Optymalny wariant


Od kilku dni toczy się dyskusja czy opozycja w przyszłorocznych wyborach parlamentarnych ma wystawić jedną listę czy dwie. Ja odpowiem na to pytanie: oczywiście, że dwie, bo wówczas opozycja uzyska więcej mandatów i straci mniej głosów. Być może obecnie z PiS uda się wygrać przekonująco również jedną listą, lecz dwie dadzą większą zdobycz foteli poselskich.

Roman Mańka: Problemem przy jednej liście jest elektorat wiejski i z małych miast. Wyborcy Ci nie akceptują Platformy Obywatelskiej. Każda koalicja, w której partycypować będzie PO zostanie na prowincji odrzucona, tym bardziej kiedy „twarzą” takiej formacji miałby zostać Donald Tusk. Po prostu PO jest na wsi nieakceptowalna. W układzie jednej opozycyjnej listy z udziałem PO, jeżeli ludowi wyborcy PSL-u staną przed alternatywą: koalicja opozycji albo PiS, wybiorą (niestety) PiS. Gdy natomiast powstaną dwie opozycyjne listy: Polska2050-PSL oraz PO-Lewica, ludowy elektorat PSL nie odpłynie do PiS, lecz zagłosuje na Hołownię i PSL. I tak właśnie wariant jest optymalny.

Warunek kategoryczny
Przy wspólnej liście (z udziałem PO), PSL i Hołownia (który również jest względnie popularny na wsi i w małych miasteczkach) tracą wyborców. Ta strata to może być nawet 10 proc, które w ten sposób zyska PiS. Przy dwóch listach opozycyjnych, wyborcy z prowincji nie muszą stać przed alternatywą PO albo PiS, i wówczas wybiorą trzecią opcję: PSL w koalicji z Hołownią.

Szczerze mówiąc, to dziwię się, iż ludzie mieniący się ekspertami zastanawiają się czy jedna lista czy dwie. Przecież trzy lata temu ta lekcja była już przerabiana. Gdy tworzono jedną listę opozycji w postaci Koalicji Europejskiej, przestrzegałem, na długo przed wyborami, przed konsekwencjami tego kroku. Pamiętam, iż opublikowałem wówczas artykuł: „Zbyt rozciągnięty front”.
Ostrzegałem, że w takiej konfiguracji opozycja wyborów nie wygra, tracąc właśnie elektorat na wsi i w małych miasteczkach oraz wzmacniając PiS. Życie pokazało, że tak się właśnie stało. Pół roku później, gdy w wyborach do Sejmu opozycja wystawiła trzy list, okazało się, że PiS zdobył mniej głosów niż w wyborach do Europarlamentu, bo na wsi i w małych miasteczkach miał wówczas konkurentów, a w elekcji europejskiej był tam właściwie bezkonkurencyjny.

Jest jeden warunek pewnej porażki PiS. Żeby formacja Jarosława Kaczyńskiego przegrała jakiekolwiek wybory musi mieć silnego konkurenta na prowincji. Nie zrobi tego żadna koalicja, z którą kojarzony jest szyld PO, lub nazwisko Tuska.

Co innego w wielkich miastach, tam PO może dominować.

Koniunkcje wywołują przesilenia
Jest jednak jeden poważny kłopot: (otóż) jeżeli nie powstanie jedna lista, to wówczas będą trzy. Na takim wariancie najbardziej straci PO, bo po prostu zostanie oskubane: z lewej strony przez Lewicę, a z prawej przez koalicję: Hołownia-PSL. W takim układzie (trzech opozycyjnych list), również PiS nie będzie bez szans.

Trzeba też pamiętać o jeszcze jednej rzeczy. Rok 2023 to koniunkcja. Odbędą się wówczas nie tylko wybory parlamentarne, lecz również samorządowe. A w trakcie koniunkcji różne rzeczy mogą się zdarzyć. I różne alianse mogą być zawierane.
Jak mawiała moja idolka, Hannah Arendt: „polityka i religia, to dwie dziedziny, w których mają miejsce różne cuda”.

