Strategiczny Raport dla Polski w dziedzinie logistyki transportu na przykładzie Kędzierzyn-Koźle terminale

Strategiczny Raport dla Polski w dziedzinie logistyki transportu na przykładzie Kędzierzyn-Koźle terminale

Przedstawiamy Państwu obszerny Raport w zakresie: logistyki transportu, możliwości, a także potencjału, jakimi w tej dziedzinie dysponuje Polska. Autorami opracowania są eksperci Fundacji FIBRE: dr hab. Agnieszka Tubis, dr hab. Tomasz Aleksandrowicz, dr Łukasz Tolak, dr Mateusz Zając.

Raport: “Rozwój polskiej logistyki poprzez inwestycje w terminale przeładunkowe, a interes państwa na przykładzie Kędzierzyn-Koźle terminale” ma znaczenie strategiczne dla odbudowy żeglugi śródlądowej w Polsce, wzrostu znaczenia polskich portów morskich, jak również dla rozwoju gospodarczego Opolszczyzny.

Raport można przeczytać w całości tu: FIBRE raport finał

* Osoby zainteresowane sytuacją portu Koźle zapraszamy do dyskusji. Pytania prosimy kierować na adres: fibre@fibre.org.pl

Zespół Redakcyjny
Czasopisma Ekspertów
Fundacji FIBRE

Dlaczego Polska i Rosja wojują?

Historia wojen polsko-rosyjskich sięga Średniowiecza. Ze względu na długoletnie, trudne relacje ze wschodnim sąsiadem, Polacy to najlepsi eksperci od Rosji, choć Zachód, dla którego polityka Moskwy bywa równie kłopotliwa, jak dla Warszawy, nigdy w wystarczającym stopniu nie chciał korzystać z tej wiedzy. Dlaczego? Czy niechęć zachodniej dyplomacji wobec polskiego pośrednictwa w stosunkach z Moskwą, może mieć obiektywne przesłanki?

Jerzy Mosoń: Twierdzenie, że za fatalne kontakty polsko-rosyjskie odpowiada tylko jedna ze stron sporu jest fałszywe, jakkolwiek trzeba mieć na uwadze umiar w ocenie krzywd i win obydwu krajów. Z kolei, przyznanie się do tego przez stronę polską stanowiłoby zbyt duże ryzyko dla strategii dyplomatycznej Warszawy w relacjach z Europą Zachodnią oraz Waszyngtonem. Kłopot w tym, że zachodni politycy mają świadomość złożoności relacji polsko-rosyjskich, więc poczytują postawę Polski, która przedstawia się jako historyczna ofiara „Niedźwiedzia ze Wschodu”, jako słabość. Może, gdyby Polacy byli Żydami, to udałoby się przekonać Świat do holocaustu narodu polskiego z rąk rosyjskich, ale to niemożliwe, więc czas przemyśleć nowe podejście, biorąc pod uwagę obecny stan izolacji polskiej myśli dyplomatycznej oraz pewne historyczne prawdy.

Polska ekspansywna
Najpierw trochę historii. Gdy Rzeczpospolita była już nieźle zorganizowanym państwem to ludy, które dziś określamy Rosją, były, mówiąc oględnie, w fazie dość wczesnego rozwoju.

Już wtedy, tj. za czasów Mieszka I, toczyła się rywalizacja z Rusinami o ziemie ważne z punktu widzenia relacji handlowych, w szczególności dla transkontynentalnego szlaku z Europy zachodniej na Bliski Wschód, który prowadził z Andaluzji poprzez Francję, Niemcy, czeską Pragę, Bramę Morawską, Kraków oraz Bramę Przemyską do Morza Czarnego i Kijowa, a nawet dalej, na Bliski i Daleki Wschód. Dopiero jednak w okresie Kazimierza Wielkiego, wschodnia granica kraju zaczęła wykraczać daleko poza Bug. Jeszcze przed zawarciem unii polsko-litewskiej, Kazimierz Wielki dał początek ekspansji Polski w kierunku wschodnim, zajmując Grody Czerwieńskie. Zakończył tym samym kilkuwiekowe zmagania z władcami Rusi Kijowskiej, a następnie Halicko-Włodzimierskiej. Od tej pory Polska miała na Wschodzie wielkiego wroga. Ta niechęć została pogłębiona wydarzeniami z początku XVII wieku, kiedy to 29 października 1611 roku, zdetronizowany przez Polaków car Wasyl IV złożył hołd królowi Zygmuntowi III Wazie.

