i nadzwyczajna), najpierw trzeba do spodu wytępić koronawirusa, później można uruchomić gospodarkę; inaczej gospodarka się nie rozpędzi.
Dziś prognoza wzrostu gospodarczego dla Chin, na rok 2021, wynosi 9 proc. PKB; dla państw europejskich, które pochopnie i nieodpowiedzialnie próbowały otwierać gospodarkę, przyjmuje wartości minusowe.
Demokracja i liberalizm okazują się najwspanialszymi modelami życia w normalnych, typowych warunkach, jednak w sytuacjach nadzwyczajnych demokracja i liberalizm niestety nie działają; nadzwyczajne sytuacje wymagają adekwatnych – nadzwyczajnych oraz szczególnych – instrumentów.
Zapomnienie śmierci Dlaczego społeczeństwo dużo łatwiej przyjmuje postulaty populistyczne niż treści głoszone przez odpowiedzialnych polityków. Chyba najbardziej przekonujące, głębokie wyjaśnienie dał niemiecki filozof, Martin Heidegger (zapewne z uwagi na swoje polityczne poglądy bliski „Konfederacji”). Ludzie uciekają przed śmiercią w świat konsumpcji, starają się zapomnieć o byciu, które jest tylko odcinkiem (czasowość, historyczność).
Heidegger, opierając się na starożytnym micie troski, wyróżnił trzy struktury czasowe egzystencji: 1) faktyczność, ludzie znajdują się zawsze w jakimś świecie, wśród realnych okoliczności, tu i teraz; 2) egzystencjalność, ludzie wybiegają myślami przed siebie, patrzą do przodu i spotykają bolesną, traumatyczną perspektywę śmierci, końca bycia; 3) upadłość, ludzie uciekają w świat konsumpcji, bo gdy są zanurzeni w impecie konsumenckim, gdy znajdują się w ferworze konsumpcji, łatwiej im zapomnieć o śmierci.
Oponent Heideggera, Theodor Adorno, wybitny przedstawiciel Szkoły Frankfurckiej, pisał, że muzyka i świat rozrywki/konsumpcji stanowi ukojenie w cierpieniach tego świata, jest czymś w rodzaju „znieczulenia”, pozwala ludziom łatwiej przejść przez życie, bez refleksji o nieodzownej śmierci. Filozofowie marksistowscy twierdzili, że religia i konsumpcja, aczkolwiek wydają się zupełnie przeciwstawne, to w gruncie rzeczy spełniają podobną funkcję: ukojenia, „znieczulenia”, i zapomnienia śmierci.
Do tego dochodzi jeszcze „niezgodność prometejska” Günthera Andersa, która powoduje, że ludzie zatracają zdolność moralnego doświadczenia dziesiątek tysięcy ofiar. Złożoność techniczna i przemysłowa świata, szum informacyjny wytwarzany przez elektroniczne media, sprawiają wrażenie, że przekazy płynące z mediów nie dzieją się naprawdę albo są czymś bardzo odległym, co nas nie dotyczy.
Ponadto działa znany z psychologii mechanizm wyparcia (obecnie funkcjonuje w sensie zbiorowym). W roku 2002 dwóch izraelsko-amerykańskich psychologów, Daniel Kahneman i Amos Tverski otrzymali Nagrodę Nobla w dziedzinie ekonomii, za sformułowanie „teorii perspektyw”, wyjaśniającej proces podejmowania decyzji w warunkach ryzyka. W uproszczeniu wynikało z niej, że ludzie starają się udowodnić to w co już wcześniej uwierzyli i dobierają argumenty, przesłanki w sposób wybiórczy, czyli takie, które pasują do ich tezy, w większym stopniu faworyzując prognozy optymistyczne.
W ramach teorii perspektyw wyróżniono m.in. efekt pewności i efekt izolacji; pierwszy polega na tym, że preferowane są prognozy, które przynoszą pewny zysk; drugi (efekt izolacji) funkcjonuje w ten sposób, że ludzie przejawiają skłonność do upraszczania skomplikowanych problemów.
Dlatego populistyczna, choć pozornie atrakcyjna i fałszywie optymistyczna propozycja „Konfederacji” tak skutecznie trafia do ludzi i wywołuje taki entuzjazm. Ludzie po prostu chcą w to wierzyć. Dodatkowo są już zmęczeni.
Autor jest socjologiem i dziennikarzem, prowadzi własną audycję w „Halo Radio” oraz pełni funkcję redaktora naczelnego „Czasopisma Ekspertów” Fundacji FIBRE. Zajmuje się analizami z zakresu filozofii polityki i socjologii polityki, a także obserwacji uczestniczącej. Interesuje go zwłaszcza fenomenologia oraz hermeneutyka. Jest autorem sześciu książek popularno-naukowych i w dziedzinie dziennikarstwa śledczego. Członek zarządu Fundacji FIBRE.
„Kwity” na Obajtka wyciągnął Ziobro, a właściwie układ: Ziobro i Szydło. Wiem to z bardzo sprawdzonych źródeł bliskich PiS.