 

Autor jest socjologiem i dziennikarzem, prowadzi własną audycję w „Halo Radio” oraz pełni funkcję redaktora naczelnego „Czasopisma Ekspertów” Fundacji FIBRE. Zajmuje się analizami z zakresu filozofii polityki i socjologii polityki, a także obserwacji uczestniczącej. Interesuje go zwłaszcza fenomenologia oraz hermeneutyka. Jest autorem sześciu książek popularno-naukowych i w dziedzinie dziennikarstwa śledczego. Członek zarządu Fundacji FIBRE.

Ukraińcy kupują Zachodowi czas – jak go wykorzystać?


Przebieg drugiej fazy wojny na Ukrainie, gdzie Rosja radzi sobie lepiej niż w pierwszym miesiącu, potwierdza, jak ważna jest ciężka artyleria oraz to co nad Wisłą praktycznie już nie występuje, a jest w zasięgu ręki.  Czego będzie potrzebować Polska w najbliższych tygodniach by zwiększyć swoje bezpieczeństwo?

Jerzy Mosoń: Nadzieje, że tzw. „wiejskie gry” w postaci partyzantów wyposażonych w NLAW czy Javeliny zapewnią sukces kolejnym zaatakowanym państwom to recepta na samobójstwo. Tym bardziej, że Rosjanie raczej nie popełnią już tych samych błędów, jak w przypadku pierwszych tygodni wojny z Ukraińcami, kiedy to stosowali szybkie rajdy bez odpowiedniego zabezpieczenia flanek. Dzięki temu Kijów nie padł w 72 godziny, czego obawiali się alianci, a armia Putina poniosła ciężkie straty.

Rzeźnik zmienił strategię
Ten czas, wraz z pojawieniem się nowego dowódcy generała Aleksandra Dwornikowa minął. Rosyjski watażka wsławił się w Syrii skutecznym i bezwzględnym prowadzeniem działań z użyciem ciężkiej artylerii. Podobnie postępuje w Ukrainie, sprawiając, że choć front przesuwa się powoli, a Rosjanie wciąż ponoszą straty, to jednak odnoszą sukcesy. Jeśli zatem ciężka artyleria z Zachodu nie dotrze na czas by wspomóc Kijów, to można spodziewać się zajęcia lwiej części tego kraju. Ukraińcom zaczyna brakować już bowiem odwodów, a to przy tak wyczerpującej obronie perspektywa porażki. Wniosek numer jeden z tej lekcji to: czołgów i armatohaubic nigdy zbyt wiele.

Ukraińska armia potrzebuje bardziej konkretnego wsparcia.

Dostęp do morza zobowiązuje
Również na przykładzie Ukrainy widać, że sama obrona nabrzeża to za mało – sytuacja Polski jest w tym zakresie bliźniaczo podobna do ukraińskiej. Potrzebne są okręty, w tym trudniej wykrywalne łodzie podwodne. Czy realizacja programu Miecznik zapewni wystarczające zasoby to już zupełnie inna rzecz. Ważne, że obecnie z jednym pływającym Gawronem sytuacja polskiej floty jest dramatyczna. Jeśli zatem polskie władze chcą zapewnić bezpieczne dostawy paliw do polskich portów to nie ma innej drogi jak wsparcie okrętów NATO do czasu odbudowy polskiej Marynarki Wojennej. Choć szczegóły nie są w tej kwestii znane szerokiej opinii publicznej to już teraz Polska może liczyć na kilka sojuszniczych jednostek, w tym tak potrzebne łodzie podwodne.

 Polska „laserowa kopuła”
Wreszcie obrona przeciwrakietowa i przeciwlotnicza. Ludobójstwo, którego dopuszcza się armia Putina wyraźnie pokazuje, że nie wystarczy chronić infrastrukturę krytyczną w postaci węzłów kolejowych, elektrowni czy składów paliw. Bez własnej „żelaznej kopuły” zabezpieczającej również obiekty cywilne obrona będzie niemożliwa. Warto tu podkreślić, że klasyczne pociski przeciwrakietowe nie są już wystarczająco skuteczne, a przede wszystkim są zbyt drogie by zgromadzić ich wystarczająco dużo wobec potencjalnego, zmasowanego ataku. Stąd potrzeba instalacji laserów dużej mocy tj. 300kW, nawet jeśli byłyby to najpierw konstrukcje jedynie stacjonarne zasilane z magazynów energii i sieci energetycznej. Przy budowie tych konstrukcji warto byłoby wykorzystać polskie badania nad laserami – nie musimy wszystkiego kupować… Centrum Techniki Laserowej – duma polskich badań mogłoby służyć ochronie życia ludzkiego również w inny sposób niż tylko w zastosowaniach medycznych.