Warto pamiętać o tym, że Rosjanom tak bardzo doskwierała polska okupacja, że w dniu 4 listopada (święto cerkiewne Matki Boskiej Kazańskiej), każdego roku, w rocznicę udanego powstania przeciw Polakom z dnia 7 listopada 1612 r. obchodzą święto narodowe, pod nazwą Dzień Jedności Narodowej.

Jak trudno podpić Rosję
W opinii ekspertów z zakresu geopolityki, Rosja jest krajem bardzo trudnym do zdobycia, m.in. ze względu na swe położenie geograficzne. Od strony zachodniej tym newralgicznym terenem dla obcych wojsk ma być Nizina Środkowoeuropejska, tak rozległa, że stworzenie sprawnie działających linii zaopatrzeniowych wydaje się niemożliwe. Tym bardziej fakt z jaką łatwością udało się wejść Polakom do Moskwy i zaprowadzić tam swoje rządy, musi budzić u Rosjan niechęć oraz strach względem swego sąsiada. Znakomity dziennikarz i ekspert w obszarze stosunków międzynarodowych, Tim Marschall, był łaskaw napomknąć w swej książce „Więźniowie geografii” o tym, że Polakom udało się przekroczyć Nizinę Europejską. Zestawił ten sukces z krótkotrwałym pobytem Szwedów, Napoleona oraz Hitlera na ziemiach rosyjskich. Gdyby jednak wykazał się większą dbałością o szczegóły musiałby przyznać, że tylko polskim wojskom udało się na kilka lat sparaliżować strategiczną część państwa ówczesnych Rosjan. Mają tego świadomość sami Rosjanie, dlatego w kolejnych wiekach, sednem polityki zagranicznej Moskwy, stała się „gra” na osłabienie swojego zachodniego sąsiada, jako jedynego państwa realnie potrafiącego zagrozić istnieniu imperium. Również w nowym milenium Moskwa nie zmieniła swej polityki względem Warszawy, prowadząc zręczną grę z Paryżem, Berlinem i Londynem, gdzie na samym końcu stratna symbolicznie bądź gospodarczo ma być Polska.

Ostatni sukces w Gruzji
W ostatnich dwudziestu latach, Polska już nie raz została upokorzona poprzez odrzucenie jej pośrednictwa w rozwiązaniu konfliktów, w których brała udział Rosja, a to właśnie sprawność dyplomatyczna państwa, świadczy dziś o jego realnej sile. O ile jednak w przypadku wojny rosyjsko-gruzińskiej, brawurowa szarża nieżyjącego prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego, który ryzykując życie, wraz kilkoma innymi przywódcami Europy Środkowej i Wschodniej, zapobiegł rosyjskiemu „Blitzkriegowi”, a także nie pozwolił tym samym na marginalizowanie polskiej dyplomacji, to w przypadku ataku na Ukrainę, Polakom już nie udało się skutecznie zareagować. Warto przy okazji zaznaczyć, że wbrew temu, co Gruzini i Polacy sądzą o zasługach ś.p. Lecha Kaczyńskiego, w kwestii powstrzymania Rosji, to w Europie Zachodniej dominuje przeświadczenie o tym, że decydująca w wygaszeniu rosyjsko-gruzińskiego konfliktu z 2008 roku, była „umiarkowanie udana” misja prezydenta, ale nie Polski a Francji, Nicolasa Sarkozy’ego, który miał doprowadzić do końca „wojny pięciodniowej”. Umiarkowanie udana, bo dyplomacja francuska nie zapobiegła zmianom na mapie i konieczności migracji ponad 150 tysięcy Gruzinów. Tak naprawdę jednak dyplomacja francuska została rozegrana przez Kreml, ale historię piszą najsilniejsi.