Roman Mańka: Przez długi czas Obajtek był człowiekiem Szydło. Ale półtora roku temu miała miejsce sytuacja, w której, w sposób dość upokarzający, zlekceważył byłą premier. Szydło przeżyła szok. Od tego momentu prezes „ORLENU” zaczął się dystansować od tandemu Szydło-Ziobro.
Rosnąca pozycja W polityce takie rzeczy się zdarzają i to być może uszłoby mu na sucho, gdyby jednocześnie dynamicznie nie zaczęła rosnąć jego pozycja. Obajtek poczuł się silny i Szydło oraz Ziobro przestali mu być potrzebni. Zaczął bezpośrednio orientować się na prezesa Jarosława Kaczyńskiego.
Zbiegło się to w czasie z momentem, kiedy w oczach Kaczyńskiego zaczął tracić Mateusz Morawiecki. Przywódca PiS coraz częściej myślał o wymianie premiera. Dla wtajemniczonych w polską politykę nie jest tajemnicą, że Kaczyński „wynajmuje” ludzi do konkretnych ról. W ten sposób postąpił kiedyś z prof. Zytą Gilowską, Januszem Kaczmarkiem, Beatą Szydło, Mateuszem Morawieckim. Później ich „wypluwa”.
Nowy ład Czas tego ostatniego zaczął się kończyć. Nową zaś „twarzą” PiS miał stać się Daniel Obajtek. On świetnie pasował (lepiej niż Morawiecki) do ducha PiS-u: były wójt, nie bankier, z małej miejscowości, wywodzący się z ludu. Tak jak kiedyś Beata Szydło wpisywał się w mentalność PiS. Miał symbolizować nowy okres w trakcie rządów PiS-u, po uporaniu się z koronawirusem. Miał być „twarzą” „nowego ładu”, programu, którego zadaniem jest odbudowanie PiS. Prawdopodobny był również wariant, że stanie się najpoważniejszym kandydatem do zastąpienia Jarosława Kaczyńskiego w partii. To zaś bardzo mocno krzyżowało plany Ziobro i Szydło.
Kalkulacja polityczna Dlatego Ziobro wyciągnął z szafy „kwity”, a właściwie nagrania na Obajtka. Raz, że Obajtek zdradził swoich dotychczasowych towarzyszy, zdystansował się od nich. Jednak ważniejsza była kalkulacja polityczna: Szydło i Ziobro ocenili, że Morawiecki jest już słaby, że już im tak mocno nie zagraża, gdyż stracił pozycję, jaką niegdyś cieszył się u prezesa Kaczyńskiego. Tymczasem wymiana Maroawieckiego na Obajtka odświeżyłaby PiS. Na początku Obajtek mógłby stać się silny. Na bazie „nowego ładu” przeprowadzono by przyspieszone wybory parlamentarne, a układ Ziobry i Szydło nie znalazłby się na listach wyborczych.
Ziobro przewidywał, że ze świeżym Obajtkiem, budującym sobie szybko wpływy w głębokim terenie PiS, wśród posłów, działaczy partii, ale również samorządowców (Obajtek sam był kiedyś samorządowcem, a więc dobrze czuł doły), będzie dużo trudniej wygrać niż z Morawieckim.
Dla Szydło i Ziobro dużo lepszy, korzystniejszy jest słaby, zgrany Morawiecki niż świeży i silny Obajtek.
Różnie może być Czasami takie sytuacje mogą być paradoksalne i przełomowe. Morawiecki stał się – na zasadzie efektu ubocznego – beneficjentem tej rozgrywki. W polityce jest niekiedy podobnie, jak na wojnie, jeżeli się kogoś nie dobije, nie zniszczy do końca, nie doceni, to później zaskakująco oraz niespodziewanie rośnie w siłę.
Morawiecki nie będzie miał łatwo, ale ta sytuacja go wzmocniła i nie można przesądzać do końca jego losu. Jak mawiała Hannah Arend: „polityka, obok religii, to taka dziedzina, gdzie zdarzają się różne cuda”.
Obajtek premierem już na pewno nie zostanie. A Kaczyński w tej chwili nie ma innego kandydata do zastąpienia Morawieckiego. Jeżeli Morawiecki dobrze wykorzysta olbrzymie pieniądze z Unii Europejskiej, a gospodarka ruszy (w Niemczech eksperci zapowiadają konsumpcję po koroonawirusie) różnie to może być.
Wiele będzie zależało od trzech czynników: sytuacji gospodarczej; rozwoju konfliktów wewnątrz PiS; kondycji opozycji i kwestii, czy opozycja znajdzie jakąś wspólną formułę.
Autor jest socjologiem i dziennikarzem, prowadzi własną audycję w „Halo Radio” oraz pełni funkcję redaktora naczelnego „Czasopisma Ekspertów” Fundacji FIBRE. Zajmuje się analizami z zakresu filozofii polityki i socjologii polityki, a także obserwacji uczestniczącej. Interesuje go zwłaszcza fenomenologia oraz hermeneutyka. Jest autorem sześciu książek popularno-naukowych i w dziedzinie dziennikarstwa śledczego. Członek zarządu Fundacji FIBRE.