 Ludzie muszą mieć gdzie się schować
Last but not least to schrony. Przykład Mariupola pokazuje jaki rodzaj bunkrów jest wystarczająco skuteczny by można było tam przetrwać nawet do dziesięciu tygodni i to wobec zmasowanego ataku. Miasta pozbawione podobnych schronów skazują swą ludność na zagładę. Niestety od dawna przy budowie obiektów użyteczności publicznej nie uwzględnia się potrzeb obrony cywilnej na wypadek wojny, a stare budynki nie są należycie konserwowane, aby ich piwnice mogły stanowić sensowną ochronę. Najbardziej jaskrawym przykładem braku wyobraźni decydentów w sytuacji zagrożenia atakiem jest warszawskie metro, którego budowa była doskonałą okazją do stworzenia dużej liczby schronów. Niestety w większości odcinków tychże, podziemne tunele zostały położone zbyt płytko, aby mogły być dla kogoś bezpieczną kryjówką. Dość powiedzieć, że najgłębsza stacja warszawskiego metra Metro Centrum Nauki Kopernik jest położona na głębokości 23 m i dziesięciu centymetrów. W Moskwie najgłębiej położona stacja leży 84 m pod ziemią.

Czy zdążymy zniechęcić agresora?
Największym problemem jest jednak nie fakt obecnych deficytów polskiego wojska czy obrony cywilnej, ale to, że powyższe wnioski powinny być dla władz zarówno centralnych jak i samorządowych znane od tygodni i skłaniać je do błyskawicznych działań. Tych jednak nie widać. Nie, nie dlatego, że prowadzone są w tak ścisłej konspiracji, ale dlatego, że ich nie ma bądź, pomijając zabiegi resortu Obrony w zasadzie nie występują. Obserwowane obecnie kontrole budynków użyteczności publicznej na okoliczność posiadanych w nich piwnic to działanie w najlepszym razie tylko dla pozoru. Takie dane dotyczące informacji, gdzie ludność cywilna mogłaby się schronić w razie wojny powinny być co roku aktualizowane i gromadzone w bazie danych każdego miasta, a nie zbierane ad hoc. Teraz jest czas na to, by nadrabiać inne zaległości: tworzyć nowe, piętrowe schrony jak ten w Mariupolu, wykorzystując korzystne ukształtowanie terenu, porozumieć się z sektorem prywatnym w kwestii technologii do budowy własnych dział laserowych dużych mocy, wymusić na NATO uzupełnienie braków w ciężkiej artylerii.
Ukraińcy przelewając codziennie krew kupują Zachodowi czas, ale ta sytuacja nie będzie trwać wiecznie.

 

Autor jest szefem Zespołu ds. Geopolityki i Polityki Zagranicznej Fundacji FIBRE. W przeszłości pełnił funkcję redaktora naczelnego magazynu „Gentleman”, a także z-ca redaktora naczelnego czasopisma Polish Market. Kierował Działem Prawnym tygodnika „Gazeta Finansowa”. Na swoim koncie ma wiele publikacji w „Rzeczpospolitej” (w której pracował), w Kwartalniku Geopolitycznym „Ambassador”, w miesięczniku „Home&Market” oraz w czasopismach prawniczych, m.in. w prestiżowym branżowym miesięczniku „Radca prawny”. Jest także reżyserem i producentem filmów oraz doradcą biznesowym.

Źródło upadku!


Mam problem ze świętowaniem 25. rocznicy uchwalenia konstytucji; z prostego powodu, że jest to dokument ze wszech miar zły.

Roman Mańka: Dwóch wybitnych amerykańskich filozofów, John Rawls, autor Teorii sprawiedliwości oraz Richard Rorty, twierdziło, iż prawo powinno być wolne od metafizyki. Ich zdaniem sprawiedliwość, tak jak ją się obrazuje w ikonografii: z przepaską na oczach, musi być neutralna.
Czy obecna polska konstytucja jest wolna od metafizyki i neutralna? Mam co do tego poważne wątpliwości. Fakultatywnie odwołuje się do Bóstwa. Dopuszcza dyskryminację małżeństw jednopłciowych oraz związków partnerskich. Nie jest w stanie zabezpieczyć praw socjalnych, o których mówi.