Ukraińska izolacja
Lecz najważniejsze jest to, że w kolejnym konflikcie, w którym agresorem była Rosja, polska dyplomacja nie miała już zbyt wiele do powiedzenia. Niektórzy komentatorzy mogą z perspektywy czasu odczytywać, że odsunięcie Polski jako pośrednika, po ataku Rosji na Ukrainę w 2014 roku, było największą porażką polityki zagranicznej gabinetu Donalda Tuska. Problem w tym, że o polskie pośrednictwo w rozwiązaniu tego konfliktu nie zabiegał sam Kijów, a przynajmniej, nie w takim stopniu, jak czynił to prezydent Gruzji, Micheil Saakaszwili, sześć lat wcześniej. Trzeba mieć też na uwadze, histeryczne słowa ówczesnego ministra spraw zagranicznych Radosława Sikorskiego, wypowiedziane u progu konfliktu, do ukraińskich opozycjonistów: „Jeśli nie poprzecie tego porozumienia, będziecie mieli stan wojenny, będziecie mieli wojsko, wszyscy będziecie martwi”. Słowa te zakończyły de facto dyplomatyczną rolę Polski, jako potencjalnego rozjemcy. Można zatem spekulować czy pozycja Polski od 2008 do 2014 roku spadła tak bardzo za sprawą ogólnej słabości Polski, czy jednak decydujące okazały się pojedyncze akcje polityków – jedna niebezpieczna, ale skuteczna, druga histeryczna i wyłączająca? Tego nie dowiemy się nigdy. Faktem niezaprzeczalnym jest izolowanie polskiej dyplomacji od konfliktów, w których uczestniczy Rosja. A to już niebezpieczne z punktu widzenia, nie tylko strat symbolicznych, lecz także interesów gospodarczych Polski.

Gaz i polityka
Gdyby Zachód ufał bardziej temu, co polscy eksperci wiedzą o rosyjskich zamiarach, to pewnie żadne „łapówki” nie miałyby szansy przekonać decydentów z Zachodu, że nie ma zagrożenia w związku z budową Nord Stream II – zdają się komunikować polscy politycy. W takiej sytuacji pozostaje uwierzyć, straszącym albo poprosić ich o dowody. Trudno powiedzieć, co takiego zadziało się za kadencji prezydenta Stanów Zjednoczonych, Donalda Trumpa, że administracja amerykańska uwierzyła i wprowadziła sankcje wobec firm, które chcą uczestniczyć w budowie niemiecko-rosyjskiego gazociągu. Prawdopodobnie jednak nie jest to zasługa polskich ekspertów, zajmujących się stricte Rosją, a tych, którzy na cyferkach pokazali Amerykanom, ile mogą stracić, jeśli rosyjski gaz jeszcze bardziej zaleje Europę. W końcu Amerykanie również handlują tym surowcem, a nic tak nie przekonuje do stałych argumentów emocjonalnych, jak suche wyliczenia. Kłopot w tym, że aby tego dokonać, Polska musiała złożyć obietnicę zakupu gazu na wiele lat, i o ile, w okresie prosperity gospodarczej wypełnienie zobowiązań wydawało się wykonalne, to nie wiadomo czy uda się te plany utrzymać po koronawirusie. W świecie, z nowym prezydentem USA, Joe Bidenem, który podczas kampanii prezydenckiej w nieraz dał wyraz swej słabej orientacji w geopolityce, budząc jednocześnie obawy czy polska dyplomacja na pewno postąpiła słusznie, stawiając w budowaniu sojuszów na jedną amerykańską kartę.