Największe zastrzeżenia do aktualnej ustawy zasadniczej mam w dwóch, a właściwie w trzech punktach.

Niereprezentatywność parlamentarnej konstytuanty
Po pierwsze: legitymizacja. Obecna Konstytucja została uchwalona przez parlament, który nie był reprezentatywny wobec społeczeństwa. Trochę na wyrost i żartem można powiedzieć, iż największa partia (ugrupowania, które nie weszły do Sejmu) nie była reprezentowana w parlamencie, ok. 30 proc. wyborców, plus ci, którzy do wyborów nie poszli.
Z punktu widzenia reprezentatywności oraz legitymizacji, parlament 1993-1997 nie był najlepszym ciałem do uchwalenia konstytucji, a rok 1997 nie był do tego najlepszym momentem. Zbliżały się kolejne – kalendarzowe – wybory parlamentarne. We wszystkich sondażach prowadziła koalicja wyborcza, która popierała alternatywny projekt konstytucji, tzw. Obywatelski Projekt Konstytucji, forsowany przez NSZZ „Solidarność” i AWS; zebrano pod nim chyba ponad dwa miliony podpisów. Badania socjologiczne pokazywały, iż OPK cieszył się dużo większą popularnością i zaufaniem wśród społeczeństwa niż projekt konstytucji uchwalany przez ówczesny Sejm.
Obecną konstytucję uchwalono przed końcem kadencji parlamentu 1993-1997, w roku wyborczym. Parlamentarna większość nie dysponowała już wówczas większością w społeczeństwie (zresztą nigdy nie dysponowała, nawet w chwili inauguracji prac tamtego Sejmu, gdyż była to Izba radykalnie niereprezentatywna). Kolejne wybory, przeprowadzone za pół roku, wyłoniły zupełnie inną większość polityczną: centroprawicową, a nie lewicową. Wybory we wrześniu 1997 roku wygrała Formacja (AWS), która popierała alternatywny wobec obecnej konstytucji projekt.
Do tego dochodzi aspekt moralny: parlament z lat 1993-1997, w dużym stopniu niósł ze sobą echo, poprzedniego, komunistycznego systemu (PRL).

Brak społecznego poparcia
Największym zarzutem, jeżeli chodzi o okoliczności związane z legitymizacją, jest fakt, że konstytucja z 2 kwietnia 1997 roku, został przyjęta w ramach referendum (z 25 maja 1997 roku), nie osiągając progu uczestnictwa połowy uprawnionych do głosowania: w referendum wzięło udział tylko 42,86 proc. społeczeństwa, z których za konstytucją opowiedziało się zaledwie 53,45 proc; przeciw konstytucji (z tych, którzy poszli do urn referendalnych) głosowało 46,55 proc. I uwaga: 3,88 proc. zanotowano głosów nieważnych.
Bierność w tym przypadku można interpretować jako wyraz sprzeciwu. W rezultacie obecna konstytucja została przyjęta przez zdecydowaną, dramatyczną mniejszość społeczeństwa, nieco ponad 22 proc.
Dodatkowo w celu uchwalenia konstytucji dokonano fortelu, zmieniając Ustawę o referendach, w taki sposób, iż próg większości nie był konieczny do spełnienia. Nowelizacja ta miała charakter instrumentalny i została dokonana celowo na rzecz uchwalenia konstytucji, gdyż wcześniejsze przepisy wymagały dla skuteczności referendum obecności, co najmniej połowy (plus jeden) uprawnionych do głosowania.
Rok wcześniej odbywało się referendum uwłaszczeniowe, zwołane na wniosek NSZZ „Solidarność” oraz innych ugrupowań centroprawicowych; wówczas próg uczestnictwa połowy obywateli był wymagany.
To pokazuje, jak instrumentalnie (nie tylko w czasach PiS) traktowano i traktuje się prawo.

W ferworze niechęci do PiS oraz sprzeciwu wobec łamania prawa, Polacy bronili aktualnej konstytucji, jednak absolutnie nie jest to dokument, który tworzy ramy silnego państwa.

Chaos i degrengolada
Największe jednak moje zarzuty dotyczą sfery funkcjonalnej. Obecna ustawa zasadnicza wprowadza chaos ustrojowy i kompetencyjny. Nie rozstrzyga kwestii czy Rzeczpospolita jest systemem parlamentarno-gabinetowym czy prezydenckim, w tej sprawie panuje zamęt; regulacje są niejasne, zamulone i asymetryczne.
Z jednej strony mamy prezydenta z silną legitymizacją władzy (wybieranego w wyborach bezpośrednich), lecz obdarzonego słabymi kompetencjami; z drugiej rząd ze słabą legitymizacją, ale bardzo silnymi kompetencjami.
Rozproszenie władzy poszło stanowczo za daleko.
Jednak niesymetryczność jest jeszcze większa, gdy weźmiemy pod uwagę okoliczność, iż siła premiera nie wynika z regulacji konstytucyjnych, tylko z okoliczności poza-konstytucyjnych czy politycznych.
Premier dysponuje realną siłą jedynie wówczas, gdy jest przewodniczącym czy liderem największej frakcji parlamentarnej, a to okoliczność nie jest zapisana w konstytucji, w ustawie zasadniczej nie ma zapisu, iż prezesem rady ministrów zostaje przewodniczący największej formacji w Sejmie.
W ten sposób aktualna konstytucja dopuszcza możliwość, iż kształtują się nieformalne, pozakonstytucyjne ośrodki władzy: Krzaklewski, Kaczyński, itd. Tworzy to rozliczne patologie i nie służy państwu.

Abstrakcyjność gwarancji
Okres ostatnich siedmiu lat pokazuje, jak zły jest to dokument. Nie zabezpiecza dostatecznie państwa polskiego przed nadużyciami. W trakcie rządów PiS konstytucja była (i jest) łamana totalnie oraz wielokrotnie, ale wcześnie również była łamana.
Obecna konstytucja zawiera wiele zapisów abstrakcyjnych, fikcyjnych, czysto retorycznych, bądź formalnych, mówiąc o prawach, których nie jest w stanie zagwarantować. Ustanawia bezpłatną edukację, ale w praktyce tego postulatu nie gwarantuje; podobnie jest z innymi usługami publicznymi, które są bezpłatne tylko pozornie.
W ostatnich latach wiele się mówi o pogwałcaniu praw obywatelskich oraz dyskryminacji kobiet czy środowisk LGBT. Aktualna ustawa zasadnicza dyskryminuje społeczność LGBT, w zakresie zawierania małżeństw, jak również inne związki partnerskie, również te dwupłciowe (heteroseksualne).
Od początku wejścia w życie obecnej konstytucji, realnie nie są odpowiednio zabezpieczone prawa społeczno-ekonomiczne i socjalne (np. dyskryminacja tzw. umów śmieciowych).
Przede wszystkim konstytucja z 2 kwietnia 1997 roku zanadto rozprasza władzę i prowadzi do degrengolady w procesie rządzenia. Jej przepisy strukturalnie generują konflikt.

Struktura narzuca konflikt
Bałamutnie mówi się często, że aktualna konstytucja sprawdziła się w trakcie katastrofy smoleńskiej; ja mam inną optyką: (otóż), było wprost przeciwnie, a nawet jeszcze gorzej: bo obecna ustawa zasadnicza w dużym stopniu przyczyniła się do katastrofy smoleńskiej, gdyż strukturalnie generuje silny konflikt polityczny.
Obecnej konstytucji bronią zazwyczaj osoby, politycy, albo ich sukcesorzy, którzy ją uchwalali. A to zaś jest postawa bardzo arbitralna, nieobiektywna i uzurpatorska.
Po zmianie władzy, pierwszym korkiem, który będzie trzeba zrobić, to głęboka zmiana konstytucji. Na wielu polach.
Silna, nowoczesna, tolerancyjna Polska pod rządami aktualnej konstytucji jest niemożliwa.

 

Autor jest socjologiem i dziennikarzem, prowadzi własną audycję w „Halo Radio” oraz pełni funkcję redaktora naczelnego „Czasopisma Ekspertów” Fundacji FIBRE. Zajmuje się analizami z zakresu filozofii polityki i socjologii polityki, a także obserwacji uczestniczącej. Interesuje go zwłaszcza fenomenologia oraz hermeneutyka. Jest autorem sześciu książek popularno-naukowych i w dziedzinie dziennikarstwa śledczego. Członek zarządu Fundacji FIBRE.