 

Autor jest szefem Zespołu ds. Geopolityki i Polityki Zagranicznej Fundacji FIBRE. W przeszłości pełnił funkcję redaktora naczelnego magazynu „Gentleman”, a także z-ca redaktora naczelnego czasopisma Polish Market. Kierował Działem Prawnym tygodnika „Gazeta Finansowa”. Na swoim koncie ma wiele publikacji w „Rzeczpospolitej” (w której pracował), w Kwartalniku Geopolitycznym „Ambassador”, w miesięczniku „Home&Market” oraz w czasopismach prawniczych, m.in. w prestiżowym branżowym miesięczniku „Radca prawny”.Jest także reżyserem i producentem filmów.

Rasizm odwrócony, czyli „biała małpa” istnieje


Analitycy niechętnie spekulują o podłożu zabójstw dokonywanych na farmerach w Republice Południowej Afryki. A winę za rosnące napięcia w imigranckich dzielnicach państw Europy Zachodniej, zrzucają najczęściej na: biedę, narkotyki i fanatyzm religijny.

Jerzy Mosoń: Nadszedł czas, by zadać pytanie: czy aby na pewno badacze wskazują wszystkie przyczyny rosnącej polaryzacji w świecie? Czy dostrzegają pewien przemilczany problem, który powoli staje się jednak codziennością coraz większej grupy osób, w każdym zakątku globu?

Biali przedstawiciele gatunku ludzkiego, bez wątpienia zasłużyli sobie na to, aby to właśnie im przypisywać powstanie i rozwój rasizmu. Towarzyszył on ludzkości od zarania dziejów, stojąc często u podstawy niewolnictwa, jak również innych form prześladowań wobec osób o ciemniejszym odcieniu skóry. To zatem zrozumiałe, że gdy pojawia się określenie „rasista”, większość ludzi wyobraża sobie białego człowieka krzywdzącego przedstawiciela czarnej lub żółtej kategorii etnicznej.

Jeśli rasista to biały…
Tak, bez wątpienia utożsamianie rasisty z człowiekiem białym, to także stereotyp, a być może nawet uprzedzenie. O tyle niebezpieczne, że przy panującej wciąż „pedagogice wstydu” z powodu grzechów przodków, może utrudniać dostrzeżenie tego, co dzieje się obecnie z samym zjawiskiem rasizmu. Czy rzeczywiście rasizm zanika, a jeśli tak to gdzie, w jakich grupach społecznych? A może tylko zmienia on wektory albo wcale nie odchodzi do historii? Co ewolucja rasizmu oznacza dla kolejnych pokoleń?

Farmerzy bez ziemi
Wracając do wskazanej na początku sytuacji farmerów w RPA, warto podkreślić, że prześladowania, jakim są tam poddawani biali, niegdyś rządzący tym krajem obywatele mają charakter zarówno oddolny, jak i instytucjonalny. Ataki odbywają się przy akceptacji społeczeństwa oraz zastanawiającej ciszy ze strony światowej opinii publicznej. Co więcej, władze RPA wprowadziły prawo dotyczące konfiskaty majątków białych farmerów, pośrednio potwierdzając tym samym, że szykany względem potomków kolonizatorów mają błogosławieństwo czarnej, rządzącej większości.

To tylko rabunek
Kłopot w tym, że nie można jeszcze uznać tych prześladowań za ludobójstwo, a jednym z argumentów utrudniających taką kwalifikację jest okoliczność, że podczas ataków na białych giną też czarni, najczęściej pracownicy plantacji należących do białych farmerów. To z kolei znakomite „paliwo” dla „ekspertów” kontestujących rasistowskie pobudki agresorów. Z łatwością wskazują oni na motyw rabunkowy ataków i odsuwają tym samym uwagę opinii publicznej od faktów, które naprawdę leżą u podstaw rasizmu w Afryce. A dzieje się źle!

Wyjeżdżają ponieważ chcą czy muszą
Tylko w latach 2001-2018 doszło do 1 647 morderstw, na farmach zdominowanych przez białych mieszkańców RPA. Od kilkunastu lat zmniejsza się też populacja białej ludności tego państwa, w następstwie emigracji. Niedawno społeczność ta liczyła znacznie powyżej 4.5 mln z 52 mln mieszkańców. Obecnie, choć ogólna liczba ludności w tym kraju rośnie i zbliża się do 58 mln, w okresie tylko jednego dziesięciolecia można było doliczyć się ponad miliona białych uchodźców, którzy opuścili ten kraj..

Jest dokąd uciec?
Zachód wita obywateli RPA z otwartymi rękoma. W okresie kilku pokoleń, biali farmerzy oraz przedsiębiorcy zdołali zgromadzić, bowiem znaczne środki finansowe. Co jednak czeka ich po przyjeździe do dawnych ojczyzn? Europa Zachodnia od dawna nie jest już wolna od niepokojów. W następstwie wojny, jaką po 2001 roku, tj. ataku na World Trade Center, wydał terrorystom prezydent USA, George Bush junior, napięcia między muzułmanami a pozostałą ludnością Zachodu, utrzymują się na bardzo wysokim poziomie. Nieco bezpieczniej jest, paradoksalnie, w samych Stanach Zjednoczonych, ale wynika to zarówno z innego, dużo bardziej zdecydowanego podejścia tamtejszych służb, jak i samej struktury tego kraju, zbudowanego od podstaw na imigrantach. Warto zatem najpierw przyjrzeć się Europie.

Strefy szariatu” czy rasowe getta?
W ostatnich latach furorę robiło publicystyczne określenie dzielnic zdominowanych przez ludność napływową, mianem „stref szariatu”. Nazwa wzięła się z przeświadczenia obserwatorów o tym, że w tych dystryktach nie obowiązuje faktycznie prawo danego państwa, a zasady stanowione przez islamską część imigrantów. W takich dzielnicach niechętnie ma interweniować policja, zaś wycieczka do „stref szariatu” niemuzułmanina, oznacza spore ryzyko. Zaraz, zaraz, ale skąd „ci źli fundamentalistyczni muzułmanie” mają wiedzieć czy ktoś wierzy w Allaha czy nie? Nie każdy muzułmanin nosi przecież brodę, tak jak nie każdy brodacz wykonuje pokłony wobec Mahometa. Czynnikiem wyróżniającym jest na pewno kolor skóry, a i ten może wprowadzać w błąd, bo na przykład Persowie to biali, a mimo tego faktu, większość z nich to muzułmanie. Przeprowadzony oraz opisany poniżej eksperyment potwierdza, że kolor skóry może być jednak kluczowym czynnikiem, co oczywiście nie wyklucza dyskryminacji z innych powodów.

Idzie biały
Gdy kilkanaście lat temu postanowiłem zwiedzić imigranckie dzielnice Europy Zachodniej i opisać swe wnioski w jednym z ogólnopolskich dzienników, większość przychylnych mi osób odradzała mi ten eksperyment, twierdząc, że jestem na to… zbyt biały. Odrzuciłem te ostrzeżenia, traktując je jako niesłuszne oskarżenia wobec imigrantów, którzy przecież mogliby być co najwyżej ofiarami rasistów, a nie rasistami. Problem miał tkwić w fundamentalizmie religijnym, a to oznaczało, że jeśli nie będę głosił ewangelii Chrystusa, to pośród muzułmanów powinienem czuć się bezpieczny.

Już jednak pierwsza wycieczka na obrzeża Kopenhagi potwierdziła, jak bardzo się myliłem, bowiem z wrogością spotkałem się niedługo po przekroczeniu strefy.

Uwierzyłem wówczas, że nawet, jeśli jednym z przejawów dyskryminacji imigrantów, w odniesieniu do rdzennych mieszkańców Europy, jest religia, to zdecydowanie kolor skóry ma pierwszorzędne znaczenie, gdyż stanowi rodzaj negatywnej identyfikacji.

Małpy są różne
Co do rasistowskiego charakteru niechęci okazywanej obcym, upewniłem się jednak dopiero we własnej Ojczyźnie. Pewnego dnia robiąc zakupy warzywne na jednym ze stołecznych, już nieistniejących bazarków, mijałem azjatycki stragan z ubraniami. Sprzedawca zaczepił mnie, chcąc zachęcić do zakupu kurtki zimowej. Z grzeczności przystanąłem, obejrzałem i odmawiając – podziękowałem. W odpowiedzi usłyszałem: „Ty biała małpo!” Nie wiem czy bardziej mnie to zdziwiło czy zezłościło, ale zapewniam, że straganiarz przeżył swe zuchwalstwo, mimo, że jeszcze dwukrotnie powtórzył wyzwisko.

Wyższa cywilizacja Wschodu
Postanowiłem na spokojnie dalej drążyć temat, rozmawiając z ludźmi, którzy o Wschodzie, szczególnie tym Dalekim, wiedzą znacznie więcej ode mnie. Okazało się, że określenie białego „białą małpą”, to wypowiedź raczej typowa dla Azjatów, którzy czują się cywilizacyjnie bardziej rozwinięci od rdzennych Europejczyków. Nie ma z czym dyskutować, na naszych oczach Chiny stają się największą gospodarką świata, czołowe firmy technologiczne pochodzą z Azji, a Europa produkuje coraz mniej urządzeń innowacyjnych. Jeśli zaś chodzi o kulturę, to sztuka nowoczesna, w wydaniu białych, opiera się na skandalizowaniu, co w Azji byłoby nie do zaakceptowania, gdyż tam szacunek to jedna z podstawowych wartości, którą biali depczą w imię źle pojmowanej wolności. Zostawmy zatem tę rywalizację rasową, pomiędzy żółtymi a białymi.

A co z czarnymi?
W toku badań i rozmów ze znajomymi podróżnikami, a jednocześnie badaczami, dowiedziałem się także, że określenie „biała małpa”, stanowi sformułowanie nieobce również wielu czarnym, którzy używają je, niby to w odwecie, za obraźliwe przezywanie ich przez lata: małpami… Cóż, obecnie statut osób czarnoskórych jest wyższy niż kilka dekad temu. Dwie kadencje, ich nieformalny przedstawiciel Barack Obama, rządził w sposób najbardziej formalny, najpotężniejszym krajem świata. Ludzi o czarnej karnacji, od lat są traktowani w sposób uprzywilejowany, w show-biznesie, w sporcie i kulturze, w myśl poprawności politycznej, która każe zadośćuczynić im za winy białych przodków-rasistów i panów, którzy zrobili z nich niewolników. Jak widać, sporo tych animozji, a także rywalizacji między rasami w świecie, gdzie rasizmu miało już nie być. Ale sporo też niekonsekwencji.

 

Black/white lives matter?
Rzeczywiście każde życie powinno być ważne, dlatego ruch „Black lives matter”, trafił PR-owo w dziesiątkę, ze swym sprzeciwem wobec przemocy, jakiej bez wątpienia od czasu do czasu, dopuszczają się funkcjonariusze różnych służb, wobec czarnoskórych mieszkańców Stanów Zjednoczonych. Ale czy na pewno przemoc wynikająca z rasizmu, ukierunkowana jest tylko w osoby o czarnym kolorze skóry? Kłopot w tym, że nagłaśniane są przede wszystkim ataki, w których ofiarami są oni.

Postrzelenie w rewanżu za śmierć czarnoskórego nastolatka, dwóch policjantów w Ferguson i inicjatywa „Blue lives matter”, nie odbiły się już tak szerokim echem, a już na pewno nie spotkały się z podobnym zainteresowaniem mediów, jak zabicie w 2020 roku, przez policjanta, czarnoskórego przestępcy, George’a Floyda. Również próba zainicjowania ruchu „All lives matter”, nie spotkała się z pozytywnym odzewem, choć w przeciwieństwie do BLM, ruch bardziej łączył niż dzielił. Być może zabrakło liderów opinii publicznej, a może środków finansowych, jakimi dysponuje z kolei ruch „Black lives matter”, wspierany przez organizację Open Society Foundation, założoną z inicjatywy spekulanta finansowego, George’a Sorosa, jak również Ford Foundation, Borealis Philanthrop oraz wiele innych podmiotów.

Rasizm w służbie polityki
Na pewno jednak ci, którzy mówią o możliwości instrumentalnego traktowania kwestii rasizmu, np. w celach politycznych, mogą mieć trochę racji. Największe protesty zainicjowane przez „Black lives matter” w 2020 roku, tj. w roku wyborów prezydenckich w USA, przerodziły się w zamieszki, przy okazji których chuligani demolowali i okradali sklepy, pokazując, że władza niewiele może. Ostatecznie napięcia te mocno ograniczyły szanse na reelekcję prezydenta USA, Donalda Trumpa, i jako drugi czynnik po pandemii, można uznać je za przyczynę przegranej republikańskiego lidera, utożsamianego często z przedstawicielem białej części Amerykanów. Tak, prezydent-elekt, Joe Biden, zdążył już namaścić swą zastępczynię i… następczynię, czarnoskórą Kamalę Harris.

Tego nie wolno…
Jesienią 2020 roku, światowe media obiegła wieść, że czarnoskóra modelka i aktorka, Jodie Turner-Smith, zagra królową Annę Boleyn, w serialu brytyjskiego Channel 5. Zapewne w agencjach aktorskich nie brakuje pań, które samym swym wyglądem wierniej oddałyby tę postać. To mniej więcej tak, jakby królową „Marysieńkę” miała zagrać Whoopi Goldberg. Ale kto w świecie poprawności politycznej odważyłby się sprzeciwić takiemu zakłamywaniu historii i zakwestionować powierzenie czarnej aktorce roli, w której miałaby odtwarzać postać białą jak ściana? Nikt nie chce przecież być nazwany rasistą. Ale w drugą stronę – proszę bardzo.

A to już tak
W 2018 rok, Netflix wyemitował adaptację powieści Richarda K. Morgana pt. „Modyfikowany węgiel”. Akcja filmu rozgrywa się w przyszłości, w 2384 roku, z udziałem Azjaty Takeshiego, który ginie, a następnie ma się odrodzić w innym ciele. Kłopot w tym, że Takeshi odradza się w ciele szwedzkiego, białego aktora Joela Kinnamana, co nie spodobało się opinii publicznej. Magazyn „Time” pokusił się o komentarz: „Modyfikowany węgiel rozgrywa się w przyszłości. Ale daleko mu do orientacji na przyszłość”. Z tekstu artykułu można było się dowiedzieć, że atmosfera serialu jest „nieodwołalnie wsteczna”, a to za sprawą w jaki sposób twórcy pokazali „rasy, płci oraz klasy”. A gdyby tak Takeshi zmienił rasę w drugą stronę? Pewnie byłoby już cudnie… Podobnych przykładów jest zresztą znacznie więcej: Sierra Boggess została tak zaszczuta przez latynoską opinię publiczną, że wycofała się z roli w koncertowej wersji „West Side Story”, robiąc miejsce aktorce o bardziej portorykańskim wyglądzie.

Najciekawsze te i podobne historie zebrał Douglas Murray, który w odważnej książce: „Szaleństwo tłumów” opisuje m.in. współczesny rasizm. I jak twierdzi z przekonaniem: „(…) cechy rasowe aktora czy innego wykonawcy są najważniejszymi czynnikami przy obsadzaniu danej roli. Ważniejszymi nawet od scenicznych umiejętności.”

Prawda, że to smutne?

 

Autor jest szefem Zespołu ds. Geopolityki i Polityki Zagranicznej Fundacji FIBRE. W przeszłości pełnił funkcję redaktora naczelnego magazynu „Gentleman”, a także z-ca redaktora naczelnego czasopisma Polish Market. Kierował Działem Prawnym tygodnika „Gazeta Finansowa”. Na swoim koncie ma wiele publikacji w „Rzeczpospolitej” (w której pracował), w Kwartalniku Geopolitycznym „Ambassador”, w miesięczniku „Home&Market” oraz w czasopismach prawniczych, m.in. w prestiżowym branżowym miesięczniku „Radca prawny”.Jest także reżyserem i producentem filmów.